Unia Europejska

Pinior: Puls europejskiej lewicy bije dziś w Atenach

Poziom konfliktu pomiędzy Syrizą i UE może obniżyć wyłącznie zmiana polityki europejskiej socjaldemokracji.

Cezary Michalski: Jakie są twoje nadzieje i obawy związane z tym, że Syriza doszła do władzy; że postanowiła rządzić w takiej, a nie innej koalicji; że to wszystko wydarzyło się w takiej, a nie innej sytuacji zewnętrznej wokół Unii Europejskich i wewnętrznej w UE? I nie wiadomo, czy ten impuls zadziała pozytywnie czy destrukcyjnie na instytucję, której ty – także z perspektywy doświadczenia europarlamentarzysty – nie uważasz przecież za „neoliberalne popychadło”.

Józef Pinior: Nadzieje przeważają nad obawami. Okazało się, że polityka demokratyczna działa. Zwycięstwo Syrizy oznacza powrót prawdziwej polityki w Unii Europejskiej. I to jej powrót w dalszym ciągu w demokratycznych formach. To polityczne wydarzenie oznacza możliwość przełamania klinczu, którego jesteśmy świadkami od kilku lat. To znaczy, że z jednej strony nie możemy pogłębiać federalizacji Unii Europejskiej, a z drugiej strony powielamy w nieskończoność politykę oszczędności i zaciskania pasa.

Przy czym zaciskają pasa społeczeństwa, a nie instytucje finansowe czy korporacje. Zatem „zaciskanie pasa” odbywa się na tle narastającego rozwarstwienia dochodów i bogactwa, co musi prowadzić do napięć społecznych i delegitymizacji dotychczasowego unijnego status quo.

To wszystko doprowadziło do sytuacji, w której na porządku dnia jest rozpad Unii i przejmowanie władzy w poszczególnych krajach przez skrajną antyeuropejską prawicę. W tej właśnie perspektywie oceniam zwycięstwo Syrizy jako powrót polityki prawdziwie europejskiej i szansę na zmianę tego modelu kapitalizmu, który w ostatnich latach ukształtował się w Europie głównie wokół Merkel i niemieckiej chadecji, a który bardzo istotnie odchodzi nawet od tego wszystkiego, co było związane z powojennym „kapitalizmem reńskim”. Albo z tym, co jeszcze dwadzieścia lat temu próbował robić na czele Unii Europejskiej Jacques Delors.

Niemiecki model społeczno-gospodarczy jest podmywany przez neoliberalizm. Jednak wciąż jest bliżej „kapitalizmu reńskiego” niż np. posttacherowski model brytyjski, już nie mówiąc o „reszcie globalizacji”, poza UE. Problem raczej w tym, że model niemiecki, sam konkurencyjny w globalizacji, nie tylko nie wspomógł konkurencyjności południa strefy euro, ale raczej zmiażdżył tamte gospodarki jako swoich pierwszych, bez porównania słabszych „konkurentów”.

Sądzę, że ten klasyczny powojenny „kapitalizm reński”, cechujący się bardziej zrównoważonym rozwojem, dążeniem do większej społecznej spójności, a nawet stawiającym na reindustrializację zamiast dezindustrializacji, zostanie nawet w Niemczech rozbrojony i zniszczony właśnie przez dzisiejszą politykę chadecji, której Merkel jest symbolem.

Ja też się boję wydrążania chadecji przez neoliberalizm, ale jak na razie siła Niemiec – także ich „gospodarki realnej” – rośnie. Niemcy i powiązane z nimi kraje unijnej północy dają sobie radę w otwartej globalizacji. Nie za pomocą zamykania rynku, ale dzięki własnej ekspansji i udziałowi w definiowaniu dalszego modelu tej globalizacji. Niemcy są jednym z krajów, który najbardziej włączył się w negocjowanie traktatu handlowego z USA.

Ale ta polityka, która stała się w ostatnich latach polityką monopolistyczną w Europie i w instytucjach unijnych, niszczy osiągnięcia powojennej Europy Zachodniej polegające kiedyś na tym, że klasyczny liberalizm – z jego agendą wolnościową, a nawet równościową – został zakorzeniony w społeczeństwach europejskich poprzez demokratyczny kapitalizm i elementy państwa opiekuńczego. Demokratyczny kapitalizm, który tworzył szansę nie tylko tym, którzy na rynku europejskim operują kapitałem, ale także tym, którzy oferują pracę. To robiła zarówno powojenna chadecja, jak i socjaldemokracja. I to zostaje w ostatnich latach skutecznie zakwestionowane.

Jednak nie tylko przez „wybór polityczny chadecji”, ale – zgodnie z marksowskim przekonaniem o pierwotności „bazy” wobec „nadbudowy” – przede wszystkim w konsekwencji wejścia światowej gospodarki w kolejną fazę głębszej globalizacji. Co na obecnym etapie przełożyło się w obrębie wysokorozwiniętego Zachodu na gigantyczną przewagę kapitału nad pracą. Ale to wyrównywanie się ciśnień pomiędzy Kryształowym Pałacem, a „próżnią zewnętrzną” nie musi być tak negatywnie oceniane przez miliardy ludzi na peryferiach globalizacji.

Jednak kluczowa jest odpowiedź na tę sytuację europejskich elit politycznych. Do pewnego stopnia osiągnięcia powojennej chadecji i socjaldemokracji zachowano i obroniono w twardym rdzeniu UE, przede wszystkim w Niemczech i paru krajach Europy Północnej. Także we Francji, choć tam mamy już do czynienia z narastającym kryzysem. Ale to jest niszczone na południu Europy – w Grecji, Hiszpanii, Portugalii. Ta polityka prędzej czy później musi napotkać bunt w społeczeństwach europejskich. Problem polega na tym, czy będzie to bunt prawicowy, reakcyjny, czy to będzie bunt konstruktywny, który będzie próbował zmienić politykę europejską, choćby tak ostrożnie, jak w USA robi to Obama. Tam mamy przesunięcie pieniędzy na infrastrukturę, na tworzenie miejsc pracy. I o ile Europa wciąż ma problem ze wzrostem gospodarczym, to w Ameryce on po kryzysie powrócił.

Za cenę ściągnięcia do Ameryki pieniądza z całego świata, żeby sobie złagodzić cykl koniunkturalny. Co doprowadziło do „wyeksportowania” amerykańskiego kryzysu, między innymi do Europy.

Zgoda, pozycja Ameryki jest szczególna i łatwiej było tam taką operację przeprowadzić. Ale to nie znaczy, że Europa powinna była pozostać aż tak bardzo bierna, powielając idącą z Berlina ortodoksję i jako jedyną reakcję na kryzys dając przyzwolenie na zniszczenie na znacznych obszarach kontynentu wszelkich elementów „kapitalizmu reńskiego” przez „politykę austerity”, którą symbolizuje Merkel, a dzisiaj także cała zapatrzona w nią europejska chadecja.

Kolejna wątpliwość: czy Syriza rzeczywiście może – ewentualnie na jakich warunkach – przyczynić się do większej jedności Unii, skoro sama swobodnie używa retoryki „niemieckiej Unii eksploatującej Greków”, podczas gdy nie tylko greccy oligarchowie, ale też grecki średni i drobny biznes wyprowadzali miliardy euro do rajów podatkowych w tym samym czasie, kiedy instytucje unijne pożyczały greckiemu państwu inne miliardy euro. Nie mówiąc już o koalicjancie Syrizy, populistycznej antyeuropejskiej prawicy, bo koalicja z centrową, socjaldemokratyczną To Potami byłaby zbyt mało eurosceptyczna. To tworzy ryzyko wyjścia Grecji ze strefy euro i z Unii. O ile oczywiście obie strony – czyli z nowy grecki rząd i instytucje europejskie – nie wyjdą z tego klinczu.

Mamy do czynienia z propagandą skierowaną przeciwko Syrizie, z twardą koalicją mediów, które w Europie są w ogromnej większości prawicowe, osłaniającą politykę chadecką. Nowy minister finansów Grecji, Yanis Varoufakis, który jest też w ogromnym stopniu medialnym reprezentantem rządu, zmaga się z tym na co dzień. W niedawnym wywiadzie dla BBC dziennikarka tej stacji próbowała go ustawiać, a on jej cierpliwie tłumaczył, że faktyczna sytuacja jest inna. Syriza to nie jest partia nacjonalistyczna, ale partia patriotyczna. To oczywiste, że w demokratycznych wyborach partia reprezentuje interes ludzi, którzy na nią głosowali.

I proponuje im rozwiązania, których chcą słuchać, bez względu na jakość tych rozwiązań. Albo przekonuje ich do rozwiązań, które mogą być sensowne. „Grecka duma” przeciwko „niemieckiej pysze” to efektywny język politycznej mobilizacji, sprawiający, że na Syrizę i Niezależnych Greków głosowali także ludzie uciekający przed płaceniem podatków, bo dostali od nich „patriotyczne alibi”. Ale czy to jest rozwiązanie europejskiego problemu?

To, że Syriza chce reprezentować interes Greków i Greczynek, nie znaczy, że jest partią antyeuropejską. Oni od wielu miesięcy powtarzają – wraz z partią Podemos – że zależy im na Europie, zależy im na strefie euro, tylko chcą zmienić politykę europejską. I mają do tego prawo.

A jeśli partię, która mówi o konieczności przebudowy Unii i strefy euro, nazywa się partią antyeuropejską, znaczy to, że mamy do czynienia z bardzo konsekwentną propagandą.

Ostatnio „FAZ” przedstawił Varoufakisa jako Drakulę, a okładka z Tsiprasem w „Der Spiegel” też była co najmniej ambiwalentna. W tym samym tygodniu w Polsce, „Polityka” dała na okładce działacza „Solidarności” z maczugą, którą chce rozwalić cały świat. W całej Europie mamy dziś do czynienia z ostrą i bezwzględną propagandą antyzwiązkową, antylewicową i Syriza jest ofiarą tej propagandy.

Być może jako człowiek naiwny i pełen wątpliwości uczestniczę w tej propagandzie jeszcze skuteczniej, niż gdybym był specjalnie do tego celu zatrudnionym PR-owcem, ale ja naprawdę mam obawy co do rozwoju sytuacji. I chciałbym je w rozmowie z tobą przeanalizować. Wróćmy jeszcze do koalicjanta Syrizy. Daniel Cohn-Bendit, który nie uczestniczy w antylewicowej propagandzie i był wobec Syrizy nastawiony pozytywnie, po raz pierwszy wyraził niepokój właśnie po zawiązaniu koalicji z Niezależnymi Grekami.

Partia Niezależnych Greków to nie jest partia naszych marzeń, ale trudno ją uznać za partię skrajną.

Żarty z „Europy pedałów”, określanie Niemiec i Unii Europejskiej jako nazistów, antysemityzm, antyimigranckość na granicy rasizmu.

Ale to jednak nie jest Złoty Świt. Program „naprawczy” UE doprowadził w Grecji do sytuacji, w której Złoty Świt, partia nie neonazistowska, ale po prostu nazistowska, zdobył trzeci wynik w ostatnich wyborach. Minister obrony wywodzący się z Niezależnych Greków faktycznie miał niefortunną wypowiedź, którą można interpretować jako antysemicką, ale jednocześnie ma dobre kontakty i zbiera pozytywne oceny w Izraelu.

Przecież to jest zabawa europejskiej skrajnej prawicy znana od czasów starego Le Pena. Popieramy państwo Izrael, bo „oni twardo postępują z Arabami i są dobrymi nacjonalistami”, spotykamy się z politykami izraelskiej prawicy, nawet z tradycjonalistycznymi rabinami, a dzięki temu mamy alibi dla antysemityzmu skierowanemu przeciwko liberalnej diasporze we własnych krajach. W Polsce prawica też kocha Izrael, szczególnie za operację „płynny ołów”, ale „chóru lewicowo-liberalnych przechrztów” nie lubi.

Jednak Niezależni Grecy to nie jest partia najbardziej skrajna w politycznym pejzażu greckim. Rząd i koalicja Tsiprasa musi być oceniana po konkretnych czynach. Oni nie zrobili do tej pory nic takiego, żeby być negatywnie oceniani w Europie. A to, czym się ekscytowała polska prasa, że są przeciwko sankcjom wobec Rosji, wynikało z faktu, że Bruksela opublikowała komunikat o „jednogłośnym przyjęciu dalszych sankcji” bez jakiejkolwiek konsultacji z nowym rządem w Atenach. Zatem minister spraw zagranicznych tego rządu wydał oświadczenie, że to jest nieprawda, bo nikt się z greckim rządem w tej sprawie nie konsultował. Z tego zrobiono prowokację przeciwko Syrizie, tymczasem ostatecznie w Brukseli Grecja nie zablokowała nowych sankcji.

Bo żadnych nowych sankcji nie było, wbrew temu, czym zachłystywały się polskie media. Kilka nowych nazwisk dopisanych do listy, przy zablokowaniu jakichkolwiek nowych sankcji gospodarczych czy dyplomatycznych. Ale faktem jest, że o takiej polityce nie przesądziła wcale Syriza, ale wiele innych kluczowych państw członkowskich UE.

Rząd Grecji ma prawo do tego, żeby się wypowiedzieć swobodnie w tej sprawie. I nikt w Brukseli nie ma prawa wydawać w jego imieniu komunikatów o jednomyślności, jeśli nie spytał tego rządu o zdanie. Nie ma żadnych podstaw do twierdzeń, że to jest rząd proputinowski.

A rozmaite deklaracje o „bliskości stanowisk”, a wyrażana publicznie niechęć do rewolucji Majdanu, a zapraszanie przez ludzi Syrizy do Aten Dugina, który nawet dla Putina jest „sojusznikiem” zbyt kompromitującym?

Wiele podobnych, a nawet dalej idących deklaracji mieliśmy ze strony Berlusconiego, Budapesztu Orbana czy nawet Berlina, a ostatnio Sarkozy’ego. Chyba że mamy pretensje do całego społeczeństwa greckiego o to, że z powodów historycznych i geopolitycznych jest pozytywnie nastawione do Rosji. Ale z tych samych powodów możemy mieć pretensję do Polaków i Polek, że są pozytywnie nastawieni do USA, „bo był Wilson” itp. Jasne, że wśród Greków nie ma sympatii antyrosyjskich, bo to Rosja stała u podstaw ukształtowania się nowożytnej państwowości greckiej, która powstawała przeciwko imperium otomańskiemu, a potem przeciwko Turcji.

Ja się obawiam zarówno nadmiaru partykularnej „proamerykańskiej” perspektywy polskiej, jak też partykularnej „prorosyjskiej” perspektywy greckiej. Tak samo jak obawiam się partykularyzmów niemieckich czy francuskich. Rozumiem ich zastosowanie w polityce, szczególnie w epoce „renacjonalizacji”, ale te partykularyzmy „puszczone wolno”, a Syriza także „puszcza wolno” partykularyzmy greckie, mogą raczej zniszczyć Unię, niż ją w jakikolwiek sposób umocnić.

Ja z kolei nie jestem rzecznikiem prasowym Tsiprasa. Jedynie rozumiem to, że w noc po swoim bezprecedensowym zwycięstwie wyborczym Syriza i Tsipras musieli pokazać, że potrafią efektywnie rządzić. Kluczowa była w tym kontekście zdolność stworzenia koalicji i powołania gabinetu.

Mogli to zrobić z To Potami.

I nie mieć pewności zachowania tej partii, a w konsekwencji stabilności koalicji i rządu w warunkach twardych negocjacji z trojką? Realny polityczny problem Syrizy jest w tej chwili następujący: cała europejska chadecja i Angela Merkel liczą na to, że ten rząd się nie utrzyma, że w ciągu kilku miesięcy, maksymalnie roku, dojdzie do przesilenia, bo Syriza nie będzie w stanie rządzić w Grecji. Zatem oni musieli pokazać, że są w stanie szybko zbudować rząd, koalicję i efektywnie rządzić. Musieli znaleźć koalicjanta lojalnego wobec programu, który przedstawili w kampanii wyborczej.

Syriza w kampanii wyborczej nie głosiła niechęci do imigrantów, nieufności do żydowskiej diaspory ani nie żartowała z „Europy pedałów”.

To wszystko nie oznacza, że nie należy im patrzeć na ręce. W tym sensie rozumiem Cohn-Bendita zwracającego uwagę na ryzyka związane z tą koalicją. Ale Syriza ma przeciw sobie mainstream wszystkich mediów europejskich, antylewicowych i przeciwnych jakiejkolwiek korekcie obecnej polityki europejskiej. Ostatni raz w Europie taki rząd lewicowy pojawił się w Portugalii w 1974 roku, po upadku dyktatury stworzonej jeszcze przez Salazara. Pojawił się tam wówczas nowy system polityczny, oparty na wielopartyjnym parlamentaryzmie, a jednocześnie na radach pracowniczo-żołnierskich.

To była rewolucja i obalanie dyktatury, tym razem mamy zwycięstwo wyborcze nad koalicją chadecko-socjaldemokratyczną.

Ale wtedy ten lewicowy rząd nie utrzymał się ze względu na zimną wojnę, której Portugalia stała się zakładnikiem. Była członkiem NATO i te rady nie miały szans, to było tylko kilka miesięcy karnawału – czynię tu aluzję do naszego karnawału solidarnościowego. Jesteśmy po raz pierwszy od blisko pół wieku w takiej sytuacji, że wybory zostały wygrane przez partię lewicową spoza mainstreamu, który się ukształtował w Europie Południowej po upadku prawicowych dyktatur. Nie wiem, czy to się zakończy sukcesem, ale kibicuję Syrizie. Analizuję w dodatku deklaracje Varoufakisa. To nie jest facet z niebytu, pracował na dobrych zachodnich uczelniach, sam definiuje się jako „libertarian leftist”.

Nie wiemy, co to konkretnie znaczy, dopóki nie sprawuje się władzy, dopóki nie przejdzie się testu władzy realnej. I to w dodatku w bardzo trudnej sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej.

Wiemy, co to znaczy. On rozumie, że skończyły się klasyczne doktryny antykapitalistyczne, skończył się totalitaryzm jako „antykapitalistyczna alternatywa”, że trzeba połączyć kapitalizm i efektywną społeczną regulację, sprawiedliwość społeczną i wolność. To są ludzie nastawieni prodemokratycznie, wsłuchujący się w głos swego elektoratu, w tym sensie jest to partia patriotyczna, ale na pewno nie nacjonalistyczna.

Zdarza się, że partie kłamią elektoratom. I zdarza się też, że same elektoraty kłamią na temat swoich interesów, a nawet poglądów. Właśnie takim kłamstwem jest wypompowywanie przez część elektoratu greckiego miliardów euro do rajów podatkowych. Sytuacja podobna jak u nas, gdzie nie tylko oligarchowie, ale także „patrioci”, a nawet wydawcy „patriotycznych tygodników” chwalą się publicznie, że uciekają z podatkami do Luksemburga albo na Cypr, przybliżając sytuację, w której tylko budżetówka będzie płaciła podatek od dochodów osobistych. „Jedność Polaków” czy „jedność Greków przeciwko Angeli Merkel” jest tu całkowitym zafałszowaniem rozmaitych bardziej skomplikowanych interesów.

Grecja jest w objęciach oligarchii. I cała kampania Syrizy wcale nie polegała na atakowaniu Niemiec wedle logiki nacjonalistycznej. Sam Varoufakis pisał o konieczności pozytywnej hegemonii Niemiec w Europie, ale przy innym modelu kapitalizmu i przy innym modelu instytucji unijnych. Kampania Syrizy była w ogromnym stopniu oparta na atakowaniu oligarchów. Nie chcę wymieniać polskich analogii, bo w Polsce nie ma takiej oligarchii. Ona tam kształtowała się jeszcze za dyktatury pułkowników, ma korzenie jeszcze w tej dyktaturze. Syriza zderza się dziś z grecką oligarchią, która była beneficjentem zaciskania pasa według modelu narzuconego Grecji przez „Europę Merkel”. A z kolei ci mali greccy biznesmeni robią to, co robią, żeby przeżyć. Tak jak ludzie na całym świecie próbują się zachowywać racjonalnie w sytuacji molocha globalnego rynku, z którym się zderzają.

Nie widzę tu pola na alternatywę lewicową. „Patriotyczni Grecy” nadal będą „zachowywać się racjonalnie” transferując swoje pieniądze do rajów podatkowych. Tym razem z państwa rządzonego przez Syrizę, szczególnie jeśli nowy rząd podniesie jakieś podatki. Ale ona w ramach uwalniania się od „niemieckiego dyktatu” może także podatki obniżyć. Poza oczywiście podatkami od „największych fortun”, które jednak najłatwiej mogą się z Grecji wynieść. Tyle że skądś trzeba wziąć pieniądze na wydatki państwa.

A jaka jest w Grecji alternatywa dla Syrizy? Poprzedni Rząd Samarasa, czyli chadecji w koalicji ze słabnącym PASOK-iem, zlikwidował telewizję publiczną, „zwijał” praktycznie wszystkie instytucje publiczne, całe państwo. Między innymi dlatego przegrał. Tymczasem Syriza odnosi się jednak do społeczeństwa, odnosi się do głosu demokratycznej opinii publicznej. I nie robi tego na sposób antyeuropejski, nie chce wyjść ze strefy euro i nie chce wyjść z UE, chce te obszary bardzo głęboko zmienić.

Prawdziwa federalizacja Europy polega na tym, że głos będą mieli obywatele w Salonikach. Albo w porcie Pireus, którego prywatyzację Syriza w tej chwili zablokowała.

Znowu nie po to, żeby dogmatycznie zachować własność państwową w gospodarce, ale żeby nie była to prywatyzacja spekulacyjna, za pół darmo. Tak jak w Polsce, gdzie kiedyś stocznie produkowały statki, a dziś cieszymy się z tego, że te resztki przemysłu stoczniowego, które ocalały, produkują jachty.

Zatem załóżmy, że intencje Syrizy są jak najlepsze. Inna moja wątpliwość dotyczy dynamiki politycznego konfliktu pomiędzy nowym greckim rządem i europejskimi instytucjami. Zapowiada się, że to będzie ostry konflikt, bo stoją za nim gigantyczne interesy – pieniądze, władza w całej Europie, hegemonia ideologiczna… Dynamika podobnych konfliktów jest taka, że nawet jeśli ich strona chce pozostać reformistami, zaproponować korektę, zostaje ostatecznie wypchnięta na zewnątrz, na pozycje bardziej radykalne. To się przydarzyło Kubie Fidela Castro, która ostatecznie zawędrowała na pozycje „realnego socjalizmu”, co nie zapewniło temu społeczeństwu „świetlanej przyszłości”. Czy nie obawiasz się analogicznego scenariusza w odniesieniu do Grecji? Na razie mamy „prężenie muskułów”. Tsipras oświadczył, że epoka oszczędności już się w Grecji skończyła. Z kolei EBC jedną decyzją doprowadził do tego, że greckie banki muszą pożyczać pieniądze na wyższy procent. Przygląda się temu Putin, który co prawda nie potrafi nakarmić i ogrzać obywateli „Małorosji”, ale Grekom chętnie pomoc obieca, żeby zdekomponować Unię i Zachód.

Za daleko szukasz, podając przykład Kuby jako wypchnięcia pod ścianę. Są przykłady bardziej klasyczne, z samej historii greckiej. Grecja została dwa razy wypchnięta z „europejskich standardów”, z „europejskiej przestrzeni”. Po raz pierwszy zaraz po wojnie, kiedy tam się w oparciu o ruch partyzancki pojawiła forma rządów lewicowych, ludowej demokracji. I została obalona z pełnym przyzwoleniem Zachodu. I drugi raz, kiedy dyktatura pułkowników uzyskała ochronę tej zachodniej przestrzeni międzynarodowej z uwagi na jej lojalność wobec NATO i przydatność dla NATO. Ojciec Varoufakisa siedział w słynnym obozie „reedukacyjnym” na wyspie Makronisos. Kuba jest ułatwianiem sobie zadania.

OK, zatem czy jest przestrzeń na rozmontowanie najgorszego scenariusza? Dochodzi do zwarcia, nie ma renegocjacji długu, Unia podnosi ton przeciwko „leniwym Grekom”, a Syriza inwestuje w „narodową dumę”. Z drobną pomocą przyjaciół spoza UE.

To się zadecyduje w ciągu najbliższego roku. Czy Syriza będzie w stanie sprawować efektywnie rządy w samej Grecji. Jeśli oni będą w stanie efektywnie rządzić, utrzymać poparcie, skonsolidować władzę, wtedy Unia Europejska nie ma innej możliwości, jak dogadać się z Grecją. To dotyczy zresztą nie tylko UE, ale też Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. Jeśli chodzi o Brukselę, to ona po prostu nie ma innej możliwości, jak rozłożenie długu na więcej lat, żeby jego obsługa i spłata nie były tak bolesne. I zdjęcie części warunków.

W całej Europie trzeba zmienić politykę austerity, bo ona jest prostą drogą do zdobywania władzy w kolejnych krajach przez ruchy rzeczywiście nacjonalistyczne i reakcyjne.

Ale tu nie ma wyraźnej granicy pomiędzy wewnętrzną polityką Grecji i zewnętrzną sytuacją jej konfliktu z UE. Przebieg negocjacji, losy programu pomocowego – będą miały kluczowy wpływ na sytuację wewnętrzną, na skuteczność rządzenia i na kształt rządów Syrizy. Zaostrzenie konfliktu będzie oznaczało nieefektywność rządów, która zostanie przykryta radykalizacją tonu populistycznego.

Oczywiście, że mamy do czynienia z zaciskaniem pętli wokół Syrizy. Wystarczająco dużo sił i interesów w tym uczestniczy. Na pewno chadecja europejska nie chce, żeby się Syrizie udało. Nie uważam, że istnieje jakiś skoordynowany plan obalenia Syrizy, ale pamiętajmy, że ludowa demokracja grecka została dwa razy obalona z pomocą Zachodu.

Tutaj „Zatoką Świń”, radykalizującą dodatkowo Syrizę, może być stwierdzenie, że nie będzie renegocjacji długu i zakręcamy kurek z pieniędzmi. System finansowy Grecji się rozleci i wtedy zostanie już tylko „narodowa duma”, którą daje się politycznie zarządzać, ale nie wiem, czy to jest szansa dla Grecji i Unii.

Jeżeli Merkel dopuści do sytuacji, że Grecja wypadnie ze strefy euro, oznacza to praktycznie, że wypadnie z Unii Europejskiej. A to jest koniec Wspólnoty Europejskiej.

Nie wszyscy uczestnicy tej „gry strategicznej” tak uważają.

To jednak będzie koniec projektu europejskiego. Także Niemcy zderzą się wówczas ze swoją własną historią. Z odpowiedzialnością za Europę. Jeśli Merkel i europejska chadecja dopuszczą do tego, że Grecja wyjdzie czy zostanie wypchnięta z UE, będzie to także oznaczało, że będą odpowiedzialni za to, że dają ruch Putinowi w Europie południowo-wschodniej. To jasne, że tam nie będzie pustego miejsca. Ale to Niemcy biorą odpowiedzialność za to, co tam się wtedy stanie.

Sądzę, że to sytuacja podzielonej odpowiedzialności. Ale czy ta świadomość zablokuje „rozwiązanie siłowe”?

Ponieważ wierzę w projekt europejski, uważam, że nie będzie trzeciego razu. Europa Zachodnia nie stanie po raz trzeci za próbą „prostowania” greckiej demokracji. Albo, tak jak dwa poprzednie razy, wybierając dla Grecji dyktaturę, albo poprzez faktyczne wypychanie tego kraju poza Unię, w ramiona Putina.

Scenariusz pozytywny?

Trzeba się dogadać, nie ma innej możliwości, chyba że rząd Tsiprasa upadnie. Ale jeśli zdoła poradzić sobie politycznie w Grecji, Unia nie ma innego wyjścia jak porozumienie. Tyle że scenariusz pozytywny nie dotyczy wyłącznie chadecji. Ta nowa sytuacja jest ogromnym wyzwaniem dla socjaldemokracji europejskiej. Porozumienie chadecko-socjalistyczne konstruował jeszcze Delors, ale on inaczej o nim myślał i robił to w zupełnie innej sytuacji. Ono miało funkcjonować na gruncie „kapitalizmu reńskiego”, a nie osłaniać wydrążanie go przez neoliberalizm.

Otwarta globalizacji utrudnia utrzymanie w Europie „kapitalizmu reńskiego”. Kapitał globalizuje się szybciej niż praca. Daje mu to ogromną przewagę. A granic nie można zamknąć, bo to już będzie reakcyjna katastrofa.

To prawda, że dziś ten chadecko-socjalistyczny konsensus dotyczy innej przestrzeni społeczno-gospodarczej. I jako efektywna siła równoważąca patologie globalizacji on się przestał sprawdzać. Socjaldemokracja musi zadać sobie pytanie, czy bliżej jej do Merkel, czy do miejsca, gdzie bije puls lewicy europejskiej. A puls lewicy europejskiej bije dziś w Atenach.

Tylko jest pytanie o zdolność greckiej gospodarki i społeczeństwa do podstawowego przeżycia w globalizacji. A po stronie Merkel stoi zdolność przeżycia Niemiec w globalizacji. Jak ten z kolei partykularyzm niemiecki zmusić do negocjowania z ekonomicznym półtrupem, w którym może bije puls lewicy europejskiej, ale stan gospodarki i społeczeństwa są fatalne?

Do Grecji dojdzie wkrótce Hiszpania. Może nawet nie będzie tak, że Podemos od razu przejmie władzę, sformuje rząd, ale na pewno stanie się partią głównego politycznego nurtu w Europie. Potencjał Hiszpanii jest większy niż potencjał Grecji. A do tego dynamiczna sytuacja we Włoszech, pogłębiający się kryzys we Francji. Jak długo można utrzymywać, że wszystko jest dobrze w Europie, a tylko na jakichś dalekich peryferiach, u „najsłabszych” polityka austerity się nie sprawdza?

Zatem to, co się nazywało „koalicją prorozwojową” przeciwną „koalicji austerity” – przy czym koalicja prorozwojowa zwykle kapitulowała – dzięki potencjałowi Syrizy i Podemos zmieni układ sił w tym chadecko-socjalistycznym mainstreamie?

Tutaj jestem większym radykałem. Uważam, że socjaldemokracja europejska powinna przemyśleć na nowo ten swój deal z chadecją i otworzyć się na nową lewicę.

W nowej lewicy poza Syrizą i Podemos jest też Die Linke. Koncepcja wychodzenia z NATO, którą te nowe lewice podnoszą, jest dość ryzykowna dla Europy w kontekście sytuacji na Wschodzie.

Pamiętaj o tym, że XX wiek rozpoczyna się w 1914 roku od rozbicia Międzynarodówki, od wyjścia z niej „lewicy zimmerwaldzkiej”. I ten sam XX wiek kończy się powrotem partii komunistycznych na łono Międzynarodówki. Giorgio Napolitano, którego żeśmy właśnie pożegnali na stanowisku prezydenta Włoch, jest przykładem tej ewolucji. Jeżeli Napolitano, który zaczynał jako funkcjonariusz Partii Komunistycznej w okresie zimnej wojny, w XXI wieku staje się symbolem liberalno-demokratycznej Europy, nie widzę żadnego problemu, żeby Tsipras i Varoufakis też byli symbolami Wspólnoty Europejskiej. Także dla europejskiej socjaldemokracji.

Sądzę, że jest całkiem możliwe powstanie nowej grupy socjalistycznej w Parlamencie Europejskim, znacznie poszerzonej na lewo. Ale to zależy w tej chwili od klasy politycznej socjaldemokracji.

Na ile Martin Schulz, na ile inni socjaldemokratyczni liderzy będą w stanie robić autonomiczną politykę poza Merkel. To jest bardzo trudne, bo socjaldemokracja niemiecka tworzy rząd razem z Merkel. Trzeba będzie być może przekonać Merkel, a może nawet ona zostanie zmuszona do tego, aby stać się liderką zmian. Każdy wariant jest możliwy. Ale w każdym z tych wariantów to Syriza jest impulsem zmian, zmian może ryzykownych. Ale na pewno Syriza nie jest czymś, co powinno nas w punkcie wyjścia przerażać. A co gorsza, dyscyplinować na rzecz poparcia tej „bezalternatywnej” polityki chadecji. Alternatywą dla Syrizy jest Front Narodowy.

Nawet jeśli Marine Le Pen jako pierwsza pogratulowała Tsiprasowi „wymierzenia policzka totalitarnej Brukseli”?

Wszyscy próbują żerować na tej „bezalternatywności” chadeckiej polityki. Odpowiedź Syrizy jest przeciwieństwem i prawdziwą, proeuropejską alternatywą dla rozwiązań proponowanych przez Front Narodowy czy UKiP. Syriza musi mieć obecnie wsparcie socjaldemokracji. Zwycięstwo wyborcze w Atenach oznacza nową epokę w historii europejskiej polityki. Albo w socjaldemokracji pojawią się przywódcy na miarę Willy Brandta i Olofa Palme, albo będziemy świadkami uwiądu socjaldemokracji. Wielkiego, historycznego przegrupowywania na europejskiej lewicy.

Dziennik Opinii o zwycięstwie Syrizy w wyborach w Grecji:

Igor Stokfiszewski: Nadzieja jest mistrzem z Grecji

Ula Lukierska, Michał Sutowski: Kto się boi Syrizy?

Jakub Majmurek: Syriza: ze skłotów i fakultetów do władzy

James Galbraith, Europa ma w ręku trzy kije. Ale Grecja nie jest bez szans

Cezary Michalski: Lula czy Chavez

Michał Sutowski: Syriza i Putin. Radzieckie sentymenty czy nóż na gardle?

Oleksij Radynski, Syriza i pożyteczni idioci

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij