Kraj

Gdula: Lewica w szklanej kuli

By przeżyć poza sejmem, będzie potrzebować niestandardowych rozwiązań.

Po ogłoszeniu wyników wyborów ustaliło się przekonanie, że Zjednoczona Lewica przegrała, a Razem odniosło sukces. Oczywiście obie partie przegrały, ale przygnębienie zwolenników ZL jest trochę za duże, a optymizm sympatyków Razem nie do końca uzasadniony. Warto spojrzeć na wyniki bez czarnych i różowych okularów, bo między innymi od trzeźwej oceny dzisiejszej sytuacji lewicy zależy jej przyszłość.

Sukces?

Rozumiem radość związaną z Razem. Pojawiła się partia, którą wiele osób sobie wymarzyło – oddolna, demokratyczna i pryncypialna – i wkrótce po powstaniu zdobyła 3,6% głosów. Wygląda na to, że rozpoczyna się coś, co ma szanse na wielki sukces w przyszłości. Aktywiści i liderzy są młodzi, a ich entuzjazm jest autentyczny. Paliwa wystarczyć ma do przyszłych wyborów, a wtedy wiadomo, w zasięgu jest nie tylko 5%, ale i 10%, bo przecież SLD nie będzie już zawalidrogą, a jego elektorat szukać będzie reprezentacji.

Gdy jednak popatrzy się na historię wyborów w Polsce, to optymizm musi osłabnąć. Partie, które nie wchodziły do sejmu (osiągając nawet przyzwoite wyniki), zazwyczaj już się do niego nie dostawały nigdy. Długą listę tych, którzy „prawie weszli”, niech otworzy Porozumienie Centrum i KLD w wyborach z 1993. Potem była Unia Pracy w 1997, Unia Wolności w 2001, SDPL i Demokraci.pl w 2005, a w 2011 PJN. Partie, które nie wchodziły do parlamentu, nie utrzymywały się w polityce, i dotyczyło to zarówno partii schodzących, jak i nowo powstałych. Jeśli jakaś formacja wchodziła do parlamentu, to działo się to od razu na fali entuzjazmu związanego z jej powstaniem. Przykłady? LPR, PO i PiS w 2001, Ruch Palikota w 2011, .Nowoczesna i Kukiz 15’ w 2015.

Jasne, że nie można łatwo porównywać lat 90. do obecnej sytuacji, gdy partie mogą być poza parlamentem i otrzymywać subwencję. Subwencję dostawała też jednak SDPL. Ktoś głosował na nią w ostatnią niedzielę?

Jest tylko jedno odstępstwo od powyższych prawidłowości – Samoobrona. Trwała ona wokół Andrzeja Leppera przez całe lata 90., ze zmiennym szczęściem startując do parlamentu, ale nigdy się do niego nie dostając. Zmieniło się to dopiero w 2001, gdy zdobyła 10% głosów. Powodem sukcesu Samoobrony było to, że jej lider w czasach rządów AWS stał się ważną postacią licznych rolniczych protestów. Jeśli wnioskować po przypadku Samoobrony, to aby przetrwać poza parlamentem i zawalczyć z sukcesem o wejście do niego, partia musi mieć wyrazistego lidera i łączność z protestami społecznymi.

Jeśli chodzi o lidera, to Razem ma oczywiście Adriana Zandberga, który ujawnił w wyborach swój talent medialny i niewątpliwie bez jego wystąpień nie byłoby 3,6% poparcia. Partia jest jednak z założenia antyliderska i podkreśla to także sam Zandberg. Czy jeśli nie będzie on zdecydowanym przywódcą, Razem zdoła utrzymać społeczne poparcie? A jeśli stanie się wyraźnym liderem, to czy uda się zachować entuzjazm i wolę działania członków partii, których do polityki przyciągnęły egalitaryzm i demokratyczne formy działania? Rozwiązanie tych dylematów nie będzie łatwe.

Druga sprawa to zdolność włączania się w protesty społeczne.

Na poziomie deklaracji Razem zapewne nie będzie z tym miało większych problemów. Gdy jednak chodzi o praktykę, to wydaje mi się, że ostatnie miesiące nie dają tu wcale jednoznacznej odpowiedzi.

Na przykład gdy wybuchła sprawa uchodźców i ludzie organizowali się, żeby sprzeciwić się polityce nienawiści, posty Razem na Facebooku kręciły się wokół radości ze zdobycia podpisów w kolejnych okręgach wyborczych. Pewnie było jakieś partyjne oświadczenie, ale oświadczenie to odfajkowanie sprawy, a nie robienie polityki. Razem raczej zajmowało się sobą, a nie reagowało na palący problem, który poruszał ludzi do działania. Poza tym partia powstała jako wyraz integralnej lewicowości, połączenie idealistów, którzy nie po to wchodzą do polityki, żeby decydować się na kompromisy, a udział w protestach wymaga jednak często współdziałania z innymi organizacjami i podzielenia się miejscem. Czy Razem będzie do tego zdolne, to kolejne ważne pytanie na nadchodzące lata.

Klęska?

Dość powszechnie utrzymuje się przekonanie o dojmującej porażce Zjednoczonej Lewicy. Oczywiście tak samo jak Razem ZL nie weszła do parlamentu i stosują się do niej wszystkie opisane powyżej zagrożenia dla partii, która wypadła za parlamentarną burtę. Jednak myślenie o liderach ZL, a zwłaszcza o Barbarze Nowackiej, w kategoriach klęski jest poważnym nieporozumieniem.

Po pierwsze Nowackiej udało się wyciągnąć partie tworzące ZL z korkociągu spadkowego. Z wyborów na wybory dostawały one coraz mniej głosów. W wyborach prezydenckich kandydatka „trzonowej” partii ZL – SLD – zdobyła 2,3% głosów. Janusz Palikot uciułał w tych wyborach zaledwie 1,4%. Dobrze oddaje to potencjał, z jakim startowała Zjednoczona Lewica. Nowacka i skupieni wokół niej ludzie zdołali nie tylko zatrzymać spadek poparcia dla partii wchodzących w skład ZL, ale podwoić to poparcie. To naprawdę spore osiągnięcie. Fakt, że zabrakło 0,5% głosów, można interpretować jako efekt samoobalającego się proroctwa. Sporo osób zdecydowało się poprzeć inne ugrupowania, zwłaszcza Razem, bo było pewne, że ZL pod przywództwem Nowackiej i tak znajdzie się w Sejmie.

Nie gram melodii „wszystkiemu winne Razem” – w systemie partyjnym konkurencja jest dość naturalna – chcę tylko zwrócić uwagę, że do porażki ZL paradoksalnie przyczynił się sukces Nowackiej.

Przez ostatnie miesiące udowodniła ona, że jest w stanie znosić trudy kampanii, ciągnąć jednocześnie medialne występy, spotkania w terenie i politykę wewnątrzpartyjną. Dużą wartością okazała się jej zdolność gromadzenia przy sobie różnych ludzi i mobilizowania ich do wspólnego uprawiania polityki. Nie wynikało to z żadnej koalicyjnej umowy, bo tego nie da się zapisać na papierze. Decydowały umiejętności liderki miękko łączącej różnorodne postawy i interesy. Zdolność do kompromisu nie oznaczała przy tym rozmywania ogólnego przekazu koalicji i zacierania różnic między ZL a innymi startującymi w wyborach partiami.

Nowacka i sprzyjający jej ludzie w ZL powinni być zadowoleni z tego, co udało im się zrobić w krótkim czasie i w niesprzyjających okolicznościach. Porażka nie kończy automatycznie kariery politycznej. Gdyby tak się działo w polityce, nie byłoby ani Tuska, ani Kaczyńskiego. Porażka może zabić, ale może też zahartować i zmusić do poszukiwania niestandardowych rozwiązań.

Czy istnieje życie pozasejmowe?

Lewica na pewno będzie ich w najbliższym czasie potrzebować. Zwyczajowe formy uprawiania polityki będą dla niej bowiem trudniej dostępne. Nie będzie mównicy sejmowej i łatwego dostępu do mediów. W dodatku sejmowa opozycja wobec rządu PiS łakomie spoglądać będzie na elektorat bez parlamentarnej reprezentacji. Zarówno PO, jak i .Nowoczesna będą prawdopodobnie starać się mówić także o kwestiach światopoglądowych i przeciągać na swoją stronę wyborców skłonnych postrzegać modernizację jako połączenie wzrostu gospodarczego z otwartością, świeckością i poszanowaniem praw mniejszości.

W tej sytuacji lewicowe partie będą musiały z jednej strony podtrzymywać więź z lewicowymi wyborcami, a z drugiej odwoływać się do niereprezentowanych interesów.

Pierwsze osiągnąć można przez organizowanie ludzi wokół wyrazistych liderów i walk o pryncypia. Lider to nie figura władzy, osoba, w którą jesteśmy bezkrytycznie zapatrzeni i tracimy dla niej zdrowy rozsądek. To raczej ktoś łączący w sobie zdolność do wyrażania społecznych emocji i nieustępliwość w upominaniu się o kwestie podstawowe. Te cechy spełniają dziś jak się zdaje zarówno Zandberg, Nowacka, jak i Robert Biedroń, który już zadeklarował gotowość współtworzenia nowej lewicowej formacji.

W nadchodzących latach na pewno nie zabraknie walk o sprawy podstawowe. Spodziewałbym się ich zarówno w obszarze polityki wobec mniejszości, praw reprodukcyjnych, edukacji, jak i polityki historycznej. W tego typu walkach krystalizują się postawy polityczne i zostają wyznaczone granice dla posunięć władzy.

Lewica, jeśli ma być coś warta, powinna strzec liberalnego minimum i krytykować wszelkie przejawy polityki ksenofobicznej i nacjonalistycznej. Jeśli odpuści tu z jakichś koniunkturalnych powodów, ludzie nie będą widzieć sensu w przedłużaniu jej istnienia.

Do sporów o pryncypia bardziej predestynowani wydają mi się Nowacka i Biedroń, chociaż być może w nowej sytuacji Zandberg i Razem byliby gotowi odejść od swojej bardziej ekonomicznej agendy.

Z drugiej strony bardzo prawdopodobne jest pojawienie się z czasem protestów o charakterze ekonomicznym. Nie zdziwiłbym się, gdyby zapowiadane redystrybucyjne i socjalne rozwiązania zostały odroczone na przyszłość, kiedy „będzie nas już na nie stać”, a żebyśmy mogli się wzbogacić, PiS znów obniży podatki, uszczuplając wpływy do budżetu. W tej sytuacji niezadowolenie społeczne będzie narastać. Przyszła opozycja parlamentarna wobec PiS nie ma słuchu do postulatów ekonomicznych płynących od osób oczekujących działań państwa w zaspokajaniu części potrzeb i redystrybucji bogactwa społecznego. Dla lewicowych partii jest to z kolei naturalny elektorat, który chcą i mogą reprezentować. Fory wydają się tu mieć Zandberg i Razem, ale być może w nowej sytuacji także Nowacka i Biedroń mogliby rozwinąć swój „populistyczny” potencjał.

W tej sytuacji może się wydawać, że połączenie sił Nowackiej, Biedronia i Zandberga jest najlepszym rozwiązaniem. Cała trójka ma zdolności przywódcze, jest wszelaki parytet, a zdolności liderów mogą się uzupełniać. Nie wydaje mi się jednak, żeby idea połączenia Razem i „tego, co zostaje po ZL oraz da się do niego przyłączyć” była najszczęśliwszym pomysłem. To jednak dwa inne wyobrażenia o polityce i sposobie jej uprawiania. Pierwszy bardziej oddolny i autonomistyczny. Drugi bardziej odgórny i poszukujący możliwości budowania szerszych koalicji. W Razem górę bierze wizja świata, w której centrum są stosunki ekonomiczne. Dla Nowackiej (i chyba dla Biedronia też) ekonomii nie można oddzielać od szerszej wizji zmian społecznych, które powinny zmierzać do budowy bardziej równościowego i bezpiecznego ładu społecznego.

W przypadku obu centrów ciążenia na lewicy nie jest do końca jasne, jaką całościową opowieść o Polsce i świecie chciałyby nam zaproponować. Ja jednak chętnie poznałbym dwie konkurencyjne wizje zmiany. Jeśli przez lata narzekaliśmy na polityczny monopol na lewicy, to dziś możemy działać bez presji jednomyślności.

 

**Dziennik Opinii nr 302/2015 (1086)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Gdula
Maciej Gdula
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego
Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, pracownik Instytutu Socjologii UW. Zajmuje się teorią społeczną i klasami społecznymi. Autor szeroko komentowanego badania „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Opublikował m.in.: „Style życia i porządek klasowy w Polsce” (2012, wspólnie z Przemysławem Sadurą), „Nowy autorytaryzm” (2018). Od lat związany z Krytyką Polityczną.
Zamknij