Świat

Negri: W stronę tego, co wspólne

Walkę o pokój musimy prowadzić dopóty, dopóki nie będziemy mieli wpływu na globalne siły, przeciw którym o ten pokój musimy walczyć.

Igor STOKFISZEWSKI: 25 października odbędą się w Polsce wybory do parlamentu. Na lewicy formują się nowe siły zwracające się w stronę ruchów społecznych. Po zwycięstwie Syrizy w styczniu tego roku powiedziałeś, że jest niezwykle istotne, by wspierać polityczne emanacje ruchów społecznych, dodałeś jednak, że nie może to powstrzymywać samych ruchów od podążania własną ścieżką rozwojową, robienia tego, co do nich należy. Jaka twoim zdaniem zachodzić powinna relacja pomiędzy ruchami społecznymi a partiami lewicy?

Antonio NEGRI: To pytanie za milion dolarów! Jesteśmy wciąż przywiązani do idei trójpodziału: „ruch społeczny – związek zawodowy – partia”. Nie powinniśmy jednak przyjmować jej jako punktu wyjścia. Tu przydatne mogą znów okazać się analizy Róży Luksemburg i doświadczenia włoskiego autonomizmu. Oczywiście jakoś powinniśmy włączyć wymiar polityczny do wymiaru społecznego…

Ale w jaki sposób? Poprzez jakiego typu instytucje?

Znajdujemy się dokładnie w takiej samej sytuacji, w jakiej byli nasi poprzednicy pod koniec XIX wieku, gdy pojawiły się partie polityczne. Chodzi w istocie o to, jak stworzyć instytucję, która byłaby zdolna do podejmowania decyzji i zarządzania całą paletą produktywnych działań, społeczną redystrybucją płynących z nich korzyści. Dochodzi do tego drugie pytanie – o reprezentację, nie w rozumieniu demokracji abstrakcyjnej, lecz tej absolutnej.

Jak na te pytania odpowiedzieć?

Tylko oportuniści mogą dziś mówić, że nie da się działać bez partii. Wszystkie wartościowe działania, które podejmujemy, podejmujemy bez partii – i powiedziałbym, że na całe szczęście. Dodałbym jednak, że moim zdaniem ta kwestia ciągle jest otwarta i taką powinna pozostać. Oto nasze zadanie na dziś – podtrzymywać otwartość tej kwestii, obmyślać i wypróbowywać cząstkowe rozwiązania, używać wszystkich naszych zdolności i całej naszej inteligencji, by starać się znaleźć odpowiedź na pytania o instytucje i przedstawicielstwo.

Porozmawiajmy o polskiej Solidarności. Latem 1980 roku wybuchł strajk w Stoczni Gdańskiej. Przerodził się on w ogólnokrajowe wystąpienie robotników przeciw władzom komunistycznym i odniósł sukces – państwo zgodziło się m.in. na zarejestrowanie pierwszego w bloku sowieckim niezależnego i samorządnego związku zawodowego. Czy przyglądałeś się fenomenowi Solidarności w tamtym czasie? Czy był on dla ciebie, dla was, inspirujący?

W czasie, kiedy rodziła się Solidarność, siedziałem w więzieniu. Na początku niewiele wiedzieliśmy o tych ludziach, mimo to – staraliśmy się ich wspierać. Oczywiście istniały między nami różnice – stosunek do religii czy też wyłącznie antyradzieckie podejście Solidarności (my byliśmy raczej ogólnie antytotalitarni).

Co do inspiracji. Spośród współczesnych nam wówczas modeli organizacji społeczno-politycznej, trzy uważaliśmy za najważniejsze – włoski ruch autonomistyczny, brazylijską Partię Pracujących i właśnie polską Solidarność.

Francuski socjolog Alain Touraine wraz z międzynarodową grupą współpracowników przeprowadził w latach 1980–1981 badania nad ruchem społecznym Solidarność. Dwie z cech Solidarności uznali oni za wyjątkowe na tle ówczesnych ruchów społeczno-politycznych. Pierwsza to jej wielowymiarowość – połączenie związku zawodowego, partii politycznej i ruchu wyzwolenia narodowego w duchu antykolonialnym. Druga to strategia, którą polska socjolożka Jadwiga Staniszkis nazwała „samoograniczającą się rewolucją”. Chodzi o dążenie do zinstytucjonalizowania rewolucyjnej energii społecznej. Czy z twojej perspektywy Solidarność może być dziś inspirująca dla współczesnej lewicy?

Dziś mamy w zwyczaju traktować wielowymiarowość, o której mówisz, jako naturalny składnik ruchu czy organizacji. Tak nie jest – nie można tego zakładać z góry. Można do takiej wielowymiarowości doprowadzić w sprzyjających albo wymuszonych okolicznościach. Gdy przyjrzymy się mechanizmom, które doprowadziły Solidarność do ukształtowania w postaci, o jakiej mówisz, zauważymy, że mierzyła się ona z dokładnie takimi samymi problemami, jak my dziś. Podstawowy z nich brzmi następująco: w jaki sposób stworzyć szeroką koalicję?

Czy można skorzystać z tamtych doświadczeń?

Na pewno nie da się już korzystać z modelu organizacyjnego opartego na robotnikach i szerokich masach społecznych – przede wszystkim z powodu wielkiego wzrostu społecznej mobilności. Dotyczy to w takim samym stopniu Brazylii, Polski i Włoch.

Sytuację klasową trzeba dziś zredefiniować w kategoriach kognitywnych.

Gdyby związkom zawodowym udało się na nowo zakorzenić wśród pracowników i w szerokich masach społecznych w tych nowych warunkach, byłby to punkt wyjścia dla ujawnienia się drzemiącego społecznego konfliktu, który zrównuje walkę o zarobki z walką o życie, rozpoznając formy życia wewnątrz wymiaru pracy i wewnątrz form produkcji.

Solidarność była czymś niezwykle ważnym, ale dziś musiałaby działać w zupełnie nowych warunkach – polityki oszczędności, rosnącego ubóstwa, społecznego zniechęcenia. Nie potrafię powiedzieć, jak parametry te uwzględnić w walce, są one jednak nieodzowną częścią naszej dzisiejszej rzeczywistości, tego upiornego świata, w jakim żyjemy.

Chciałbym skłonić Cię do refleksji na temat wydarzeń ukraińskich – rewolucji, wojny – a także na temat reżymu Putina i konsekwencji konfliktu rosyjsko-ukraińskiego dla Europy Środkowo-Wschodniej. Co według ciebie wydarzyło się na Ukrainie i co dzieje się tam teraz?

Moje pierwsze doświadczenie w związku z wydarzeniami w Kijowie miało miejsce w Petersburgu, gdzie wygłaszałem wykład dla naszych towarzyszy z ruchów społecznych. Odkryłem u nich rodzaj podniecenia z powodu zajść na Majdanie. Niektórzy nawet mówili: „Musimy jechać na Ukrainę wesprzeć demokratyczne i niezależne siły biorące udział w tej walce!”. Uderzyło mnie, że ten entuzjazm skazany był na konfrontację z pojawiającymi się na Majdanie wątkami antyradzieckimi i antyrosyjskimi – powiedziałbym, że nawet bardziej antyradzieckimi – które wyglądały niczym dokonane z uwielbieniem powtórzenie tych wszystkich zwodniczych obrazów z placu Tienanmen czy z końca panowania Ceausescu w Rumunii Ale to tylko moje prywatne doświadczenie, z punktu widzenia – powiedzmy – geopolitycznego powinniśmy raczej skupić się na tym, co Christian Marazzi nazwał końcem Imperium. Majdan jest właśnie jednym z przykładów końca Imperium, tzn. końca amerykańskiej zdolności do zwyciężania i rosyjskiej zdolności do przegrywania. Doprowadziło to do wyjątkowo nieoczywistego momentu, gdy prawicowe ruchy zdołały znaleźć sobie swoje miejsce w przestrzeni politycznej.

Sądzę, że konsekwencją tego, co się stało – nie przyczyną, lecz właśnie narzuconą przez ciąg wydarzeń konsekwencją – jest to, że Ameryka posłuży się konfliktem rosyjsko-ukraińskim przeciw Europie. Stany nigdy nie chciały zjednoczonej Europy. Kwestia ukraińska jest sytuacją, która wymknęła się spod kontroli i wpisuje się w szerszy kontekst – „nie” dla Europy. Skutkiem tego kontynent jest coraz bardziej podzielony. Powtarzam – cała ta historia po prostu wymknęła nam się z rąk. Nikt nie wie, co się wydarzy, choć – przypuszczam – że wszystko zależeć będzie od geopolitycznej koniunktury.

Porozmawiajmy o przebiegu samej wojny. Zdaniem wielu komentatorów ma ona osobliwy wymiar. Mówi się o „wojnie hybrydowej”. Aneksja Krymu dokonała się bez jednego wystrzału. Armia rosyjska operuje na obszarze Ukrainy, dochodzi do starć i bitew (z ofiarami po obu stronach), tymczasem nie tylko nie doszło do wypowiedzenia wojny – ale strona rosyjska wręcz zaprzecza, że jej żołnierze w ogóle tam są. Jednocześnie trwa wojna informacyjna i ekonomiczna. Czy ta „dziwna wojna” na Ukrainie przypomina jakikolwiek wcześniejszy konflikt?

Jestem przekonany, że powinniśmy przyjrzeć się temu znów z perspektywy końca Imperium. Kiedy z Michaelem Hardtem omawialiśmy temat wielości i globalnego wymiaru konstytucji Imperium, zapożyczyliśmy naszą narrację od Donalda Rumsfelda, z dyskursu ekipy Busha.

Wojna zmienia się tam w operację policyjną na terytoriach objętych władzą imperialną.

Dziś stało się jasne, że kraje, które dotychczas były na marginesie zdolności Imperium do przeprowadzania tego typu operacji, również nauczyły się stosować tę metodę. Na Ukrainie zatem mierzymy się z operacjami policyjnymi prowadzonymi przez rosyjskie sub-Imperium w sytuacji, która jest – w tym konkretnym przypadku – niemal paradoksalna: kim są ci, którzy walczą przeciw rosyjskiej inwazji na tych terytoriach? To raczej oddziały paramilitarne niż regularne wojsko.

To wojna asymetryczna – jest oczywiste, że Rosja mogłaby w mig pożreć Ukrainę. Zarazem jednak wynik tego typu wojny nie musi być z góry przesądzony, ponieważ zmienił się model prowadzenia wojen w ogóle – zwróć uwagę, ten model jest szeroko rozpowszechniony na Bliskim Wschodzie, a najpierw mieliśmy z nim do czynienia w Afryce. Dzięki roztropnej postawie Chińskiej Partii Komunistycznej nie dzieje się to jeszcze – zauważ, że powiedziałem „jeszcze” – w rejonie Morza Południowochińskiego i na południowym Pacyfiku. Ten rodzaj wojny też pewnie będzie ewoluować, dopóki nie zostanie przywrócona równowaga pomiędzy Imperium i sub-Imperiami. Do tego rodzaju działań wojennych musimy się przyzwyczaić. Wiem, jak bezlitośnie brzmi ta odpowiedź dla ludzi, którzy cierpią z powodu wojny. Sprawa jest prosta – europejskie i światowe ruchy społeczne muszą odwojować znaczenie słowa „pokój”. Uczynić pokój bastionem walki przeciw kapitalizmowi.

Przyjrzyjmy się zatem Rosji. Od półtorej dekady Władymir Putin buduje tam rodzaj państwowego kapitalizmu, gdzie związki finansjery, polityki oraz instrumentów siłowych wspólnie zapewniają względne ekonomiczne bezpieczeństwo ludziom, zdobywając w ten sposób ich poparcie oraz równowagę społeczną, kosztem swobód obywatelskich i wolności politycznych. W książce Goodbye Mr Socjalizm, którą przygotowałeś wspólnie z Rafą “Vavoli” Scelsim, twierdzisz, że Związek Radziecki upadł m.in. z powodu niemożności znalezienia ujścia dla społecznych sił wytwórczych w domenie polityki, gospodarki, nauki czy sztuki. Mam w związku z tym dwa pytania. Pierwsze: jak można opisać dzisiejszą Rosję z punktu widzenia jej wewnętrznej konstrukcji i miejsca na scenie międzynarodowej? I drugie: czy Rosja Putina może upaść podobnie jak Związek Radziecki – z powodu oporu, jakie państwo stawia społecznym siłom wytwórczym?

Postać Putina można analizować z wielu stron. Z jednej jest oczywiście odnowicielem rosyjskiej potęgi – rosyjskiej, nie radzieckiej. Jest odnowicielem, który pojawił się po tym, gdy rosyjska potęga została najpierw ideologicznie zmiażdżona w pewnej fazie radzieckiego socjalizmu, a potem przez coś, co można nazwać końcem historii bądź końcem „krótkiego wieku XX”. Chodzi o to wszystko, co zostało opisano jako kapitalistyczne zwycięstwo po końcu zimnej wojny, czyli coś, co z polskimi towarzyszami nazwaliśmy „szeroko rozpowszechnioną standaryzacją demokratycznych technik trzymania w ryzach niezadowolenia społecznego”.

Z drugiej strony Putin jest klasycznym produktem autonomii tego, co polityczne – rozumianego nie jako środek do celu, ale jako sama substancja. Jest przedstawicielem klasy władzy, która opowiedziała się – w spójny i dynamiczny sposób – za konfrontacją z polityką Imperium. Ta polityka doprowadziła do sytuacji – w pewnym sensie podobnej do ateńskiego „OXI” – kiedy widać już niemożność prowadzenia dalszej polityki zaciskania pasa. Putin zinterpretował te fakty na swój własny sposób. Jego interpretacja nie jest w żadnym razie demokratyczna, czerpie raczej inspirację z tradycji rosyjskiego caratu. W tej sytuacji, na tle względnie solidnego systemu ekonomicznego i okresów wzmożonej produktywności kraju i jego mieszkańców, byliśmy jednak świadkami niesłychanie ostrych kryzysów.

Zarazem wszyscy moi przyjaciele mówią, że w Rosji ciągle istnieje duch prawdziwie antykapitalistycznego oporu. Nie wierzę tym, którzy opisują Rosję jako kompletnie wchłoniętą przez neoliberalne myślenie i przebudowaną na autorytarną modłę. Nie wierzę zresztą w podobne obrazki przymierzane do świata zachodniego. W odróżnieniu jednak od tego ostatniego wyczuwam w Rosji historyczną akumulację rewolucji idącą w parze z pragnieniem daleko idącej autonomii. Wyczuwam chęć bycia razem. Według mnie tu właśnie trzeba potępić politykę Putina – dławi ona tego rodzaju dążenia do bycia razem i nie jest w stanie wykorzystać tej chęci w produktywny sposób.

Sytuacja na Ukrainie oddziałuje na cały region Europy Środkowo-Wschodniej. Czy – twoim zdaniem – możliwa jest wojna w Europie Środkowo-Wschodniej? A jeśli nie, jakie będą społeczne i polityczne konsekwencje konfliktu rosyjsko-ukraińskiego?

Nie ulega wątpliwości, że NATO pragnie uczynić z Ukrainy linię frontu wojny z Rosją, rodzaj poligonu na wschodzie Europy. Dlatego musimy odłączyć Europę od NATO. Powiedziałbym jednak, że dotychczas najważniejsze, co działo się w tej kwestii, nie dotyczy tranzytu uzbrojenia, ale restrukturyzacji ukraińskiego długu, która dokonała się dokładnie w tym samym momencie, gdy biedni Grecy błagali o litość, a błaganie to zostało odrzucone. To dla mnie kluczowy element układanki, który powinniśmy wziąć pod uwagę.

Jak możemy przeciwdziałać militaryzacji terytorium czy społeczeństwa?

Przede wszystkim musimy starannie odróżnić przestrzeń publiczną czy państwową od ludu. W nim zawsze mogą pojawić się trendy, które z trudem poddają się ujednoliceniu. A militaryzacja skutkuje ujednoliceniem. Wraz z nią na scenę wchodzą pojęcia ojczyzny, narodu, poświęcenia się dla ochrony rodziny, kościoła i wszystkie te bzdury. Ujednolicenie zapowiada wszystkie te rzeczy i w pierwszym momencie militaryzacji zagrożenie to jest konsekwentnie lekceważone.

Jak się temu oprzeć?

Poprzez walkę na rzecz rozwijania demokratycznych zdolności (przez demokratyczne rozumiem to, co odnosi się do demosu, czyli ludu) do bycia w ruchu, dysseminacji, kreowania nowych sieci współdziałania i stawiania oporu. Powinniśmy umieć zerwać związek pomiędzy suwerennością i terytorium, propagandą i oporem czy zdolnością do znoszenia cierpień. Muszę przyznać, że konceptualna czy epistemiczna forma tego, co mówię, jest nieznośnie niejednoznaczna, gdyż uwzględnia cały wachlarz działań. Jest to jednak dokładne odzwierciedlenie sprzeczności zawartych w sytuacji, w której żyjemy.

Wreszcie – mamy kwestię walki o pokój. Musimy ją prowadzić dopóty, dopóki nie będziemy mieli wpływu na globalne siły, przeciw którym o ten pokój musimy walczyć.

Udało nam się to uczynić przy okazji Wietnamu i krótko po Seattle. Musimy spróbować uczynić to ponownie, rzecz nie dotyczy bowiem jedynie Ukrainy, dotyczy całego świata.

**

Antonio Negri – włoski filozof i pisarz. Działacz ruchu robotniczego i autonomistycznego lat siedemdziesiątych. W roku 1979 został aresztowany za działalność polityczną. W roku 1983 wciąż przebywający w więzieniu Negri wybrany został posłem do parlamentu z list Partii Radykalnej. Korzystając z przysługującego mu immunitetu udał się na emigrację do Francji, gdzie zajął się pracą naukową na  Université de Paris VIII (Saint Denis) i Collège International de Philosophie założonym przez Jacquesa Derridę. W 1997 dobrowolnie powrócił do Włoch, by odbyć resztę wyroku. W areszcie domowym spędził sześć lat. Negri uchodzi za jednego z najwybitniejszych współczesnych przedstawicieli marksizmu. W Polsce ukazały się cztery książki jego autorstwa. Napisane wspólnie z Michalem Hardtem Imperium (2005) oraz Rzecz-pospolita (2012), a także Powrót. Alfabet biopolityczny (2006) i Goodbye Mr Socialism (2008).

***

Artykuł powstał w ramach projektu współfinansowanego przez Fundację im. Róży Luksemburg

WYKŁAD

prof. Antonio Negri: Poza sferę publiczną. W stronę tego, co wspólne

8 października, czwartek, godz. 14.00
Szkoła Nauk Społecznych PAN
Pałac Staszica, Nowy Świat 72, sala 200, II piętro, Warszawa

Wykład w języku francuskim, z tłumaczeniem symultanicznym.

Moderacja oraz wprowadzenie: dr Ewa Majewska (ICI Berlin), Mikołaj Ratajczak (SNS PAN/ Praktyka Teoretyczna), Igor Stokfiszewski (Krytyka Polityczna).

Wykład prof. Antonio Negriego „Poza sferę publiczną. W stronę tego, co wspólne” jest współorganizowany przez Krytykę Polityczną w ramach międzynarodowego cyklu debat „Challenges to Europe’s key values, and the Future of Europe” we współpracy z europejską siecią domów debaty Time to Talk.

**Dziennik Opinii nr 277/2015 (1061)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Igor Stokfiszewski
Igor Stokfiszewski
Krytyk literacki
Badacz, aktywista, dramaturg. Współpracował m.in. z Teatrem Łaźnia Nowa, Workcenter of Jerzy Grotowski and Thomas Richards, Rimini Protokoll z artystami – Arturem Żmijewskim, Pawłem Althamerem i Jaśminą Wójcik. Był członkiem zespołu 7. Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie (2012). Autor książek „Zwrot polityczny” (2009), „Prawo do kultury” (2018).
Zamknij