Świat

Ofensywa, której nie będzie [Pieniążek z Donbasu]

Ryją okopy, grzęzną w nich i strzelają regularnie po kilka godzin dziennie. Czasami nie wiedzą po co.

Gdy „Psych” wstawi czajnik i zaleje kawę rozpuszczalną wrzątkiem, powinienem założyć kamizelkę kuloodporną. Tak zaczęli żartować wojskowi, gdy drugi raz z rzędu, tuż po zaparzeniu kawy, obok przylatuje pocisk z ręcznego granatnika. Niezależnie w co trafił robił dużo huku i lekkie trzęsienie ziemi. – Walka się zaczęła. Wychodzimy! – krzyczy „Kot” z batalionu Donbas-Ukraina.

Z „Kotem” i jego grupą jestem w jednych z opuszczonych domów. W Marjince jest ich wiele, bo walki trwają tu nieustannie od połowy 2014 roku. Oddział „Kota” czeka na rozwój wydarzeń. Przeważnie spędzają w domu kilka godzin aż wreszcie się zacznie. Oczekiwanie zawsze jest najgorsze, bo nie wiesz, kiedy przyjdzie właściwy moment i co przyniesie. Chociaż zaczyna się zawsze tak samo. Jeśli nie od przylotu pocisku po zaparzeniu kawy przez „Psycha”, to seriami z karabinów. Najpierw słychać je z daleka, potem coraz bliżej aż wreszcie na ulicy słychać świszczące kule albo te, które uderzają w ściany budynków. Te drugie są bardziej niebezpieczne, bo zawsze może cię zaskoczyć rykoszet. Późnym wieczorem przeważnie ostrzał zaczynają moździerze, a z rzadka, chociaż ostatnio częściej, artyleria. Czasami kolejność tego schematu jest zachwiana.

„Czajka” z batalionu Donbas-Ukraina przed wyjściem na posterunek. (fot. Paweł Pieniążek)

Przeżyć na wojnie

Marjinka znajduje się pod Donieckiem, a żeby być bardziej precyzyjnym to się w niego wlewa. Na Donbasie częściej ma się do czynienia z aglomeracjami bez precyzyjnie wyznaczonych granic. Do wojny mieszkało tam dwanaście tysięcy osób, większość pracowała w Doniecku. W krytycznych momentach walk Marjinka była niemal bezludna. Teraz, chociaż wciąż nie jest spokojnie i front przebiega po obrzeżach miasta, znaczna część osób wróciła. W ciągu dnia ludzi na ulicach jest sporo. Zjeżdżają się na niewielki rynek, na którym handlują czym popadnie – głównie produktami spożywczymi. Ukraińskie wojska odbiły Marjinkę z rąk bojowników z tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej na początku sierpnia 2014 roku. Od tego czasu pozostaje ona jednak częścią frontu, który praktycznie się nie uspokaja. Do najcięższych walk doszło w czerwcu 2015 roku, gdy separatyści zaatakowali miasto. Niewiele brakowało, a miasto znalazłoby się pod kontrolą bojowników.

16 sierpnia zostało ostrzelana wieś przyfrontowa Czermałyk w obwodzie donieckim. Ostrzelano ją z artylerii i moździerzy. Pociski miały dosięgnąć cele wojskowe, ale ucierpiały też domy mieszkalne. (fot. Paweł Pieniążek)

Od tego momentu walki artyleria nie jest wykorzystywana tam na taką skalę. Częściej dochodzi do potyczek z użyciem karabinów i granatników. We wschodniej części miasta grupy bojowników przenikają przez nieszczelną obronę, która skupiona jest na prowadzeniu ognia po pozycjach przeciwnikach, i stamtąd prowadzą ostrzał. Przez co konsekwentnie miasto popada w ruinę. Starcia trwają przeważnie kilka godzin i cichną. Działo się tak również w lipcu i sierpniu, które są najbardziej krwawymi miesiącami w tym roku. To nieporównywalna sytuacja z 2014 i początkiem 2015 roku, gdy walki trwały niemal nieustannie. Przerwy były tylko na przeładowanie i po to, aby lufy trochę ostygły.

Walki w Marjince pod koniec lipca

Walki z zegarkiem w ręku

Podobnie jest w Szyrokyne oddalonym trochę ponad dwadzieścia kilometrów od centrum głównego portu Donbasu Mariupola. Szyrokyne to kurort nad Morzem Azowskim, w którym żyło tysiąc pięćset osób. Szczególnie upodobali je sobie urzędnicy i politycy – budowali tam dacze, których nigdy nie byliby w stanie kupić za swoje państwowe pensje. Szyrokyne od dawna jest ruiną.

Walki w Talakwice w połowie sierpnia

W pierwszej połowie 2015 roku miejscowość stopniowo była odwojowywana przez ukraińską armię. Na skutek niezliczonej liczby pocisków, które spadły na Szyrokyne, z trudem można znaleźć budynki, które nie ucierpiały na skutek walk. Jadąc ulicami mijasz szeregi domów ze spalonymi lub dziurawymi dachami i wyrwami w ścianach.

Szyrokyne dawniej było bogatym kurortem. (fot. Paweł Pieniążek)

 Wojskowy, z którym mam jechać na pozycje, się spóźnia. Wyjeżdżamy dopiero, gdy jest ciemno i walki już trwają. Nad głowami przelatują pociski. Dojeżdżamy, „Iwanowycz” ukrywa samochód, a potem prowadzi mnie do okopów. – Tu się lepiej schyl, bo chroni nas tylko jeden szereg budynków, a za nimi już tylko oni – mówi „Iwanowycz”. On jest z piechoty morskiej, która służy w Szyrokyne i okolicach. „Oni” to oczywiście separatyści.

Serie z karabinów, granatniki i moździerze to codzienny zestaw w tym nadmorskim kurorcie. Do walk dochodzi o różnych porach dniach, często zupełnie niespodziewanie. Chociaż zazwyczaj wieczorne starcia zaczynają się punktualnie – o dziewiętnastej miejscowego czasu. Trwają kilka godzin i milkną. Około dwudziestej trzeciej jest zupełnie ciemno. W jednym z okopów rozmawiają wojskowi, ale jest tak ciemno, że nie widzę ich twarzy, a imiona od razu wylatują z głowy. – Strzelają jakby mieli ustalony grafik – mówi jeden z nich. Teraz słychać już tylko świerszcze. – Koniec walk na dzisiaj, można iść spać – mówi „Iwanowycz”.

Frustracja i rutyna w okopach

Po co więc to wszystko? Odpowiedzi padają różne: zamęczenie przeciwnika, testowanie jego obrony czy po prostu trenowanie swoich oddziałów. – Ofensywa? Na pewno nie teraz – twierdzi „Kot”. Panika trwająca na zachód od Ukrainy wywołana rzekomą dywersją na Krymie i ostrymi komentarzami prezydenta Władimira Putina tu nie zrobiła na nikim wrażenia. Każdy z żołnierzy jest przekonany, że do eskalacji konfliktu dojdzie prędzej czy później, ale ostatnie wydarzenia nie dają ku temu powodów. – Nie mają na to siły. Wcześniej musieliby zebrać ciężki sprzęt w pobliżu frontu, a tego nie robią – mówi „Kot”.

Pozycje wojskowych w Talakiwce, niedaleko Mariupola, są regularnie ostrzeliwane. (fot. Paweł Pieniążek)

Na froncie przede wszystkim panuje poczucie bezsensu. Wojskowi, szczególnie ci, którzy zgłosili się do armii dobrowolnie, wierzą, że gdy tylko dostaną rozkaz, to bez problemu odzyskają zajęte przez wspieranych przez Rosję separatystów. Są zdeterminowani i gotowi do walki, a grzęźnięcie w okopach już dawno ich znudziło. – Straty pewnie będą spore, ale damy radę – twierdzi „Kot”. Jednocześnie wiedzą, że takiego rozkazu nigdy nie usłyszą. „War” z batalionu „Donbas-Ukraina” przekonuje mnie chwile przed rozpoczęciem kolejnego starcia, że na front chce wrócić mnóstwo osób. – Ale oni nie chcą tkwić w okopach, tylko walczyć. Chcą iść naprzód – twierdzi. „War” jest sfrustrowany. Zły na Kijów, sztab generalny, prezydenta i wszystkich, którzy nie pozwalają mu walczyć.

Gdy wkrótce rozpocznie się kolejny bój, bez chwili wahania weźmie broń i będzie z niej strzelał. Po co? Sam już do końca nie wie.

Pozdrowienia-Noworosji-Pawel-Pieniazek

 

**Dziennik Opinii nr 240/2016 (1440)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij