Kraj

Stawiszyński: O pożytkach płynących ze szlachtowania

Esej Witolda Daniłowicza z „Rzeczpospolitej” to entuzjastyczna apoteoza krwi.

Jaki jest najlepszy prezent dla jedenastolatka? Taki, który jednocześnie uczy i bawi. Dostarcza niewątpliwej radości, a zarazem spełnia funkcję edukacyjną. Hartuje ducha, trenuje charakter, słowem – intensywnie stymuluje kiełkującą dopiero w młokosie dorosłość, żeby za kilka lat wydała owocny plon w postaci męża ze wszech miar cnotliwego i dzielnego. Trudno zaś wyobrazić sobie coś, co pełniej i doskonalej w jedno ujmuje wymienione przymioty, aniżeli – pod okiem ojcowskim, rzecz jasna, dokonywana – inicjacja w świat śmierci zadawanej bażantowi przy użyciu małego, acz celnego sztucera, w stosownym towarzystwie dojrzałych mężczyzn ubijających zwierzynę cięższą, a także białogłów przygotowujących następnie z rozstrzelanych okazów smaczny i krzepiący posiłek. Tak przynajmniej uważa mecenas Witold Daniłowicz, „myśliwy i prawnik, partner zarządzający kancelarią DJBW” – i daje temu przekonaniu wyraz w eseju pod wymownym tytułem Poznać związek między kurą a rosołem, pomieszczonym w ostatnim wydaniu „Plusa Minusa”, weekendowego dodatku do „Rzeczpospolitej”. Eseju okraszonym, dla uwiarygodnienia autorskich opinii zapewne, pokaźną fotografią mecenasa w towarzystwie 11-letniego syna Ksawerego, trzymającego w dłoni martwego ptaka, którego przed chwilą – z aprobatywnym błogosławieństwem taty – skutecznie pozbawił życia. Podpis pod zdjęciem – zapewne poczyniony subtelną dłonią któregoś z redaktorów „Plusa Minusa”, kto wie, może nawet redaktora głównego – brzmi krótko: „Pierwsza krew”.

Esej Witolda Daniłowicza to entuzjastyczna apoteoza krwi. Nie tylko pierwszej. Upuszczanie krwi ze zwierząt – w otoczeniu lasów, czapeczki z piórkiem, wesołego „darz bór!”, radosnego ujadania sfory, zachęcającego turkotu kociołków zawieszonych nad ogniskiem, wypolerowanej strzelby przewieszonej przez utrudzone męskie ramię – jest wedle autora działalnością szlachetną i prowadzącą do masywnego rozwoju nie tylko osobowości, ale też zmysłu moralnego. I nie chodzi tutaj, broń Boże, o żadną rozrywkę, a wyłącznie o sprawy wzniosłe i zasadnicze. „Słyszę czasem – pisze w pewnym momencie zbulwersowany i wyraźnie urażony takim przypuszczeniem mecenas – że na polowaniu zabija się dla przyjemności. To kompletne nieporozumienie. Nie rozwijając tego tematu, należy wyraźnie powiedzieć jedno: kluczową sprawą w łowiectwie jest zadanie zwierzęciu śmierci w najbardziej humanitarny i etyczny sposób”.

Hmm, tajemniczo brzmi owo „nierozwijanie”. Właściwie dlaczego by „nie rozwinąć”? Skazuje nas to na jakieś amatorskie domysły.

Czyżby myślistwo było dla myśliwych źródłem osobliwej udręki? Nie od dzisiaj skądinąd wiadomo, że cnota wykuwa się w trudach i bólach.

Na Ksawerym wprawdzie „to, że potraktowano go poważnie – jak dorosłego – i pozwolono wziąć udział w polowaniu, zrobiło ogromne wrażenie” i „miało ogromny wpływ na ugruntowanie jego pozytywnego stosunku do myślistwa, który [ku zadowoleniu mecenasa – przyp TS] utrzymuje się do dziś”, ale widocznie stało się to w sposób niejako paradoksalny, żadnej bowiem przecież przyjemności ani jego tata, ani tym bardziej leśni towarzysze taty w trakcie polowania nie doświadczyli, a zapewne wręcz przeciwnie, było to dla nich wyczerpujące poświęcenie.

Wobec każdej jednak niedogodności, wobec wszystkiego, co przysparza dyskomfortu, warto zacisnąć zęby, jeśli ostatecznie przynosi nam to szereg równoważących owo cierpienie gratyfikacji. Z polowania zaś, i to najlepiej polowania podejmowanego w jak najmłodszym wieku, płynie wprost rwąca rzeka korzyści, nie tylko w wymiarze egzystencji indywidualnej, ale przede wszystkim w wymiarze trwania Narodu i Ojczyzny. Jak słusznie pisze mecenas, „kondycja fizyczna naszej młodzieży dramatycznie się pogarsza”, „podobnie jest z rozwojem psychicznym”, gdy tymczasem pozbawianie życia zwierząt jest „twardą szkołą życia”, bo „wiele się trzeba nauczyć – o przyrodzie, o zwierzynie, o bezpiecznym posługiwaniu się bronią”, a przy tym „nie obejdzie się bez ważnej lekcji samodzielności, podejmowania decyzji i odpowiedzialności za nie”.

Stąd już więc tylko mały krok dzieli nas od zrozumienia, jak zasadniczą sprawą dla bezpieczeństwa i żywotności Narodu i Ojczyzny jest edukowanie naszych milusińskich w zakresie rozmaitych technik pozbawiania życia innych czujących istot – w sposób „etyczny i humanitarny”, oczywiście.

Zacytujmy raz jeszcze mądre słowa mecenasa Daniłowicza: „Może warto zacząć myśleć o zmianach ustawodawczych, które upowszechnią sport strzelecki i pozwolą dzieciom i młodzieży strzelać na strzelnicach i polować w towarzystwie, pod nadzorem rodziców czy opiekunów? Po to abyśmy mieli normalne, zdrowe i silne pokolenia młodzieży, które wyrosną na świadomych obywateli. I które, w razie potrzeby, będą mogły stanąć w obronie Ojczyzny”.

W ramach proponowanej przez mecenasa Daniłowicza paidei – gdzie krew uznawana jest za substancję drogocenną i pożywną, której formacyjna moc ma znaczenie absolutnie centralne dla pomyślnego wzrastania tkanki Narodu – wczesne przysposobienie do zabijania konfrontuje wkraczającego dopiero w życie człowieka z niejednorodną i wieloaspektową naturą rzeczywistości. Nie żadne, kolokwialnie mówiąc, „ciepłe kluchy”, a rośli, zdolni do aktywnej przemocy, krwią swego mężnego ducha karmiący młodzieńcy, zasilą zwarte szeregi Polaków, jeśli tylko zafundujemy im odpowiednio „twardą szkołę”. Aktywnie sięgający po jasno zdefiniowane cele, piersią swoją zasłaniający ukochaną Ojczyznę, niewahający się zabijać, umiejący też zapewne dogodzić kobiecie tak, jak nigdy dogodzić jej nie będzie potrafił żaden przewrażliwiony paniczyk. Kuratelę nad nimi sprawować zaś będą troskliwi, acz surowi, ojcowie. Którzy w odpowiednim momencie wydobędą młodzieńca spod niewieściego władztwa i pokażą mu krwawy, męski świat. Dadzą sztucer do ręki i poinstruują, jak go należy używać. Zaprowadzą do przybytku rozkoszy i sfinansują pierwszą cielesną uciechę. Niepomni na jazgot zdegenerowanego lewactwa, pewni natomiast rodzicielskiej władzy, zanurzą swoje dzieci w świecie własnej fantazji, wymodelują na podobieństwo i obraz swoich wyobrażeń, sfotografują je i umieszczą z dumą w gazecie, tuż obok elaboratu, którego realnej treści nie są one w stanie nawet pojąć. Ale przecież ojciec to świętość, jeśli taka jego wola, takie też jego prawo.

To oczywiście banał i prawda niemożliwa wręcz do zakwestionowania, że im wcześniej wdrożysz dziecko w ekscytujący świat zabijania, tym bogatszy i pewniejszy zbudujesz mu fundament pod przyszłe szczęśliwe losy, tym bardziej „normalne, zdrowe i silne” ono w przyszłości będzie.

Z tej racji należałoby może rozważyć warianty stosowane już u osesków – na przykład ekstatyczne szlachtowanie gołębia z okazji drugich urodzin albo własnoręczna, choć oczywiście z troskliwą rodzicielską asystą przeprowadzana, dekapitacja norki w ramach celebry urodzin piątych. I tak, w miarę kolejno mijających lat, aż do jakiejś spektakularnej rzeźni z okazji urodzin osiemnastych. Wszystko to odbywać by się musiało – naturalnie – w sposób „etyczny i humanitarny”, z zachowaniem najwyższych moralnych standardów.

Poddaję ten pomysł mecenasowi do rozważnego namysłu, wszak beneficja takiej zaprawy, które skwapliwie wylicza w swoim eseju, są trudne do przeszacowania. Niechybnie czulibyśmy się wówczas w naszej Ojczyźnie bezpieczniej, niechybnie też po ulicach naszej Ojczyzny chodziłoby znacznie więcej ludzi „normalnych, zdrowych i silnych”. Z naciskiem zwłaszcza na „normalnych”, ma się rozumieć. Jednym słowem takich, jak mecenas Daniłowicz i publikujący jego esej redaktorzy „Plusa Minusa”. Nie rozwijając tego tematu.

 

**Dziennik Opinii nr 166/2015 (950)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Stawiszyński
Tomasz Stawiszyński
Eseista, publicysta
Absolwent Instytutu Filozofii UW, eseista, publicysta. W latach 2006–2010 prowadził w TVP Kultura „Studio Alternatywne” i współprowadził „Czytelnię”. Był m.in. redaktorem działu kultura w „Dzienniku”, szefem działu krajowego i działu publicystyki w „Newsweeku" oraz członkiem redakcji Kwartalnika „Przekrój”. W latach 2013-2015 członek redakcji KrytykaPolityczna.pl. Autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii” (2013) oraz oraz „Co robić przed końcem świata” (2021). Obecnie na antenie Radia TOK FM prowadzi audycje „Godzina Filozofów”, „Kwadrans Filozofa” i – razem z Cvetą Dimitrovą – „Nasze wewnętrzne konflikty”. Twórca podcastu „Skądinąd”. Z jego tekstami i audycjami można zapoznać się na stronie internetowej stawiszynski.org
Zamknij