Kraj

Konstytucja, czyli historia pewnej bezradności

Jakby komuś się marzył felieton o rządach PiS w historycznym kostiumie, u schyłku XVIII wieku materiału znajdzie w bród.

„Pierwsza w Europie, a druga na świecie” czy jakoś tak; dzielni reformatorzy, zdradzieccy magnaci i przekupna hołota szlachecka, wyzwolenie mieszczan, chłopi pod opieką prawa, zła Katarzyna w tle – tyle mniej więcej pamiętam ze szkolnej akademii na rocznicę Konstytucji 3 Maja w koszalińskiej podstawówce. Załapałem się na to już w nowej Polsce, ale jeszcze sprzed czasów kultu żołnierzy wiadomo których, więc trochę to wszystko w duchu „postępowe tradycje narodu polskiego” po lekkim liftingu. Ogólne przesłanie było proste: powinniśmy być dumni, że ktoś tu kiedyś myślał o nowoczesnym państwie, żeby był rząd a nie nierząd, szkoda że za późno no i szkoda, że ci Ruscy… (o Prusakach nic nie pamiętam, ale to było ponad 20 lat temu). Na szczęście mamy już demokrację i wolno nam świętować. Tyle dygresji osobistej.

Pisząc słuszną i pokrzepiającą w zamyśle, rocznicową politgramotę o trzeciomajowej jutrzence swobody, odświeżyłem sobie dawną lekturę – Stanisława Augusta pióra Cata-Mackiewicza. Książka przypomniała mi, że to właśnie kresowy reakcjonista był największym pisarzem politycznym Polski – ale to najmniej bolesny aspekt lektury.

Historia przyjęcia pierwszej polskiej konstytucji jest bowiem tyleż pouczająca, ile dla sił jakkolwiek postępowych przygnębiająca.

Przypomnienie schyłku I RP i daremnych prób jej reform pozwala oczywiście pokrzepić antyprawicowe serduszka, o ile moralne zwycięstwa i prawo do nieśmiertelnego „a nie mówiłem” jeszcze kogoś w XXI wieku pokrzepiają. Jakby komuś się marzył felieton o rządach PiS w historycznym kostiumie, erystycznych figur i złośliwych metafor znajdzie u schyłku XVIII wieku w bród. Poczciwi durnie-tradycjonaliści i cyniczni szermierze patriotycznego frazesu okazują się mniej czy bardziej bezwiednymi narzędziami wrogiego mocarstwa, które sprytnie gra nie na konkretną „partię rosyjską” w Polsce, tylko na polityczny chaos i kotłowanie bez sensu. Ci oskarżani o chwiejność, uległość i zdradę okazują się i tak najwytrawniejszymi dyplomatami, co mierzą zamiary podług sił i jeśli nie zwyciężają, to przynajmniej rozumieją, dlaczego musieli przegrać; w lepszym momentach potrafią przekuwać porażki i upokorzenia w impuls do sensownego działania.

Frakcja „dwóch ojczyzn, dwóch patriotyzmów” może poczuć satysfakcję, że oto pomnik polskiego prawodawstwa, ambitnej myśli ustrojowej, niewątpliwie dalekowzroczny, zapewne najlepszy z realistycznych wówczas – nie był żadnym dziełem „całego narodu polskiego” ani nawet jego „politycznej” części (tj. szlachty i w ograniczonym stopniu mieszczan), ale jedynie jego światłej frakcji, która zdołała rzecz przepchnąć fortelem i mocą zbawiennej niewiedzy (np. o tym, że Anglia jednak nie wypowie Rosji wojny). Tradycjonaliści w 1791 roku stali tam, gdzie było ZOMO (czyt. carskie regimenty), a entuzjazm (głównie miejskiego) ludu zgasili ostatecznie, sprowadzając obce wojska.  To ówczesna „lewica” (masoni, deiści, liberałowie, sfrancuziali oświeceniowcy) napisała nam pierwszą polską konstytucję – późniejsza lewica wywalczyła Polsce niepodległość (Legiony), pisała program społeczny Armii Krajowej, to lewica (to prawda, że do spółki nawróconym z guevaryzmu prawicowcem i jego drużyną harcerską) tworzyła KOR… Robi się cieplej na skołatanym, sponiewieranym pedagogiką wstydu, a potem hurrapatriotyczną reakcją sercu? Mnie się robi. Tylko że to wszystko jest bez znaczenia.

Robi się cieplej na skołatanym, sponiewieranym pedagogiką wstydu, a potem hurrapatriotyczną reakcją sercu? Mnie się robi. Tylko że to wszystko jest bez znaczenia.

Marks mawiał, że ludzie sami tworzą swój świat, ale nie w wybranych przez siebie warunkach. Mój dziadek mówił, że z gówna gwiazdki nie ukręcisz. Tak jak polski Napoleon nie wygrałby kampanii wrześniowej, a polski Metternich nie wynegocjował w Teheranie przesunięcia żelaznej kurtyny na Bug, tak Stanisław August Poniatowski – bo to on był inspiratorem i spiritus movens reform i samej Konstytucji – prawdopodobnie nie mógł uratować Rzeczpospolitej przed rozbiorami ani pchnąć kraju na tory, za przeproszeniem, cywilizowanego rozwoju. Historia Konstytucji 3 Maja to historia bezradności oświeconych elit, które czasem naprawdę chcą zrobić ludziom dobrze, nieraz nawet wiedzą jak – tylko nijak nie mają po temu siły.

Dwadzieścia lat publicystyki „Monitora” (XVIII-wieczna hybryda „Gazety Wyborczej”, „Wiadomości Literackich” i „Krytyki Politycznej”) mogło nieco zmienić atmosferę moralną polskiego sejmu, ale i tak do wprowadzenia bardzo umiarkowanej, bynajmniej nie jakobińskiej konstytucji potrzebny był faktyczny zamach stanu. Co więcej, o niepowodzeniu szlachetnego przedsięwzięcia przesądziła nie tyle nawet zdrada (Targowica), ile raczej koniunktura (fortuna, los, duch dziejów, niepotrzebne skreślić). Na pewno ta międzynarodowa (odwołana wojna Anglii z Rosją niezmiernie ułatwiła Katarzynie interwencję), ale przede wszystkim zadecydował historyczny timing społeczeństwa.

Konstytucja społecznie była dość zachowawcza, bo w ówczesnych warunkach o swoje walczyć mógł lud wyłącznie miejski. Mieszczanie korzystne dla siebie zapisy wykupili i wydemonstrowali; chłopom pozostały ogólne deklaracje z pańskiej oświeconej łaski. Niewiele późniejszy Uniwersał połaniecki Kościuszki, piękna legenda kosynierów i Naczelnika w chłopskiej sukmanie nie zmieniają smutnego faktu, że wieś w swej masie była zdolna i gotowa walczyć pod sztandarem narodu politycznego dopiero w roku 1920. Mimo najlepszych chęci, sporych talentów politycznych i postępowych poglądów konstytucyjni spiskowcy z 1791 roku nie mogli tego stanu rzeczy zmienić, bo pełne uwolnienie chłopów (o uwłaszczeniu nie mówiąc) mieściło się wówczas w naprawdę nielicznych głowach.

Słabość zaplecza politycznego dla reform i sił gotowych ich bronić była typowym przypadkiem błędnego koła: nie było siły przypominającej francuski stan trzeci, która byłaby gotowa wymusić przystosowanie ustroju do społecznych realiów, bo to sam ustrój dotychczasowy rozwój tych sił blokował. Gamechangerem mogło być oświecone państwo narzucające odgórną modernizację, ale na jego budowę było za późno ze względu na otoczenie międzynarodowe; na modernizację wymuszoną „od dołu” było za wcześnie ze względu na strukturę społeczną.

Konstytucja 3 Maja nie była żadnym cudem świata; była wyrazem umiarkowanego nurtu ówczesnego oświecenia, choć na warunki lokalne dokumentem rewolucyjnym.

Konstytucja 3 Maja nie była żadnym cudem świata; była wyrazem umiarkowanego nurtu ówczesnego oświecenia, choć na warunki lokalne dokumentem rewolucyjnym. Do prawdziwej emancypacji większości mieszkańców ziem Rzeczpospolitej było jej bardzo daleko, stwarzała ona jednak szansę na zdefiniowanie w Polsce nowoczesnego konfliktu politycznego. Wdrożenie jej reform oznaczałoby uznanie faktu, że świat nie dzieli się na patriotów i zdrajców, tylko na różne odcienie lewicy i prawicy: tradycjonalistów, konserwatystów, reformatorów i radykałów, wolnościowców, równościowców i tych, dla których jedno jest warunkiem drugiego. Klęska wojny obronnej z Rosją, a potem powstania kościuszkowskiego sprawiły, że te zdrowe, nowoczesne kategorie polityki na niemal sto lat wywietrzały nam z głowy. A może na dłużej?

**Dziennik Opinii nr 124/2016 (1274)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij