Świat

Problem uchodźców zamieciono pod turecki dywan

UE podpisała porozumienie z Turcją wzmacniając Edroğana w chwili, kiedy robić tego nie powinna.

Unia Europejska podpisała w piątek kolejne porozumienie z Turcją w sprawie uchodźców. Jakie nowe rozwiązania wprowadza wobec poprzedniego? Najważniejsze zakłada zgodę Turcji na przyjmowanie z powrotem uchodźców, którzy przez Morze Egejskie, nielegalnie dostają się na tereny greckich wysp. W ciągu niecałych pierwszych trzech miesięcy tego roku skala napływu uchodźców na tereny Unii tą drogą ciągle pozostawała bardzo wysoka. Jak podaje „The Guardian” w marcu na greckie wyspy przybywało średnio 1157 osób dziennie. W lutym średnio 2 tysiące dziennie. Za sprawą porozumienia, każdy ubiegający się o status uchodźcy, kto nielegalnie postawi nogę na Lesbos, czy innej greckiej wyspie po północy 19 marca, będzie odesłany do Turcji. Ma to zniechęcić wszystkich zastanawiających się, czy podjąć niebezpieczną przeprawę przez morze i odciąć zyski przemytniczych gangów.

Układ jest w dużej mierze efektem polityki Donalda Tuska i tych europejskich przywódców, którzy domagali się uszczelnienia zewnętrznych granic wspólnoty, jako podstawowej odpowiedzi na kryzys uchodźczy. Europejskie elity płacą wysoką cenę polityczną za wywołane przez niego napięcia, na całym kontynencie rosną w siłę stronnictwa skrajne, populistyczne, antyeuropejskie. Ostatnie wybory do trzech landtagów w Niemczech, w których znaczące sukcesy odniosła antyemigrancka, szowinistyczna wręcz Alternatywa dla Niemiec, można też traktować jako żółtą kartkę dla kanclerz Merkel, polityczki najsilniej kojarzonej z hasłami konieczności przyjęcia uchodźców przez Europę.

Czy jednak deal z Turcją rozwiąże problemy Europy z uchodźcami?

Wiadomo, że o żadnym długoterminowym rozwiązaniu problemu nie może być mowy. Do tego potrzebne jest ustabilizowanie sytuacji politycznej na Bliskim Wschodzie.

Europa nie ma dziś zdolności do dyplomatycznego działania, o wojskowym nie wspominając, jako jeden podmiot w regionie, a każde z jej mocarstw jest zbyt słabe, by jego zaangażowanie mogło zagwarantować minimalną stabilizację syryjskiej sytuacji. W dodatku Europa – podobnie jak Stany, Turcja, Rosja, Kraje Zatoki – raczej potrafi powiedzieć jakiego kierunku rozwoju sytuacji w Syrii nie chce, niż przedstawić jakkolwiek konkretny pomysł na to, czego by chciała.

Czy jednak w krótko- i średnioterminowym okresie porozumienie z Turcją nie jest dobrym rozwiązaniem? Eksperci mają trzy wątpliwości. Po pierwsze, co do tego, na ile porozumienie zawarte z Turcją jest faktycznie wykonalne. Po drugie, o to, czy nie narusza ono praw uchodźców. Wreszcie, czy Europa nie płaci za nie zbyt wysokiej politycznej ceny.

Czy ma szansę zadziałać?

Częścią tej ceny jest układ „jeden za jeden”. W jego ramach, za każdego odesłanego z Grecji uchodźcę, Unia na swoim terenie ma osiedlić jednego, posiadającego już status uchodźcy, przebywającego w Turcji Syryjczyka.

Układ ten raz jeszcze otwiera w Europie dyskusję o tym, jak i gdzie przyjmować uchodźców.

Choć logicznie rzecz ujmując, wobec osób, które mają już status uchodźcy argument „to nie uchodźcy, ale migranci’ nie powinien się stosować, to wiemy, że populizm nie musi być specjalnie wewnętrznie logiczny, by działać.

Deal z Turcją miał wyjąć populistycznym siłom w Europie część ich argumentów z rąk. Sytuacja, gdy i tak kraje Unii będą musiały zdecydować, jak i gdzie osiedlić Syryjczyków z Turcji, raz jeszcze daje im tę broń do ręki. A poza nimi jest jeszcze ponad 40 tysięcy uchodźców przebywających obecnie w Grecji (z czego około 10 tysięcy koczujących w strasznych warunkach w wiosce Idomeni na granicy z Macedonią), których Unia obiecała już przyjąć.

Porozumienie miało zdjąć ciężar z Grecji, która nawet gdyby nie zmagała się z największym kryzysem od czasu wojny, miałaby problem z administracyjnym i policyjnym obsłużeniem takiej liczby osób przybywających na terytorium Unii przez greckie wyspy. Porozumienie nie zdejmuje jednak z Grecji tego ciężaru. Do przeprowadzenia procedury deportacyjnej ciągle potrzebny jest administracyjny aparat i wysiłek, którego kosztów utrzymania Grecja nie jest w stanie dłużej ponosić. Porozumienie zakłada pomoc – finansową, logistyczną, ludzką – dla Grecji, ale utrzymanie całego aparatu urzędniczego w stanie umożliwiającym sprawne działanie programu nie jest czymś oczywistym, zwłaszcza w pierwszych tygodniach jego działania.

Co najważniejsze, program „jeden za jeden” gwarantuje UE limit 72 tysięcy uchodźców, jakich ma przyjąć z Turcji – gdy ta liczba zostanie przekroczona, program się kończy. Tę liczbę organizacje zajmujące się ochroną praw człowieka krytykują jako zbyt niską. Ich zdaniem, kraje UE powinny przyjąć w tym roku przynajmniej 100 tysięcy uchodźców. Liczby te mogą wydawać się spore, ale nie zapominajmy, że populacja UE to około 508 milionów ludzi. 100 tysięcy to nawet nie promil. Dla porównania, na terenie liczącej niecałe 80 milionów mieszkańców Turcji przebywa dziś blisko 3 miliony uchodźców (głównie z Syrii i Afganistanu), na terenie nie mającego nawet 6 milionów mieszkańców Libanu, ponad 1,4 miliona Syryjczyków.

Przy obecnym tempie napływu uchodźców do Grecji limit 72 tysięcy zostanie wyczerpany w kilka miesięcy i cały proces negocjacji z Turcją trzeba będzie zaczynać na nowo.

Oczywiście, elity europejskie liczą na to, że pewność deportacji z Grecji skutecznie zniechęci mieszkańców Bliskiego Wschodu do podejmowania tej drogi. Czy to jednak zablokuje nielegalne przedostawanie się mas ludzkich na tereny Unii? Czy faktycznie odetnie gangi przemytników od dochodów? Czy raczej doprowadzi do powstania nowych przemytniczych szlaków? Znów, przewidywania ekspertów wskazują na tę drugą możliwość. Mówi się o dwóch nowych możliwych szlakach. Pierwszym, przez Albanię i Adriatyk do Włoch; i drugim z Turcji przez Ukrainę do Polski, a stamtąd do Niemiec. Efektem porozumienia z Turcją może być przeniesienie problemu administracyjnej obsługi napływających z Bliskiego Wschodu mas uchodźców na polsko-ukraińską granicę.

Co z prawami człowieka?

W całej sprawie pojawia się też problem praw osób pragnących się ubiegać o azyl na terenie Unii. Wątpliwości co do porozumienia ma kierowany przez byłego brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Davida Milibanda International Rescue Comitee, oraz Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców. Jego szef na Europę, Vincent Cochelet, powiedział „Guardianowi”, że „choć na papierze porozumienie nie narusza prawa międzynarodowego”, to ma wątpliwości, czy Grecy będą 20 marca przygotowani do tego, by z zachowaniem wszelkich praw uchodźców – do tłumacza, apelacji, itd. – przeprowadzić sprawnie procedurę deportacji. Jeśli nie, greckie wyspy mogą się zmienić w wieczne obozy przejściowe dla zdesperowanych ludzi, koczujących w zupełnie niehumanitarnych warunkach.

Porozumienie sprawia, że UE faktycznie uznaje Turcję za „bezpieczny kraj trzeci” dla uchodźców. To też budzi wątpliwości. Unia zapewnia co prawda, że każdy przypadek będzie rozpatrywany osobno i osoby mogące paść ofiarą prześladowań w Turcji (głównie Kurdowie) nie będą odsyłani z Europy. Ale organizacje zajmujące się prawami człowieka mają wątpliwości, czy uchodźcy nie będą przez Turków odsyłani do krajów pochodzenia. Choć wymaga tego prawo międzynarodowe, do niedawna przebywający w Turcji uchodźcy nie mieli pozwoleń na pracę, pracowali za pół darmo bez żadnej ochrony prawnej przed nadużyciami pracodawców.

Turecka lekcja cynizmu

W końcu pojawia się problem politycznych kosztów umowy. W ich ramach Turcja wynegocjowała rozpoczęcie procedury poluzowania zasad przyznawania wiz dla jej obywateli i wznowienia negocjacji o członkostwie z Unią. Wszystko to wzmacnia wewnętrznie prezydenta Edroğana. W momencie, gdy Unia wzmacniać go zdecydowanie nie powinna.

Od lata zeszłego roku Turcja przybiera coraz bardziej autorytarny kurs.

Jego celem jest przede wszystkim mniejszość kurdyjska na południowym wschodzie kraju, przeciw której toczy się dziś właściwie wojna domowa. Ofiarą ostrego kursu padają nie tylko Kurdowie. Władza przejęła opozycyjny dziennik „Zeman” i aresztowała jego dziennikarzy, atakuje intelektualistów, liderów opinii, akademików i aktywistów, których działalność typu pisanie apeli o pokój z Kurdami ma być teraz uznana za „terroryzm”. Niedawno aresztowany został nawet brytyjski obywatel mieszkający w Ankarze, którego jedyną winą było to, że miał w domu niepodobające się władzy ulotki. W środę Erdoğan wygłosił do swoich zwolenników antyzachodnie przemówienie, w którym powiedział, że „demokracja, wolność i rządy prawa nie mają dziś dla Turków żadnych wartości” – liczy się tylko wojna z terrorem i to, kto jest w niej przyjacielem, a kto wrogiem.

Oferowanie krajowi kierowanemu przez kogoś takiego miejsca przy stole o rozmowach akcesyjnych w UE, jest podkopywaniem wartości, na których opiera się wspólnota. Gdy Erdoğan zaczynał swoje rządy przeprowadził szereg ważnych reform – dał pewne prawa mniejszości kurdyjskiej, wprowadził cywilną kontrolę nad armią, zniósł przepisy faktycznie dyskryminujące osoby głęboko wierzące. Ale wtedy UE ignorowała i jego i Turcję. Dziś, gdy zmienia się w coraz bardziej wyraźnego dyktatora, Unia daje mu wszystko, czego zażąda. Raz jeszcze mamy cyniczną lekcję polityki: słuszne postępowanie i gra według reguł nie jest w niej tym, co popłaca.

Zamieciony problem

Podsumowując: porozumienie zamiast rozwiązywać problem uchodźców zamiata go pod turecki dywan. Ten dywan w ostatnim roku stał się dużo bardziej szpetny, brudny i splamiony krwią. Wszystkie problemy, jakie dziś stwarza kryzys uchodźczy: napięcia społeczne, wzrost sił skrajnych, polityczne napięcia między zachodem a wschodem Europy, przeciążenie europejskiego Południa – prędzej, czy później wrócą.

Na dłuższą metę nikt dziś nie jest w stanie wypracować rozwiązania dla kryzysu uchodźczego, dla pokoju na Bliskim Wschodzie. Na krótszą, problem uchodźców, wymagałby kompleksowego planu przesiedleń osób, które nie mogą wrócić do kraju pochodzenia. Miejsce zaoferować by im mogły kraje Unii, Stany Zjednoczone, Kanada. Ale do tego trzeba charyzmatycznych przywódców i przywódczyń zdolnych sprzedać takie rozwiązania elektoratom. Na razie nikogo takiego nie widać na horyzoncie, a elektoraty coraz chętniej oddają głosy na populistów, tłumaczących, że wszystkie problemy wynikają z „niekontrolowanej migracji”, „politycznej poprawności” i „multikulti”.

 

 **Dziennik Opinii nr 80/2016 (1230)

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij