Unia Europejska

Leszczyński: Ikea. Dwa oblicza szwedzkiego modelu

Kapitalizm rządzi się regułą zysku. To jego cel i motyw. Nawet w wydaniu szwedzkim.

W 2000 roku rosyjski oddział Ikei przygotowywał się do otwarcia z wielką pompą ogromnego sklepu w Moskwie. Kilka tygodni przed planowanym terminem otwarcia dyrektorzy rosyjskiego dystrybutora prądu złożyli menedżerom Ikei propozycję – jak im się wydawało – nie do odrzucenia: „Chcecie mieć prąd na inaugurację sklepu? Zapłaćcie łapówkę”.

Ikea nie ustąpiła przed szantażem. Firma wypożyczyła generatory prądu na ropę: ceremonia odbyła się w akompaniamencie wycia potężnych silników Diesla. Po kilku dniach energetycy ustąpili – i włączyli prąd. Przesłanie było jasne: Ikea nie toleruje korupcji.

W lutym 2010 roku korporacja wyrzuciła dwóch menedżerów wysokiego szczebla – w tym dyrektora odpowiedzialnego za rynek wschodnioeuropejski. Nie, oni sami nie wzięli łapówki. Zgodzili się tylko, żeby podwykonawca – firma budowlana – zapłaciła ją urzędnikom z firmy dystrybuującej prąd. „Korupcja jest całkowicie nie do przyjęcia dla Ikei. Dlatego traktujemy tę sprawę bardzo serio i będziemy działać szybko i z determinacją” – napisał w oficjalnym oświadczeniu dla prasy Mikael Ohlsson, prezes Ikea Group.

Taką ostentację spotyka się bardzo rzadko. Zachodnie firmy działające w krajach Trzeciego Świata (a Rosja pod względem korupcji do niego należy: w rankingu korupcji Transparency International z 2009 roku znalazła się na 147 miejscu ze 180 badanych krajów, tuż obok Bangladeszu i Kenii) zazwyczaj płacą łapówki miejscowym urzędnikom bez narzekania i się tym nie chwalą. Proceder był – i zapewne jest, chociaż jego prawdziwej skali nie sposób oszacować – powszechny:

jeszcze do niedawna w niektórych krajach Zachodu, m.in. w Belgii, firmy dostawały odpisy podatkowe na łapówki zapłacone za granicą.

Ikea jest zatem wyjątkowa – i nie waha się ponieść wysokich kosztów, żeby tę wyjątkowość pokazać. W lutym zamroziła inwestycje na potencjalnie bardzo bogatym rynku rosyjskim – 140 mln konsumentów – i wdała się tam w procesy sądowe, które kosztowały ją kilkanaście milionów dolarów (przedstawiciele Ikei byli nieco zaskoczeni, że adwokaci rosyjskich firm, z którymi się procesowali, znali wyroki sądu z wyprzedzeniem).

***
Czyste ręce to tylko jeden ze składników wizerunku korporacji, ale Ikea jest wyjątkowa z wielu względów. Przede wszystkim jest ogromna: 123 tys. „współpracowników” zatrudnionych w 25 krajach, roczna sprzedaż przekraczająca 21,5 mld euro (z tego 80 proc. w Europie, 15 proc. w Ameryce Północnej); 1220 firm-dostawców w 55 krajach (co ciekawe, bardzo długo, bo od lat 60., to Polska była największym dostawcą dla Ikei; niedawno wyprzedziły ją Chiny, ale z Polski nadal
pochodzi 18 proc. zakupów Ikei). To ogromne imperium wyrosło z małej firmy założonej w 1943 roku przez siedemnastolatka.

Ikea sprzedaje nie tylko meble, ale i styl życia. Jej meble są względnie tanie, mają rozpoznawalną na pierwszy rzut oka modernistyczną estetykę i składa je się samemu (to pozwala oszczędzić dużo na transporcie i obsłudze). Na głównej stronie internetowej amerykańskiego oddziału korporacji można znaleźć zakładkę „nasze wartości” (nie mogłem, co interesujące, znaleźć jej na polskiej stronie Ikei, gdzie w tym samym miejscu jest sucha zakładka „informacje”). „Pracuj ciężko, bądź sobą” – zaleca firma kandydatom na amerykańskich „współpracowników”, chwaląc się kulturą korporacyjną opartą na „wspólnych wartościach”. „Słuchamy i wspieramy każdą jednostkę zgodnie z jego lub jej potrzebami, ambicjami i zdolnościami. Oto kilka przykładów naszych wspólnych wartości: bycie razem [togetherness], niskie koszty [cost-consciousness], szacunek, prostota”.

Ikea jest wyjątkowa tak bardzo, że w niektórych amerykańskich miastach – np. w Nowym Jorku – niektórzy niezamożni rodzice traktują ją jako substytut opiekunki dla dziecka: w każdym sklepie Ikei jest bezpłatne miejsce zabaw dla dzieci, w którym można zostawić małego potwora na półtorej godziny i odetchnąć na wystawowej kanapie. Firma nie pyta rodziców, czy zrobili w Ikei zakupy.

Ikea jest wyjątkowa – tak jak wyjątkowa jest Szwecja: kraj, któremu udało się ożenić wolny rynek i efektywność globalnego kapitalizmu z państwem opiekuńczym. Dba o naturę, szanuje dostawców (narzucając im przy tym kodeks etyczny, który zakazuje różnych form wyzysku – np. pracy dzieci), a równocześnie chwali się takimi ulepszeniami, jak zmniejszenie formatu katalogu i techniki jego produkcji (cytat z polskiej strony internetowej: „po to, by zredukować zużycie papieru i obniżyć koszty transportu. Jest też premia: przy tak odchudzonym formacie katalogu zmniejszy się również związana [chyba z jego produkcją – AL] emisja CO2 na jeden egzemplarz. […] Katalog Ikei był pierwszą na świecie poważną kolorową publikacją drukowaną na papierze całkowicie pozbawionym chloru. Technologia wybielania w przemyśle papierniczym bardzo się rozwinęła i dzisiaj wiemy, że substancją szkodliwą w procesie wybielania jest chlor elementarny”).

Ikea ma kojarzyć się ze Szwecją nie tylko przez nazwy mebli. Firma mówi o tym wprost: „Możesz zabrać Ikeę ze Smålandii, ale nie możesz wyjąć Smålandii z Ikei”262. W starannie kultywowanym wizerunku firmy nordycko-protestancka zapobiegliwość, oszczędność i kult ciężkiej pracy łączą się z otwartością na ludzi i szacunkiem dla odmienności. Chociaż Ikea zarabia krocie, a jej założyciel, Ingvar Kamprad, być może (bo tego dokładnie nie wiadomo – ale też za chwilę do tej kwestii dojdziemy) jest, albo w którymś momencie był, najbogatszym człowiekiem świata, firma nie mówi o pogoni za zyskiem. Woli mówić o wartościach.

***

Ikea przypomina Szwecję także w tym, że dobrze pokazuje specyfikę szwedzkiego modelu kapitalizmu. Chociaż Szwecją po II wojnie światowej rządzili socjaldemokraci, była krajem zbyt małym (i zbyt demokratycznym), żeby pozwolić sobie na rozwój według modelu popularnego wówczas wśród lewicy na całym świecie: skierowanego „do wewnątrz”, opartego na własności publicznej i planowaniu gospodarczym. Zamiast tego polityka gospodarcza zawsze kładła nacisk na otwarcie na świat i liberalną politykę handlową oraz efektywność produkcji. W praktyce sprowadzało się to do wspierania – na różne sposoby – kilku wielkich, międzynarodowych firm, w których skala operacji pozwalała osiągnąć wysoką efektywność. Socjaldemokratyczni politycy dbali
o interesy swoich wyborców – czyli wysokie płace i bezpieczeństwo socjalne – pozostając w ścisłym sojuszu z wielkim biznesem. Lewicowi politycy mogli mówić więc bez wstydliwych rumieńców: „co jest dobre dla Volvo, jest dobre dla Szwecji” (to autentyczny cytat – i oczywiście parafraza znanego bon motu prezesa General Motors). Naturalnym polem ekspansji szwedzkich firm była także zagranica – bo rynek wewnętrzny był zbyt mały, aby mogły się rozwinąć.

Jak na mały kraj wytwarzający mniej niż 1 proc. światowego PKB Szwecja „wychowała” dużo międzynarodowych korporacji (Ikea i Volvo to tylko najbardziej znane: Alfa Laval, AGA, SKF, ABB czy Ericcson są również bardzo ważne dla gospodarki). Wiele z nich zostało założonych jeszcze przez I wojną światową; inne – jak Ikea – w latach 40. i 50. Później polityka rządowa nastawiona na wspieranie dużych firm utrudniała mniejszym awans do tego elitarnego grona. Wszyscy wiedzą,
że podatki w Szwecji są wysokie: aż do lat 90. formalna stopa podatku od zysku firm wahała się pomiędzy 50 a 62 proc. Mało kto jednak wie, że w praktyce wielkie firmy płaciły stawki dużo niższe – bo korzystały ze szczodrych odpisów na maszyny i inwestycje, a nieopodatkowane zyski mogły gromadzić na specjalnym funduszu inwestycyjnym do przyszłego użytku. Taki system w naturalny sposób preferował te firmy, które mogły z odpisów skorzystać – czyli te największe.

Dlaczego warto o tym wspomnieć? Bo Ikea i w tym przypomina Szwecję, że łączy troskę o wartości społeczne z bardzo efektywnym globalnym biznesem. I podobnie jak w przypadku innych szwedzkich firm, potrzeby globalnego biznesu wchodzą tu w nieustanny konflikt z wyznawanymi oficjalnie zasadami.

Szwedzkie związki zawodowe przez dziesięciolecia sprzyjały zagranicznej ekspansji wielkiego biznesu. Układ był wygodny – wysokie płace i dobre miejsca pracy w Szwecji utrzymywane dzięki sprzedaży na zagranicznych rynkach. Takie firmy jak Volvo czy ABB prowadziły w Szwecji badania naukowe, projektowały nowe produkty i budowały zaawansowane technologicznie fabryki, w których zatrudniały wysoko opłacanych i wydajnych szwedzkich robotników (fundując im najlepszą opiekę socjalną na świecie). Za bezpieczeństwo, spokój społeczny i przyjazne otoczenie płaciły wysokie podatki. Przez długie dekady korporacje, związki zawodowe i państwo (finansujące np. badania naukowe) żyły w symbiozie i harmonii.

***

Ten model został złamany w latach 90. przez globalizację.

Szwedzkim korporacjom przestało się opłacać inwestowanie w rodzimym kraju – miały do wyboru coraz więcej krajów, w których czekali na nich wysoko wykwalifikowani pracownicy, ale i niższe podatki.

Świat stał się bez porównania bezpieczniejszy dla międzynarodowych firm niż w latach 60. czy 70. Najpierw fabryki, a potem także ośrodki badawcze zaczęły emigrować za granicę. Korporacje miały coraz lepsze wyniki finansowe – ale coraz mniej łączyło je ze Szwecją. Nie widziały też powodu, żeby płacić rosnące składki na szwedzkie państwo dobrobytu.

Dobrze ilustruje to historia przygód podatkowych Ingvara Kamprada. Ikea to niesłychanie skomplikowany konglomerat firm, kontrolowanych przez fundację – non-profit – zarejestrowaną ze względów podatkowych w Holandii. Fundację kontroluje liczący kilka osób komitet wykonawczy, złożony m.in. z założyciela firmy. Zyski z sieci sklepów przepływają w sieci firm zarejestrowanych w różnych krajach – Luksemburgu, na Antylach Holenderskich, na Curaçao – w taki sposób, że nikt
dokładnie nie wie, ile i gdzie Ikea płaci podatków. Sam Kamprad mieszka w Szwajcarii ze względów podatkowych. (Kiedy w 2004 r. magazyn „Forbes” uznał go za najbogatszego człowieka świata – z majątkiem szacowanym na 53 mld dol. – Ikea żywo zaprzeczyła). Teoretycznie największa charytatywna fundacja świata – bogatsza od fundacji Gatesów – daje, jak ustalił w 2006 roku „The Economist”, bardzo niewiele na cele charytatywne. „Z pewnością rodzina Kampradów poświęca równie pedantyczną uwagę unikaniu podatków, co cenom w swoich sklepach” – napisał tygodnik.

Jest oczywiście kuszące patrzeć na wizerunek Ikei jak na gigantyczne ćwiczenie w hipokryzji: z jednej strony mamy wiele wzniosłych słów o społecznych zobowiązaniach firmy, z drugiej – ogromny wysiłek, żeby płacić jak najmniej podatków (w ogóle, a w szczególności w swojej ojczyźnie). Być może jednak byłoby to krzywdzące i świadczyłoby tylko o tym, że oczekujemy od korporacji zbyt wiele. Kapitalizm ma swoje prawa: rządzi się regułą zysku, który jest jego celem i motywem wprawiającym go w ruch. Nawet – jak się okazuje – kapitalizm w wydaniu szwedzkim.

Tekst pochodzi z książki Szwecja. Przewodnik Krytyki Politycznej, która ukazała się w Wydawnictwie Krytyki Politycznej  2010 roku. Ten i inne Przewodniki nieturystyczne (Islandia i Norwegia) dostępne są teraz jako bezpłatne e-booki w księgarni internetowej KP.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Leszczyński
Adam Leszczyński
Dziennikarz, historyk, reporter
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Autor dwóch książek reporterskich, „Naznaczeni. Afryka i AIDS" (2003) oraz „Zbawcy mórz” (2014), dwukrotnie nominowany do Nagrody im. Beaty Pawlak za reportaże. W Wydawnictwie Krytyki Politycznej ukazały się jego książki „Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980” (2013) i „Eksperymenty na biednych” (2016). W 2020 roku ukazała się jego „Ludowa historia Polski”.
Zamknij