Świat

Haktywista: Wolność albo barbarzyństwo! [rozmowa]

W ISIS muszą być zachwyceni, bo tańczymy dokładnie tak, jak nam zagrali. Ograniczając własne wolności sami wykańczamy ich robotę.

Agne Pix: Spotkaliśmy się, żeby porozmawiać o wolnym i neutralnym internecie, jednak niedawne tragiczne wydarzenia dramatycznie zmieniły kontekst naszej rozmowy. Po masakrze w redakcji satyrycznego pisma „Charlie Hebdo” w styczniu 2015 roku powzięto szereg środków bezpieczeństwa. Dlaczego nie zapobiegły kolejnemu zamachowi terrorystycznemu w Paryżu? Opowiedz mi o całej sytuacji z perspektywy haktywisty, obrońcy wolności obywatelskich i paryżanina.

Jérémie Zimmermann: Przez ostatnie półtora roku we Francji w imię walki z terroryzmem uchwalono cztery ustawy dotyczące bezpieczeństwa. Faktycznie, nadszedł dobry moment, by zadać pytanie o ich skuteczność.

To wszystko nie zaczęło się po ataku na Charlie Hebdo: przez ostatnie piętnaście lat przyjęto we Francji około piętnastu innych ustaw, wzorujących się na przepisach wprowadzonych w Stanach Zjednoczonych i kilku innych europejskich państwach po 11 września. Najnowsze prawo, przedłużające stan wyjątkowy do trzech miesięcy (z możliwością dalszego przedłużania), razi jednak najbardziej, ponieważ współgra ze zbiorowym emocjonalnym szokiem i dezorientacją francuskiego społeczeństwa po 13 listopada 2015. Stan wyjątkowy przegłosowano w skrajnie przyspieszonym trybie, niemal w ciągu jednej nocy, bez żadnej debaty, można zatem przyjąć, że większość parlamentarzystów nie miała nawet czasu przeczytać dokładnie przepisów, na które głosowali. Wygląda to tak, jakby proces polityczny zatruły agencje wywiadowcze, którym przekazano jeszcze więcej władzy przy mniejszej odpowiedzialności na wypadek ich uchybień. Jesteśmy na równi pochyłej, a strach napędza kolejne polityczne projekty, które podważają rządy prawa i podstawowe wolności, dając w zamian tylko iluzję większego bezpieczeństwa.

Dlaczego w świecie po 11 września, po czternastu latach podniesionego poziomu nadzoru, miliardów wydanych na wojny, tortury i drony, zachodnie siły bezpieczeństwa nadal nie potrafią wykryć wielkiego ataku terrorystycznego?

New America Foundation przeprowadziła badanie nad skutecznością masowego nadzoru, które wykazało, że jest on w walce z terroryzmem zazwyczaj bezużyteczny. W zdecydowanej większości przypadków to ukierunkowany nadzór i rozpoznanie osobowe [human intelligence] udaremniają zamachy. Tak więc masowy nadzór nie działa jako narzędzie zapobiegania terroryzmowi, ale stał się normą, przenika wszystkie nasze urządzenia i komunikację, jest również codziennie wykorzystywany w celach szpiegostwa gospodarczego i politycznego.

Od 11 września, idąc za przykładem amerykańskiej NSA, we Francji i w innych państwach zainwestowano wielkie pieniądze w technologiczne środki masowego przechwytywania, zapisywania, przechowywania i przetwarzania komunikacji, natomiast oszczędzano na ludziach pracujących w terenie.

Agenci infiltrujący wybrane grupy zostali zastąpieni przez wielkie systemy komputerowe. To utrzymujący się od dłuższego czasu trend, który może i jest znacznie wygodniejszy dla pracowników agencji wywiadowczych, ale przy okazji daje im władzę bezprecedensową i niepodlegającą kontroli. A jakie są tego skutki?

Czterech z ośmiu zabójców z koncertu w Bataclan i 11. dzielnicy Paryża było już wcześniej aresztowanych i oskarżonych o przestępstwa związane z działalnością terrorystyczną, a czterem udało się pojechać do Syrii i z powrotem. Byli znani policji, organizowali się przez smsy i Facebooka.

Jeden z nich wydał trzykrotność swoich miesięcznych dochodów na wynajem mieszkań i samochodów, ale i tak żaden nadzór komputerowy nie wykrył tego, by zapobiec tragicznym wydarzeniom. Teraz ten błąd wywiadu automatycznie doprowadza do oddania mu jeszcze większej władzy i jeszcze większych zasobów przy jeszcze mniejszej odpowiedzialności.

To po prostu złe rozwiązanie, prowadzące wprost do dalszej niesprawiedliwości i utraty równowagi sił, przeciwko któremu wszyscy powinniśmy protestować.

Atak na redakcję „Charlie Hebdo” odebrano jako symbol wolności słowa, jednej z podstawowych francuskich i europejskich wartości. Teraz to stan wyjątkowy godzi w tę wolność.

Nie można mówić o obronie symbolu wolności słowa, jeśli tydzień później wprowadza się przepisy porządkowe umożliwiające masową inwigilację, wojsko wychodzi na ulice, a ludzi wsadza się do więzienia za „podżeganie do terroryzmu” w postach na Facebooku. Wolność słowa wykorzystuje się jako pretekst do legitymizacji zwrotu w stronę państwa policyjnego.

Jeśli chodzi o prawa obywatelskie, jakie są najbardziej niepokojące kroki podjęte w trakcie stanu wyjątkowego po 13 listopada?

Policja może przeszukiwać i przejmować naszą własność bez nakazu sądowego. Może przeszukiwać komputery, przechwytywać z nich wszelkie dane, jak również wszelkie dane z innych komputerów połączonych z nimi „w chmurze”. Przeprowadzono policyjne naloty na ponad dwa i pół tysiąca mieszkań, w tym między innymi organiczne gospodarstwa rolne na południu Francji, których właściciele dwa lata temu protestowali przeciwko głupiemu i kosztownemu projektowi lotniska.

Rząd może teraz ocenzurować każdą stronę internetową i zablokować każdy protest czy zgromadzenie publiczne. Na każdego można nałożyć areszt domowy albo wsadzić do więzienia na pół roku za złamanie takiego zakazu – to właśnie przytrafiło się ekologom przygotowującym się do demonstracji w trakcie konferencji klimatycznej COP21. Spośród tych tysięcy niewinnych, ale nękanych ludzi, których wolność została nadmiernie ograniczona przez policję, tylko dwa przypadki zostały przekazane sędziom do spraw antyterrorystycznych. Jak można to usprawiedliwić?

W Zgromadzeniu Narodowym przedłużono stan wyjątkowy ze zwyczajowych dwunastu dni do trzech miesięcy większością 551 głosów do 6. Ponad 90% Francuzów popiera nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Mamy do czynienia z dominującą zgodą na poświęcenie części wolności społeczeństwa na ołtarzu bezpieczeństwa.

Nie komentuję sondaży czy tak zwanych „badań opinii publicznej”, ponieważ można manipulować tymi liczbami, formułując pytanie w ten czy inny sposób.

Jeśli spytasz: „Czy poświęciłabyś swoją wolność na rzecz bezpieczeństwa”, ludzie mogą odpowiedzieć twierdząco, ale sama ta założona w pytaniu wymiana jest iluzją. Nie ma tu żadnego „coś za coś”, po prostu nie istnieją dowody na to, że tracąc jedno, zyskujesz drugie.

Prawda jest taka, że politycy wykorzystują strach, mając nadzieję na zyskanie poparcia w nadchodzących wyborach. Historia uczy, że kiedy wprowadza się w życie politykę siania paniki, obraca się ona przeciwko nam w formie eskalacji przemocy. Co ciekawe, ustawy, które zaproponował tak zwany „socjalistyczny” prezydent François Hollande czy premier Manuel Valls, wywodzą się bezpośrednio z propozycji konserwatywnej partii Sarkozy’ego i skrajnie prawicowego Frontu Narodowego. Wygląda to tak, jak gdyby całe polityczne spektrum Francji nieubłaganie dryfowało ku skrajnej prawicy.

11 września a 13 listopada

W tweecie tuż po zamachach w Paryżu opisałeś szok, przerażenie i błędne koło, w które wpadamy: najpierw zgroza, potem smutek, a wreszcie zawłaszczenie wydarzenia przez politykę, wrzask mediów, ograniczenie wolności, znów nienawiść i z powrotem zgroza. Czy Francja, ojczyzna wolności, równości i braterstwa, uległa właśnie nowej „wojnie z terroryzmem”?

Schemat jest dziś ten sam, co po 11 września, ale różnica polega na tym, że w Stanach Zjednoczonych uchwalenie Patriot Act zajęło sześć tygodni, natomiast we Francji ustawy porządkowe przyjęto w ciągu kilku dni. Inne podobieństwo do 11 września to sposób, w jaki społeczeństwo straumatyzowane, znajdujące się w stanie głębokiego szoku, jest nieustannie bombardowane przez media brutalnymi obrazami i podżegane wojenną retoryką.

Politycy o niskich notowaniach w danym momencie, jak Hollande czy Bush, wykorzystują to do wypromowania siebie jako strażników bezpieczeństwa w nadziei, że wzrost poparcia będzie trwał wystarczająco długo, by zapewnić im reelekcję. Nie mierzą w rzeczywiste przyczyny terroryzmu, zupełnie nie chcą przyjąć do wiadomości chociażby uchybień w działalności wywiadu i prowadzeniu polityki zagranicznej.

Zamiast tego koncentrują publiczny dyskurs na przypadkowych kwestiach i powtarzają te same błędy. Wykorzystując strach na własną korzyć i w tym celu uderzając w podstawowe wolności, politycy podważają własną legitymację, wypływającą z instytucji, które reprezentują, i demokratycznego modelu, za obronę którego ponoszą odpowiedzialność.

Mam poczucie, że to część zjazdu w stronę autorytaryzmu, i że doświadczymy jeszcze więcej strachu i przemocy, antydemokratycznej reakcji i zwijania podstawowych praw.

W pierwszych godzinach po zamachach w Paryżu prezydent Hollande zaapelował o spokój i jedność. Potem rząd stracił zimną krew i przepchnął inwazyjne przepisy. Human Rights Watch wytyka nieproporcjonalność nowych szerokich uprawnień. Amnesty International ostrzega , że w imię antyterroryzmu kolejne represje będą kodyfikowane i pojawią się nowe propozycje rozszerzenia inwigilacji na całym świecie. Czy czeka nas kolejna dekada tych samych chybionych reakcji, a Europa nie nauczyła się niczego na błędach Ameryki?

Chciałbym, żeby UE była inna, zdolna do refleksji, ale jak widać, niestety nie jest. Bardzo martwi mnie to, że ta zbiorowa psychoza we Francji, która zmieniła ją w państwo policyjne zaledwie w kilka dni, teraz ogarnie resztę państw UE. Widzieliśmy przecież, jak pod polityczną presją niemal na tydzień unieruchomiono Belgię w sposób małpujący francuskie środki nadzwyczajne.

Kozły ofiarne i szyfry, Achilles i Snowden

Na poziomie europejskim możemy już zaobserwować działania, które potwierdzają twoje obawy. Co ciekawe, pierwsze wezwania do zakazu szyfrowania przyszły ze Stanów, następnie z Wielkiej Brytanii. Szyfrowanie demonizowano jako „piętę Achillesową ” internetu. Jednak w lutym lider terrorystów przechwalał się swoim planem w publicznie dostępnym internetowym magazynie dla dżihadystów.

To wykorzystanie strachu dla celów politycznych w jeszcze innej formie . Mając w pamięci to, co działo się w trakcie pierwszych nieudanych prób zakazu szyfrowania w latach 90., w USA od miesięcy da się wyczuć nadejście drugiej „wojny z szyframi”.

We Francji szyfrowanie było nielegalne do wczesnych lat dwutysięcznych i uznawano je za „technologię wojenną”, ale i tak go używano. Szyfrowanie jest problemem dla autorytarnych rządów, bo oznacza użycie matematyki do skorzystania z podstawowego prawa do prywatności. Tego typu reżimy chcą nieustannie naruszać naszą prywatność.

Biały Dom niedawno wycofał się ze swoich prób zakazu szyfrowania, jednak premier Wielkiej Brytanii David Cameron z lubością podtrzymuje takie starania. Kilka godzin po zamachach w Paryżu, anonimowi amerykańscy urzędnicy podsunęli międzynarodowym agencjom prasowym sugestię , że terroryści z Paryża używali szyfrowania, dlatego powinniśmy go zakazać.

To był fałszywy trop pozwalający uniknąć tematów, które powinny być podjęte: na przykład nieudolności francuskich służb wywiadowczych w zapobieżeniu ataku. Tak się jakoś składa, że terroryści wysyłali sms-y i używali Facebooka, usług komunikacyjnych scentralizowanych i kontrolowanych przez USA, a nikt nie wzywa do ich delegalizacji. Teraz widać, że zbliża się druga „wojna z szyframi” i nie będzie się ograniczać tylko do Stanów, ale przenosi się ją na teren Francji, Wielkiej Brytanii i całego świata.

Zachodnie władze bardzo starają się ograniczyć swobodę swoich obywateli.

Pokazuje to bardziej niż kiedykolwiek, że wszyscy powinniśmy używać szyfrowania do komunikacji, zarówno by się chronić, jak i dla zasady.

To prawda, terroryści też będą go używać, ale nie powinno być to przeszkodą dla poprawnie skierowanego wywiadu i infiltracji grup terrorystycznych, jeśli agencje wywiadowcze będą porządnie wykonywać swoją pracę…

Wydaje mi się, że terroryści z tzw. Państwa Islamskiego, których model biznesowy polega na wykorzystywaniu strachu, muszą być zachwyceni, bo tańczymy dokładnie tak, jak nam zagrali: jeśli ich celem był atak na nasze wolności i styl życia, sami wykańczamy za nich ich robotę, ograniczając nasze wolności. Nie da się obronić naszych wolności przez ich ograniczanie.

Inna strategia na znalezienie kozła ofiarnego to „efekt Snowdena”. Po zamachach w Paryżu politycy z USA czy Wielkiej Brytanii po raz kolejny zarzucili Edwardowi Snowdenowi, że ma krew na rękach, bo promował szyfrowanie, co ich zdaniem umożliwiło terrorystom tajne porozumiewanie się.

Naprawdę mam nadzieję, że im więcej państw zwróci się w stronę rządów autorytarnych, tym więcej obywateli nauczy się używać szyfrowania E2EE, wolnego, otwartego oprogramowania i zdecentralizowanych usług, ponieważ to jedyny sposób na ochronę – nas i naszych środków komunikacji elektronicznej – przed nadużyciem władzy, niesprawiedliwością i tyranią. Próby robienia ze Snowdena czy szyfrowania kozła ofiarnego to kolejny pomysł na odwracanie uwagi od porażki antyterroryzmu jako pomysłu na rządzenie.

Czy bezpieczeństwo nie jest podstawową potrzebą, ważniejszą niż osobiste czy kolektywne wolności? W hierarchii ludzkich potrzeb Maslowa bezpieczeństwo znajduje się tuż za fizjologicznymi potrzebam i takimi jak jedzenie czy sen. Czy twoim zdaniem da się znaleźć równowagę między prywatnością a bezpieczeństwem?

Nie ma czego znajdywać. To był argument skrajnej francuskiej prawicy z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a teraz rząd, podobno „socjalistyczny”, wyjął go ze śmietnika, mówiąc, że „bezpieczeństwo to pierwsza ze wszystkich wolności”. Ta narracja to skandaliczne nieporozumienie. Nie można handlować jednej wolności za drugą, a nie ma przecież dowodu, że poświęcając nasze wolności, dostajemy w zamian więcej bezpieczeństwa… Nasze podstawowe wolności powinny być traktowane całościowo, jako bezwzględnie nienegocjowalny pakiet.

Konstytucje często uznają bezpieczeństwo za podstawowe prawo, jednak definiuje się je zazwyczaj jako ochronę przed arbitralnym użyciem siły przez państwo. Historycznie, bezpieczeństwu jednostek najczęściej zagrażało państwo. A od niedawna również korporacje… Pojęcie „bezpieczeństwa narodowego” wywodzi się z USA i nie jest moim zdaniem zbyt dobrze zdefiniowane. Czy chodzi o bezpieczeństwo każdego? A może raczej bezpieczeństwo prawodawców, instytucji i ich przedstawicieli? A może o bezpieczeństwo infrastruktury?

Wolność albo barbarzyństwo

Internet to potężne narzędzie komunikacji, jest jednak z pewnością bezsilny wobec nienawistnych treści. Czy nie potrzebujemy jakiejś formy kontroli, by go chronić, tak jak w społeczeństwie rządzimy się pewnymi zasadami zachowania i wymiany?

Robi się wiele szumu wokół pomysłu zarządzania internetem. To pretekst dla nudnych, ale też zupełnie płytkich i bezsensownych spotkań w najbardziej egzotycznych miejscach świata, podczas gdy rządom i korporacjom udało się przez ostatnie piętnaście lat skutecznie przejąć internet. My, zwykli ludzie, zostaliśmy od tych rozmów odsunięci. Nikt nas do nich nie dopuszcza.

Jeśli mówimy o tym, jak kolektywnie uczestniczyć w zarządzaniu internetem, warto pomyśleć o niezliczonych decyzjach, które w końcu zawsze mają wpływ na sieć. Niektóre mają czysto technologiczny charakter, kiedy powstaje, rozwija się i upowszechnia nowy protokół, jak choćby BitTorrent, Jabber czy różne protokoły głosowe. Są też decyzje polityczne, które często mają wpływ na internet, kiedy rząd próbuje cenzurować obywatelom część sieci, do teog można dodać inne głupie czy niebezpieczne ustawy. To zawsze wybór dokonany lokalnie, na poziomie państwa. Wreszcie są też społeczne i kulturalne decyzje, żeby używać Facebooka, YouTube’a czy Google’a i uczynić z nich potężnych gigantów albo się z tego wycofać. Istnieją więc niezliczone czynniki, polityczne, ekonomiczne, technologiczne i indywidualne decyzje do podjęcia. To wszystko razem wzięte, w całej swojej zwariowanej różnorodności, sprowadza się właśnie do kolektywnego zarządzania internetem.

Wszyscy mamy w tym swój udział, nieważne, czy stać nas, czy nie na bilet na następną farsę zatytuowaną Forum Zarządzania Internetem.

Wszelkie decyzje dotyczące internetu, czy to polityczne, technologiczne czy ekonomiczne, powinny być podejmowane na podstawie silnych, niepodważalnych zasad etycznych, a nie prywatnych interesów.

Według belgijskiego ministra spraw wewnętrznych Jana Jambona dżihadyści, by uniknąć zdemaskowania, działają „w mrokach Darknetu”, a nawet używają do szyfrowania konsoli do gier PlayStation 4. Niektóre służby podległe francuskiemu MSW zastanawiały się nad zablokowaniem TOR- a . Czy „bałkanizacja internetu”, czyli wydzielanie z globalnej sieci kontrolowanych przez państwo podsieci, jest jego przyszłością?

Mroczna i groźna retoryka, której używa się w dyskusjach wokół Darknetu, skrywa fakt, że mówimy o technologiach pozwalających na ochronę naszych swobód i podstawowego prawa do prywatności. To, co nazywamy Darknetem, powinno nazywać się Freedom Netem – Siecią Wolności. Internet oznacza wolność połączenia dwóch dowolnych komputerów według protokołu, który sobie wybiorą jego użytkownicy. Więc wybór protokołu zrozumiałego tylko przez twojego adresata jest częścią istoty sieci.

Trzeba dokonać następującego rozróżnienia: część internetu można łatwo szpiegować, uskuteczniając masową inwigilację, profilowanie, algorytmy predykcyjne na zbiorach danych pochodzących od poszczególnych osób; wszystko to szkodzi demokracji. To internet w stylu Google’a, gdzie każdy bit informacji może zostać wessany i zmieniony w kopalnię złota i źródło informacji dla wywiadu, używane przez nielicznych, ale wpływowych graczy. Oprócz niego jest cała reszta, gdzie, miejmy cień nadziei, będziemy mogli się rozwijać, myśleć, mówić, dyskutować i organizować się bez nadzoru i ciągłego bycia analizowanymi.

Mówiłeś, że nie ma różnicy między życiem wirtualnym a „prawdziwym”: obydwa są ze sobą połączone. Jednak smutna prawda jest taka, że nie jesteśmy już bezpieczni w internecie. Jesteś pesymistą czy optymistą, jeśli chodzi o jego przyszłość?

Jednym i drugim, jak kot Schrödingera (śmiech. A tak serio – nie wiem, nie umiem przewidywać przyszłości. Ona jest w naszych rękach. Zależy od naszej zdolności do organizacji i mobilizacji, naszej odwagi. Od tego, czy będziemy robić to, co należy, czy odnajdziemy siebie i wymyślimy na nowo, stworzymy wyczuwalną emocjonalną i polityczną solidarność, będziemy doskonalić nasze umiejętności i nigdy się nie poddawać i kwestionować zawsze wszystko. Wolność albo barbarzyństwo. To walka o ludzkość. W przeciwnym razie będziemy zmierzać w stronę świata przypominającego Terminatora wymieszanego z Zieloną pożywką

O autorach:

Jérémie Zimmermann to współzałożyciel francuskiej organizacji La Quadrature du Net zajmującej się obroną praw obywatelskich w sieci i wspieraniem demokratycznego uczestnictwa. Rzecznik i koordynator przez 6 lat, ostatnio ustąpił z tych funkcji w celu oddania się nowym projektom związanym z prywatnością i prawami podstawowymi. Zimmermann jest współautorem książki-manifestu „Cypherpunks. Wolność i przyszłość internetu” wraz z Julianem Assangem, Jacobem Appelbaumem i Andy’m Müller-Maguhnem. Twitter: @jerezim

Agne Pix jest dziennikarką i fotografką freelancerką, szczególnie interesuje się technologią i prawami człowieka oraz tematyką społeczną, kulturalną i środowiskową. Twitter: @agnepix

**
Wywiad ukazał się w Open Democracy.

 

**Dziennik Opinii nr 32/2016 (1182)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij