Świat

Shore: Solidarność wstrząśniętych

Mimo krwawej historii – a może po części dzięki niej – nikomu w Europie nie zależy na Ukraińcach bardziej niż Polakom.

Ukraińska aktywistka Aleksandra Kowalewa opublikowała 20 lutego list otwarty do europejskich polityków. „Janukowycz pierdoli Was bez przerwy, tak jak nas, ale my się przynajmniej sprzeciwiamy” – napisała. – „Jesteście za starzy, zbyt ślepi, żeby zobaczyć co się dzieje, jesteście głusi i nie słyszycie krzyków”. List był cri de coeur gniewu, krzywdy i rozczarowania tysięcy zgromadzonych na Majdanie. „Wybaczcie mój angielski” – zakończyła list Kowalewa. Po czym dodała „Jeszcze jedno, dziękuję wam, Polsko. Słyszymy was i kochamy”.

Ta czułość między Ukrainą i Polską to jednak nic oczywistego. Dzisiejsza zachodnia Ukraina, razem z jej stolicą kulturalną, Lwowem, była kiedyś częścią Polski. I nie doszło do tego w wyniku przyjacielskiej wymiany terytoriów między sąsiadami. W listopadzie 1918 roku, gdy wojna zbliżała się ku końcowi, siły nieistniejącego jeszcze państwa polskiego walczyły przeciwko formacjom Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej, która dopiero co ogłosiła niepodległość. W wyniku tej polsko-ukraińskiej wojny Galicja została częścią nowo powstałej II Rzeczpospolitej, wschodnie tereny Ukrainy zostały po wojnie bolszewickiej wcielone do Związku Radzieckiego.

Dwadzieścia lat później Polska została zaatakowana z zachodu przez siły Wehrmachtu, a Armia Czerwona wkroczyła od wschodu. Państwo polskie przestało istnieć, Galicja i Wołyń trafiły do Związku Radzieckiego. Podczas nazistowskiej okupacji terenów Ukrainy w 1943 roku rozpoczęły się czystki etniczne prowadzone przez tamtejszych nacjonalistów: Polaków spędzano do kościołów, które następnie podpalano. Zabijano nabojami, ale też narzędziami polowymi. Polacy się mścili, czasem w ten sam sposób. Powojenny rząd polski, uznając skupiska ukraińskiej ludności w swoich nowych granicach za niepożądane, „przesiedlił” tysiące ludzi, część z nich w trakcie „przesiedleń” mordując.

A jednak, mimo tej krwawej historii – a może po części dzięki niej – nikomu w Europie nie zależy na Ukraińcach bardziej niż Polakom. Polska prasa pisała o demonstrujących na Majdanie jak o powstańcach. To słowo ma w Polsce wyjątkowe znaczenie, zarezerwowane dla bohaterów i bohaterek, „walczących za wolność naszą i waszą”.

Skąd bierze się to poczucie jedności? Polska i Ukraina mają w oczywisty sposób wiele wspólnego. Sąsiadują ze sobą, to jasne. Oba języki są zrozumiałe dla ludzi w obydwu krajach. I tu, i tu na własnej skórze przekonano się, co znaczy zagrożenie ze strony Rosji. Oba kraje przeszły przez trudy transformacji, rodzącą się w bólach demokrację, pustkę przełomu 1989. To nie wyjaśnia jednak wszystkiego.

Dla wielu Europejczyków Ukraina nie istnieje. Relatywnie niewiele osób z zachodniej Europy kiedykolwiek się tam wybrało, niewielu wie o Ukrainie więcej niż tylko to, że to była republika ZSRR.

Wielu podejrzewa – nawet jeśli nie do końca świadomie – że skoro demonstrujący mówią po ukraińsku, to pewnie są niegodnymi zachodniego wsparcia nacjonalistami. A ci, którzy mówią po rosyjsku, są pewnie takimi samymi Rosjanami, jak ci mieszkający w Rosji, więc powinni dzielić los swoich współrodaków. W każdym razie w odniesieniu do Rosji Europa i Ameryka wzruszają ramionami: „Tam nigdy nie było praw człowieka i nie będzie” (co z moralnego punktu widzenia jest pozycją nie do utrzymania – albo wierzymy w prawa człowieka, abo nie).

Tak naprawdę rosyjsko- i ukraińskojęzyczni demonstranci (to i tak często ci sami ludzie, większość Ukraińców i Ukrainek jest dwujęzyczna) zebrali się na Majdanie, bo nie mogli znieść rządów –  niezależnie od języka, którym posługują się ci, którzy nimi rządzą – gangsterskich. Wiktor Janukowycz to psikus historii – nie jest ani charyzmatyczny, ani ujmujący. Nie ma do zaoferowania żadnej wielkiej narracji, transcendentalnego sensu, który by tłumaczył jego rządy. Jest pozbawionym poczucia skruchy jawnym gangsterem.

Jego reżim, wespół z Kremlem, powtarzał, że protestujący na majdanach Ukrainy to antysemici i naziści – jednocześnie mówiąc wysłanym tam mundurowym, że protestujący to geje i Żydzi. To dla większości Europejczyków oburzające. W dużo mniejszym stopniu dziwi to Polaków i Polki. Z własnego doświadczenia znają tego rodzaju bezwstydne i absurdalne zakłamanie. W końcu poznali obietnicę stalinowskiego reżimu, który mówił Żydom, że ochroni ich przed antysemityzmem antykomunistów, a jednocześnie rozkręcał własną antysemicką kampanię. Pamiętają Marzec 1968, gdy komunistyczny rząd usprawiedliwiał swoje czystki rzekomym nazistowsko-syjonistycznym spiskiem przeciwko Polsce.

Ukraińscy Żydzi byli aktywni na Majdanie. Niedawno, podczas swojego wykładu w Wiedniu, Mykoła Riabczuk opowiadał historię o żydowskim artyście na Majdanie, który został zapytany, czy protestuje, wiedząc, że obok niego są antysemici. Odpowiedział, że gdy idzie do filharmonii to też są tam pewnie jacyś antysemici, ale nie z powodu swojego antysemityzmu tam przyszli. Różnorodność Majdanu wyraża się nie tylko w kwestiach etnicznych, religijnych i językowych, ale też socjoekonomicznych, pokoleniowych i ideowych. Dynamika (i ryzyko) związana z takimi koalicjami nie jest wcale różna od tego, co charakteryzowało polską Armię Krajową walczącą w podziemiu z nazistowską okupacją czy Solidarności lat osiemdziesiątych. Te dwa polskie ruchy oporu także zbierały szerokie spektrum uczestników i uczestniczek, od lewa do prawa, którzy w innej sytuacji nie znaleźliby się po tej samej stronie. Polacy doskonale rozumieją konieczność przekroczenia politycznych i ideologicznych różnic w obliczu powstania przeciwko temu, co powszechnie uważają za większe zło.

Wiedzą też, że po zwycięskiej walce te różnice powrócą – nierzadko mocniejsze niż wcześniej. Pozostanie jednak coś magicznego: zjednoczenie stolarzy i lekarek, elektryków i pisarzy, robotników budowlanych i inżynierów komputerowych, studentek i babć, kobiet w ciąży i weteranów wojny w Afganistanie, ukraińskich nacjonalistów i ortodoksyjnych żydów, kapłanów i aktywistek LGBT. Te ostatnie zmieniły swój telefon zaufania w linię oferującą pomoc Majdanowi. Społeczeństwo obywatelskie w najwyższej formie.

Majdan stał się równoległym polis, organizując posiłki, ubranie, muzykę, wykłady, opiekę medyczną, pokazy filmowe i szkolenie ze strategii nieposłuszeństwa obywatelskiego.

Kateryna Miszczenko, młoda kijowska tłumaczka m.in Adorno i Benjamina, w pierwszym odruchu przyszła na Majdan, by pisać o ukraińskim śnie o Europie. Tymczasem, jak niedawno powiedziała mi przy okazji rozmowy w wiedeńskim Instytucie Nauk o Człowieku, jej ciekawość natychmiastowo zastąpiło pytanie: „Jak mogę wziąć udział?”. Poszła do szpitala, gdzie leżeli ranni demonstranci, porwani na jej oczach przez zbirów Janukowycza i torturowani. Zaczęła organizować ludzi, którzy mogliby pilnować pacjentów szpitali. Ten moment, gdy jednoczą się intelektualiści i robotnicy, ojcowie i synowie jest z konieczności ulotny – a jednak wyjątkowo istotny. Na tym polegał cud Solidarności w Polsce. To coś, czego większość ludzi nigdy nie przeżyje.

Jest jednak coś jeszcze, znanego Polakom, choćby intuicyjnie: ten Augenblick, egzystencjalny moment podejmowania decyzji, od której zależy po prostu wszystko. W pewnym momencie Majdanu ludzie podjęli decyzję: jeśli to konieczne, będą gotowi zginąć. Stolica w płomieniach, kwiat młodzieży gotowy oddać życie, kobiety preparujące koktajle Mołotowa – to wszystko przywoływało obrazy Warszawy w 1944 roku.

To właśnie dzięki głębi polskiej historii minister Radosław Sikorski mógł pojechać do Kijowa i pomóc w negocjacjach, które pozwoliły na zakończenie najgorszej jak do tej pory fali przemocy. Nie było to zadanie dla kogoś nieoswojonego z sytuacjami granicznymi, z tym, co w języku niemieckim określa się jako Grenzerfahrungen. W końcu wymagało to rozmów z gangsterem, próby przekonania go, by przestał mordować i z własnej woli skrócił czas swych rządów w sytuacji, gdy sto metrów dalej strzela się do ludzi na ulicach i każda kolejna minuta oznacza kolejne ofiary.

W takich okolicznościach przekonanie tych, którzy przeżyli, że podpisując porozumienie, nie zdradzają swoich martwych przyjaciół, nie jest łatwe. Podejrzliwość liderów Majdanu była zrozumiała. Sikorski określił nastroje jako „niesprzyjające” podpisaniu porozumienia. Próbował wszystkich argumentów, także emocjonalnych, sięgając do własnej – polskiej – historii przegranych powstań w imię wolności. „Jeżeli nie podpiszecie porozumienia, będziecie mieli stan wojenny i wojsko na ulicach. Wszyscy będziecie martwi” – powiedział w końcu przedstawicielom Majdanu. W końcu 34 głosowało za, przeciw podpisaniu były dwie osoby.

W latach poprzedzających powstanie Solidarności czeski filozof Jan Patočka był jednym z najważniejszych dysydentów komunistycznej Europy. Patocka spędził ostatnie lata swojego życia (zanim padł ofiarą tajnej policji) w samym centrum kręgu opozycjonistów złożonego z byłych stalinistów i byłych ofiar Stalina. W jednym ze swoich ostatnich esejów, napisanym w połowie lat 70., Patočka pisał o wojnie, o doświadczeniu walki na froncie jako o zderzeniu ze śmiercią, które ostatecznie wstrząsa wszystkimi, którzy to przeżyją. Pisał o „zmianie sensu życia, które potyka się o nicość, nieprzekraczalną granicę, która wszystko zmienia”. Ta konfrontacja z mrokiem, z walką i śmiercią może połączyć tych, którzy wcześniej byli po przeciwnych stronach. „Solidarność wstrząśniętych jest solidarnością tych, którzy rozumieją”.

Sikorskiemu udało się przekonać Ukraińców, że ich rozumie – ponieważ tak było. W Warszawie 1 sierpnia 1944 roku Armia Krajowa sprzeciwiła się niemieckim okupantom. Trzy dni później do Londynu dotarła depesza z  „żądaniem natychmiastowej pomocy”. W odpowiedzi napisano, że „rząd Jej Królewskiej Mości jest skory udzielić każdego wsparcia, które leży w jego mocy, by pomoc polskim siłom w walce ze wspólnym wrogiem, lecz nie jest w stanie pokonać poważnych ograniczeń geograficznych i operacyjnych, które niestety uniemożliwiają dostarczenie pomocy”. W sierpniu i wrześniu 1944 Europa przyglądała się płonącej Warszawie.

Michał Sutowski, opisując bezczynność Europy wobec Ukrainy napisał, że Ukraińcy nie wybaczą nam obojętności.

W 1944, gdy Polacy zostali pokonani, ocalonych wysłano do niemieckich obozów. Kilka miesięcy później Armia Czerwona wkroczyła do opustoszałego miasta. Na gruzach Warszawy staliniści postawili wielkie nowe budynki. Największym z nich był Pałac Kultury i Nauki, dar Stalina dla Polaków, górujący nad centrum stolicy. Od 20 lutego tego roku był on codziennie podświetlany na żółto-niebiesko – w geście solidarności wstrząśniętych.

przeł. Jakub Dymek

Tekst ukazał się w 10 marca 2014 w „New Republic.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij