Świat

Rosja coraz głębiej pod kreską

Rosja weszła w 2023 rok z bardzo kiepskimi perspektywami, ale będzie jeszcze gorzej. W ciągu roku kraj przejadł jedną piątą oszczędności zgromadzonych na czasy, w których bonanza surowcowa się skończy. Tylko w pierwszym miesiącu roku Rosja wygenerowała deficyt budżetowy w wysokości ponad połowy deficytu z całego roku poprzedniego. To dramatycznie złe wyniki.

Zachód długo się zbierał z poważnym uderzeniem w rosyjskie finanse. Kolejne sankcje, chociaż bezprecedensowe, były też przy okazji wybiórcze i pełne różnych furtek – takich jak ten słynny import rosyjskich diamentów, z których nie chciała zrezygnować Belgia. I wbrew pozorom nie mówimy tutaj o niewielkich kwotach – w 2021 roku Belgia zaimportowała diamenty za 1,8 mld euro, a w pierwszych ośmiu miesiącach kolejnego roku za 1,2 mld. Zresztą sama liczba pakietów unijnych sankcji – właśnie opracowywany jest dziesiąty – może skłaniać do wniosku, że nie były one wystarczające.

Gdyby UE od początku postanowiła się z Rosją nie obchodzić jak z jajkiem, paleta sankcji skończyłaby się najpóźniej gdzieś przy czwartym, może piątym pakiecie. Rosja byłaby nimi tak obłożona, że nie byłoby już czego zakazywać.

Oczywiście znajdziemy też argumenty przemawiające za tą strategią robienia drobnych kroczków. Dzięki temu UE miała więcej czasu na przygotowanie się i zminimalizowanie kosztów po swojej stronie – organizując nowe łańcuchy dostaw, szczególnie surowców, zapełniając magazyny na okres grzewczy oraz znajdując nowe rynki zbytu. Problem w tym, że w tym samym czasie Ukraina była – i jest dalej – równana z ziemią.

Globalizacja doprowadziła do permanentnej wojny

Jamał i Nord Stream zamknięte do odwołania

Od grudnia sytuacja jest już jednak wyraźnie inna. Uruchomiono naprawdę poważne sankcje uderzające w samo serce kremlowskich finansów – czyli handel ropą.

Moskwa zawsze używała gazu do wywierania nacisku politycznego, jednak to ropa zapewnia jej największą część dochodów z paliw. Wprowadzone w grudniu embargo na import rosyjskiej ropy do UE drogą morską oraz uruchomiony wspólnie z G7 limit cenowy surowca ze Wschodu wreszcie poważnie uderzyły nie tylko w rosyjską gospodarkę – bo ona ucierpiała już od wcześniejszych sankcji – ale przede wszystkim w finanse rosyjskiego państwa.

Według fińskiego ośrodka CREA, dzięki uruchomionym sankcjom w grudniu wolumen eksportu ropy z Rosji spadł o 12 proc., a ceny sprzedaży o niecałą jedną czwartą. W rezultacie przychody Rosji ze sprzedaży ropy spadły w grudniu o jedną trzecią. Unijne embargo oraz limit cenowy łącznie zmniejszyły dzienne dochody Rosji z eksportu paliw o 160 mln euro. Całościowe obroty Rosji z eksportu surowców spadły w grudniu o 17 proc. i były wreszcie niższe niż przed wojną.

Dziennie w grudniu Rosja kasowała 640 mln euro z eksportu paliw. Od marca do maja kasowała jednak miliard euro dziennie. Od tamtego czasu udało się ograniczyć surowcowe wpływy Rosji o jedną trzecią.

Największym wyzwaniem wydawało się odcięcie Europy od dostaw rosyjskiego gazu. Wymagało to nie tylko znalezienia nowych dostawców, ale też budowy infrastruktury. Tymczasem po roku wojny wiemy już, że bez rosyjskiego gazu można całkiem nieźle funkcjonować.

Według danych belgijskiego think tanku Breugel tygodniowa sprzedaż gazu z Rosji do UE spadła z 2,6 mld m3 na początku 2022 roku do zaledwie 526 mln m3 w ostatnich tygodniach grudnia. Wolumen sprzedaży spadł więc pięciokrotnie. Dwa główne szlaki dostaw, czyli Nord Stream oraz biegnący przez Polskę Jamał, zostały zupełnie wyzerowane. Rosyjski gaz płynie do Europy już tylko gazociągiem Turkstream – pod Morzem Czarnym – oraz tranzytem przez… Ukrainę. Udało się to zrobić, nie tylko znajdując dostawy w innych miejscach (np. w Algierii), ale przede wszystkim ograniczając zużycie tego surowca – w okresie sierpień–listopad UE zmniejszyła konsumpcję gazu o jedną piątą rok do roku.

Rosja próbowała omijać sankcje nałożone na ropę, przerabiając ją w swoich rafineriach i eksportując ją jako produkty ropopochodne. Od 5 lutego także ten rodzaj paliw został obłożony unijnymi sankcjami. Wprowadzono embargo na import rosyjskich produktów ropopochodnych – czyli przede wszystkim diesla – oraz limit cenowy.

Według Breugla te działania nie powinny istotnie wpłynąć na ceny w UE. Co prawda diesel z Rosji odpowiadał za 40 proc. importu tego paliwa, ale sam import tylko za 20 proc. całego zużycia – państwa UE same rafinują większość zużywanej ropy. Tak więc diesel z Rosji to jedynie 8 proc. unijnego zużycia. Według Breugla problem jest inny – pułap cenowy (100 dol. za baryłkę) jest wyższy niż obecna cena rynkowa, co ogranicza skuteczność sankcji. Poza tym państwa UE muszą też uważać, żeby nie zacząć kupować diesla z Rosji z metką marokańską albo egipską.

Žižek: Fałszywa neutralność

Rosyjski pivot na Azję

Według najnowszego dostępnego raportu tygodniowego CREA w okresie 30 stycznia – 5 lutego Unia Europejska sprowadziła z Rosji surowce za 500 mln euro. Za 300 mln odpowiadała ropa płynąca ropociągami, która wciąż nie została obciążona sankcjami. Ale drugim co do wielkości źródłem tych wpływów – 100 mln euro – były właśnie produkty ropopochodne.

Embargo spowoduje więc spadek importu surowców z Rosji do UE o kolejną jedną piątą. Tu warto też zaznaczyć, że w analizowanym tygodniu UE – przez lata zdecydowanie najważniejszy nabywca surowców z Rosji – znalazła się dopiero na drugim miejscu. W ciągu tygodnia na przełomie stycznia i lutego Chiny zapłaciły Rosji 700 mln euro.

Trochę po cichu doszło więc do niemal przełomu kopernikańskiego – to Chiny stały się największym nabywcą surowców z Rosji. Po wprowadzeniu embarga na diesla UE pod tym względem zbliży się do trzecich Indii (300 mln euro). Jest więc wielce prawdopodobne, że jeszcze w tym roku Unia Europejska spadnie na trzecie miejsce, a może i czwarte – bo niewiele mniej od Indii sprowadza Turcja. Inaczej mówiąc, Rosja zaliczyła niezamierzony pivot na Azję. Kreml uzyskał więc efekt odwrotny od oczekiwań – przecież wojna w Ukrainie miała na celu umocnienie Rosji w Europie, tymczasem prowadzi ona do wypchnięcia jej z systemu europejskiego i skierowanie ku Azji.

Rosja weszła więc w 2023 rok z bardzo kiepskimi perspektywami. Jeszcze wiosną zeszłego roku pływała w pieniądzach dzięki rosnącym cenom surowców. W całym zeszłym roku jej wyniki budżetowe nie były już tak pokaźne. Owszem, dochody budżetowe Rosji w 2022 roku były o 11 proc. wyższe od założeń w ustawie budżetowej. Jednak wydatki były wyższe o niespełna jedną trzecią od założeń, co jest oczywiście efektem długiej i kosztownej wojny nad Dnieprem, która miała trwać ledwie kilka dni.

W rezultacie Rosja zanotowała w zeszłym roku solidny deficyt budżetowy wysokości 3,3 bln rubli – czyli 48 mld dolarów. To spora zmiana, gdyż w latach poprzedzających wojnę – nie licząc pandemicznego 2020 – rosyjski budżet notował spore nadwyżki. W 2018 roku nadwyżka budżetowa Rosji wyniosła prawie 3 proc. PKB. W zeszłym roku jej deficyt budżetowy sięgnął 2,3 proc. PKB.

Obecny rok rozpoczął się jeszcze gorzej – dla Kremla oczywiście. Dochody budżetowe Rosji w styczniu spadły o ponad jedną trzecią w stosunku do stycznia 2022 roku. To efekt zarówno spadających wpływów z VAT – czyli znacznie niższej konsumpcji Rosjan – jak również spadku dochodów z surowców. Te ostatnie zaliczyły zjazd aż o 46 proc. w porównaniu do stycznia 2022 roku.

Równocześnie wydatki Kremla wzrosły o 59 proc. rok do roku. Taki miks musiał spowodować ogromny deficyt. Budżet Rosji znalazł się pod kreską o niecałe 1,8 bln rubli – czyli 25 mld dolarów. W samym styczniu Rosja wygenerowała deficyt budżetowy w wysokości ponad połowy deficytu z całego roku poprzedniego. To dramatycznie złe wyniki.

Przychodzi założyciel Grupy Wagnera do brytyjskiego Ministerstwa Skarbu…

Przejadanie dobrobytu przyszłych pokoleń

To jeszcze nie oznacza, że budżet Rosji już niedługo się zawali. Jak zauważyła Aleksandra Prokopienko na łamach Carnegie Endowment, wyniki styczniowe są też efektem przesunięcia wydatków. W poprzednich latach Ministerstwo Finansów Rosji przekazywało innym ministerstwom oraz agendom rządowym środki na działalność stopniowo. Największa część tych dotacji trafiała do instytucji rządowych w ostatnim kwartale roku. W tym roku jednak rosyjskie MF zmieniło nieco sposób przekazywania zaliczek na działalność instytucji – w styczniu wygenerowało 11 proc. planowanych wydatków.

Może to oznaczać, że w ostatnich miesiącach roku wydatki Kremla będą niższe. Jednak jest też całkiem możliwe, że planowany przez Kreml poziom wydatków okaże się marzeniami ściętej głowy. Według Prokopienko większość tych styczniowych zaliczek trafiła na cele obrony narodowej (w przypadku Rosji powinno się mówić „ataku narodowego”), bezpieczeństwa oraz zagospodarowania podbitych po 24 lutego ziem. Jeśli Ukraina nadal będzie walczyć tak dzielnie i sprawnie, a Zachód utrzyma, a najlepiej jeszcze zintensyfikuje wsparcie dla Kijowa, to wydatki na wyżej wymienione cele będą tylko rosnąć.

Jak Rosja zamierza pokryć ten deficyt? Przecież z powodu sankcji jej możliwości zaciągnięcia długu zagranicznego są bardzo ograniczone. Zresztą raczej mało kto będzie chciał sobie budować rezerwy papierami obarczonymi tak dużym ryzykiem jak rosyjskie obligacje.

Kreml radzi sobie na kilka sposobów. Po pierwsze, zaciągnął dług publiczny w państwowych bankach – według danych OSW sprzedał im obligacje warte 2,3 bln rubli. Po drugie, Kreml zaczął wydawać pieniądze zgromadzone w Funduszu Dobrobytu Narodowego, który miał stanowić zabezpieczenie finansowe przyszłych pokoleń. W 2022 roku Rosja wydała 3 bln rubli z FDN.

Według informacji Reutersa rosyjski FDN skurczył się w zeszłym roku o 38 mld dolarów. 1 stycznia 2023 roku wynosił 148 mld dol., czyli 7,8 proc. PKB. Przed wojną wynosił 175 mld, czyli 10,2 proc. PKB. W ciągu roku Rosja przejadła więc jedną piątą oszczędności zgromadzonych na czasy, w których bonanza surowcowa się skończy.

W tym roku Rosja zamierza nadal posiłkować się pieniędzmi z FDN, oficjalnie wszakże przekonując, że będą to nakłady na antykryzysowe inwestycje rozwojowe. W tym roku na te „inwestycje” planowane jest wydanie z FDN 4,25 bln rubli, a więc 61 mld dolarów. W FDN płynne aktywa finansowe (czyli różne środki pieniężne) odpowiadają tylko za ponad połowę zgromadzonego tam kapitału – dokładnie za 87 mld dol.

Jest więc prawdopodobne, że jeszcze w tym roku Rosja zużyje prawie wszystkie płynne aktywa zgromadzone w FDN. W kolejnych latach będzie musiała wyprzedawać pozostałe aktywa – udziały w spółkach, obligacje czy złoto.

Ukraińcy nigdy nie zaakceptowali rządów autorytarnych w rosyjskim stylu [rozmowa z Serhijem Płochim]

Nieubłagana logika kagiebisty

Moskwa powoli tonie finansowo, więc chwyta coraz bardziej desperackich rozwiązań. W tym roku Putin zaproponował, by duże przedsiębiorstwa działające w Rosji zasiliły budżet dobrowolną opłatą z zeszłorocznych zysków. Można przypuszczać, że opłata ta będzie równie dobrowolna jak haracz płacony przez polskich restauratorów w latach 90. za tak zwaną ochronę.

Kreml, rozpoczynając wojnę, skazał nie tylko Ukraińców na śmierć i zniszczenie, ale też swoich własnych obywateli na ubóstwo w przyszłości. Abstrahując od tego, że na śmierć skazał także dziesiątki tysięcy obywateli Rosji, którzy zostali wysłani przez własne państwo do samego centrum piekła, jakim jest front tej brutalnej i bezsensownej wojny, w której Rosji chodzi już tylko o zachowanie jakichkolwiek zdobyczy i tak zwane wyjście z twarzą.

Rosja chciała odepchnąć NATO od swoich granic, a doprowadziła do wydłużenia granicy z Sojuszem o 1340 km – co jest efektem nadchodzącej aneksji Finlandii do Sojuszu. Chciała podporządkować sobie Ukrainę i Ukraińców – po roku wojny zyskała jedynie ich dozgonną nienawiść. Zamierzała też poprawić swoją pozycję w europejskim systemie bezpieczeństwa – a co za tym idzie, ekonomii. Efektem wojny najprawdopodobniej będzie jednak wypchnięcie interesów rosyjskich w stronę Azji i zamiana Rosji w junior partnera Chin. Rosja od lat grała też na rozbicie Zachodu, co jej się nawet udawało w czasach, gdy jeszcze prowadziła w miarę subtelną politykę. W wyniku wojny Zachód jednak zjednoczył się jak chyba nigdy wcześniej.

Można podejrzewać, że gdyby Putin wiedział, jaki będzie stan wojny po roku od jej rozpoczęcia, to jednak by się na nią nie zdecydował. Brutalna logika systemu politycznego, który sam stworzył, kieruje go jednak do brnięcia w wojnę dalej, by za wszelką cenę zdobyć cokolwiek. Nawet za cenę przyszłości milionów swoich rodaków. No cóż, nikt Rosjanom nie nakazał wybrać na swojego lidera akurat byłego kagiebisty.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij