Kraj

Odorowicz: Polacy, jakiej telewizji chcecie?

Można zachęcić ludzi do dobrej, nie zawsze najłatwiejszej produkcji – trzeba tylko chcieć.

Jakub Majmurek: Pani, Jacek Weksler i Robert Kozak uważani byliście za faworytów, a przynajmniej bardzo poważnych kandydatów w wyścigu o fotel szefa TVP. Tymczasem odpadliście wszyscy przed trzecim, publicznym etapem konkursu. Jest pani zaskoczona takim obrotem sprawy?

Agnieszka Odorowicz: Dowiedziałam się o tym w trakcie pobytu za granicą. Było to dla mnie bardzo zaskakujące, zwłaszcza że do następnego etapu dopuszczono także osoby z mniejszym doświadczeniem, i zarządczym, i finansowym. Ale dużo większym zaskoczeniem było dla nas wszystkich to, że ta decyzja wywołała takie poruszenie społecznie. Postanowiliśmy więc zorganizować konferencję prasową, aby podziękować Obywatelom Kultury za poparcie
i poprosić media, aby wzięły udział w dalszych etapach konkursu.

Liczą państwo na unieważnienie konkursu?

Liczymy, że Rada Nadzorcza upubliczni swoje argumenty, dlaczego postanowiła, że nas nawet zaprosi na prezentację. Liczymy też na wywołanie dyskusji. Już nie we własnej sprawie – my już jesteśmy jak ten dżentelmen z kawału, który gdy pies gryzie go w protezę nogi, mówi „mnie to nie dotyczy”. Jest tajemnicą poliszynela, że sposób wyborów rad nadzorczych i zarządów mediów publicznych pozostawia wiele do życzenia. Jest to wybór związany z parytetami politycznymi. Myślę, że ten protest społeczny stwarza okazję, by zastanowić się, co zmienić w mediach publicznych, by, po pierwsze, odpowiadały na potrzeby nas, odbiorców, a po drugie – by móc budować wokół nich zaufanie.

Dziś tego zaufania nie ma?

Takie akcje jak ta z wyborem członków zarządu z pewnością tego zaufania nie budują. Ale problem jest głębszy.

Spółki mediów publicznych, w najmniejszym stopniu może radio, całkowicie zatraciły w ostatnich latach wizję swojej działalności: czym te media powinny być, żeby obywatele chcieli płacić na nie daninę publiczną?

Czym jakościowo powinny się różnić od nadawców komercyjnych? Nie mam tu na myśli tylko programów informacyjnych i publicystycznych, które zawsze najbardziej interesują polityków, ale także rozrywkę, na przykład produkcję seriali. Jeśli telewizja publiczna nie będzie wyznaczać wysokich standardów jakościowych – to kto?

Faktem jest, że TVP nie produkuje seriali, które byłyby w stanie zainteresować wykształconych trzydziestolatków. Żyjemy na przykład Grą o tron – a nie żadną polską produkcją. Argument jest na ogół taki, że na polską Grę o tron czy jakąkolwiek jakościowo dobrą produkcję nie ma pieniędzy.

Nie do końca mogę się z nim zgodzić. Dziś budżet TVP SA to około 1,5 miliarda złotych – można już coś zrobić z takimi pieniędzmi. Przypomnę, że cała polska kinematografia dysponuje budżetem w wysokości 140 milionów złotych. Przez dziesięć lat istnienia Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej udało się nam z tymi pieniędzmi zwiększyć widownię w kinach na polskich filmach z 700 tysięcy do ponad 11 milionów rocznie – i to wcale nie na filmach najłatwiejszych, ale takich, które wymagają czegoś od widza. Te wyniki pokazują, że Polaków można zachęcić do dobrej, nie zawsze najłatwiejszej produkcji – trzeba tylko chcieć.

Telewizja publiczna nie chce?

Oglądając produkcję TVP, odnoszę wrażenie, że postanowiła ścigać się ze stacjami komercyjnymi, produkując dokładnie takie same audycje jak one. Różnica jest tylko taka, że nie przerywa ich reklamami.

W efekcie mamy na rynku trzy stacje komercyjne, w tym jedna jest państwowa. Nie mamy telewizji publicznej, tylko państwową telewizję komercyjną.

Może takiej telewizji potrzebują Polacy i Polki? Badania wskazują, że z 50 najchętniej oglądanych produkcji TVP w 2014 roku 49 to odcinki M jak miłość. Wśród nich jest jeszcze tylko transmisja mszy kanonizacyjnej papieża.

Oglądają się też zawsze wydarzenia sportowe. Jednak przykład kinematografii nastraja mnie optymistycznie: jeśli można było przekonać ludzi, by chodzili do kin na dobre polskie filmy, to można ich też chyba przekonać, by oglądali przynajmniej lepsze polskie seriale? Walka o oglądalność za wszelką cenę jest dla TVP zgubna. Z dwóch powodów: po pierwsze, oglądalność to nie jest jedyne kryterium. Co z satysfakcją widzów, z zaufaniem do telewizji? Czemu nie badamy takich wskaźników? Po drugie, telewizja publiczna tak naprawdę nie może wygrać w tej konkurencji ze stacjami komercyjnymi. Rewolucja cyfrowa sprawia, że jest coraz więcej kanałów, za chwilę wchodzi kolejny multipleks – tort reklamowy będzie dzielił się między coraz więcej graczy. A kanały tematyczne TVP, jeśli nie zostaną wzmocnione finansowo, przegrają z konkurencją.

Telewizja w ostatnich latach dostosowała się do tych zmian?

Obecny zarząd kierował TVP w niezwykle sprzyjającym momencie. Udało się podwoić wpływy z abonamentu, o ile dobrze pamiętam – z 205 milionów złotych do 440 milionów złotych, a TVP otrzymała koncesje na wszystkie kanały tematyczne, na jakie złożyła wnioski. Na platformie cyfrowej widzowie dostali nieodpłatnie całą ofertę telewizji publicznej, tym samym TVP Kultura, TVP Historia czy TVP ABC uzyskały dostęp do ponad 99% widzów w całej Polsce. To jest dobry moment, by wyznaczyć kierunek rozwoju oferty programowej. Wiadomo, że będzie się zmniejszała oglądalność kanałów ogólnych, a zwiększała tematycznych. Bez zmiany ustawy ściągalność abonamentu może spaść – już ponad 50% środków to płatności zaległe. Trzeba przygotować TVP SA na trudny czas.

Nie zrobiono tego?

Nie znam programu, z jakim startuje w konkursie obecny zarząd TVP SA. Szkoda, że nagrania przesłuchań kandydatów nie są dostępne dla opinii publicznej. To nie jest tak, że obecny zarząd nic nie zrobił – przeciwnie, ma wiele sukcesów, choćby skuteczną cyfryzację. Jednakże w sferze programowej TVP SA jest tak uzależniona od reklam, że np. w TVP 1 reklama zajmuje prawie 20% czasu antenowego; to tyle publicystyka, teatr, popularyzacja wiedzy, informacja i religia razem wzięte. Myślę, że nie po to istnieją publiczne media.

Uważam także, że w mediach publicznych pracownicy nie powinni się bać utraty pracy za każdym razem, kiedy zmienia się zarząd.

Ten model zarządzania niestety trwa wiele lat. Dlatego wielu świetnych ludzi odeszło, a wielu z tych, którzy zostali, jest sfrustrowanych i nie wierzy, że media publiczne można zreformować.

Kto powinien utrzymywać telewizję publiczną? Obywatele w ramach abonamentu? Budżet? Może danina publiczna od nadawców komercyjnych?

Na pewno nie ma mediów publicznych bez daniny publicznej. Większość budżetu mediów publicznych powinna pochodzić z daniny, nie z reklam. Osobiście uważam, że daninę tę powinni płacić obywatele. Tylko wtedy mają szansę ją odzyskać. Model finansowania mediów publicznych z budżetu nie jest dobrym pomysłem – uzależnia je wtedy jeszcze bardziej od partii politycznych Nie powinniśmy jako obywatele godzić się na taką sytuację, jaka zdarzyła się w ostatnich latach, że koalicja rządząca w wigilię zmienia prawo po to, aby zmienić zarządy i umieścić tam swoich przedstawicieli. Ludzie, którzy z polityki idą do mediów publicznych, nie mogą być tam reprezentantami interesów swojej partii. Odwrotnie – powinni być pod taką presją społeczną, by czuli się w obowiązku bronić interesu mediów publicznych. W swoich partiach być rzecznikami bezstronnych i niezależnych mediów publicznych. Wcześniej jednak powinniśmy sobie  odpowiedzieć na pytanie, za co mamy płacić – od bardzo wielu lat w Polsce nie było poważnej debaty społecznej o zadaniach mediów publicznych. O karcie ich powinności wobec obywateli.

A jak pani odpowiedziałaby na to pytanie? Bo słychać też takie głosy: „po co nam telewizja publiczna, niech audycje realizujące misję publiczną, za przyznawane w konkursach publiczne środki, robią nadawcy komercyjni”.

Powinna istnieć i telewizja publiczna, i środki dla chcących realizować misję nadawców prywatnych. Telewizja publiczna jest jednak niezbędna. To najtańszy sposób komunikowania się obywatelami. Media publiczne sprawują funkcje edukacyjne i kontrolne. Media niezależne od reklamy mogą patrzeć na ręce nie tylko politykom, ale i biznesowi – mogą być wolne od strachu, że jak skrytykują firmę x albo ugrupowanie y, to nagle zostaną odcięte od środków. Zwłaszcza w obecnej sytuacji geopolitycznej istnienie niezależnej telewizji publicznej – której nikt nie może kupić, na którą trudno naciskać ekonomicznie – jest szalenie ważne. Telewizja jest miejscem na prawdziwą debatę. Nie na pojedynki polityków, nie na wzajemne obrażanie się, ale na dyskusję na temat tego, jaka jest wizja Polski, jakie są ważne sprawy, dokąd zmierzamy. Dziś ta debata w mediach publicznych jest dosyć powierzchowna. Mnie brakuje programów, które by pokazywały na przykład, jakie dylematy ma minister zdrowia, podejmując określone decyzje, i jakie to będzie mieć dla nas skutki. Albo dlaczego niektóre sprawy społeczne od lat nie mogą być u nas załatwione. Takie informacje są niezbędne, byśmy jako obywatele mogli rozumieć albo się spierać z władzą.

Są różne modele prowadzenia takiej debaty. Z jednej strony model BBC – debata prowadzona przez zawodowych dziennikarzy, starających się zachowywać neutralność światopoglądową. W Stanach z kolei mamy model telewizji otwartego dostępu – antena publiczna jest otwarta na materiały realizowane przez różnego rodzaju stowarzyszenia społeczne. Jaki model jest pani bliski?

Mnie jednak najbliższy jest model BBC. Tam dziennikarze nie mają za zadanie głosić własnych poglądów politycznych czy gospodarczych. Są od tego, by zaprosić gości i przeprowadzić rzetelną dyskusję w kulturalny i pogłębiony sposób.

Polski Instytut Sztuki Filmowej miał bliskie związki ze środowiskiem twórców, na przykład przez system komisji eksperckich. Czy ten model jest pani zdaniem do odtworzenia w TVP? A jeśli tak, to jakie środowiska warto by pani zdaniem przyciągnąć do telewizji publicznej?

Jest bardzo wiele środowisk, które powinny mieć wpływ na telewizję publiczną. Twórcy, dziennikarze, organizacje pozarządowe, organizacje konsumenckie, ruchy obywatelskie i społeczne.

A co z dziennikarstwem obywatelskim i mediami społecznościowymi? Różne telewizje próbują się na nie otwierać; najszerzej i najciekawiej być może Al Jazeera. Polska telewizja publiczna też powinna?

To jest niezbędne. Jeśli telewizja publiczna chce przetrwać, musi mieć więź z młodymi ludźmi, musi mieć dla nich jakąś propozycję. Dziś publiczność telewizji publicznej dramatycznie się starzeje. Nie mówię, że telewizja publiczna nie powinna mieć oferty dla seniorów, ale nie może mieć wyłącznie dla nich. Otwarcie się na internet byłoby sposobem wyjścia do młodych, musi się to jednak wiązać z kompleksową ofertą programową dla tej grupy. Dziś jej prawie w telewizji nie widzę – poza niedawno otwartym kanałem ABC, który przeznaczony jest jednak dla najmłodszych. Wejście w media społecznościowe z obecną ofertą będzie nieporozumieniem.

Czy internet nie okaże się grabarzem telewizji? Na całym świecie toczą się takie debaty. Przyznam, że w moim środowisku mało kto ma odbiornik telewizyjny. Wszystkie informacje raczej czerpie się z sieci, nie z telewizji.

Telewizja może produkować wiele materiałów, które potem mogą być oglądane w internecie. Internet nie zastąpi telewizji publicznej. W przestrzeni publicznej debaty musi być takie miejsce, które wyznacza standardy, gdzie toczy się pogłębiona dyskusja na godziwym poziomie. Nadawca, o którym wiemy, że jak włączymy telewizor albo komputer, to dostaniemy od niego publicystykę na wysokim poziomie albo serial wysokiej jakości. Gdzie nie ma tego rozproszenia myśli i idei, chamstwa i hejterstwa, jakich pełna jest sieć. Internet to wspaniała rzecz, ale jest tam mnóstwo śmieci. Bez odpowiedniej wiedzy trudno odróżnić śmieci od rzeczy wartościowych. Im bardziej będzie rosła rola internetu i obecnej w nim oddolnej komunikacji, tym bardziej potrzebni będą pilnujący poziomu producenci treści, zdolni wyznaczać pewne standardy.

Telewizja publiczna powinna chyba jednak podejmować kontrowersyjne tematy? Na przykład umieć zorganizować dyskusję o sztuce, która „obraża uczucia religijne”, albo edukować społeczeństwo w sprawach mniejszości, na przykład seksualnych.

Oczywiście. Rozmawiać trzeba z każdym i na każdy temat. Chodzi tylko o to, żeby przedstawiać różne punkty widzenia w sposób mądry i z szacunkiem. Bez tego nie ma dialogu.

Czy te wszystkie zmiany, o których pani mówi, dałoby się przeprowadzić z pozycji szefowej TVP? Czy nie potrzebujemy jednak nowej ustawy o mediach publicznych?

Na pewno potrzebujemy. Musimy skłonić naszych polityków, aby oddali media publiczne obywatelom. Obecna ustawa pisana była w zupełnie innych realiach, w 1991 roku, uchwalona została w 1992.

Moim zdaniem media publiczne nie powinny być spółkami prawa handlowego. Ta formuła się nie sprawdza.

Zarządy TVP lubiły chwalić się wypracowanym zyskiem – ale przecież to w ogóle nie powinno być żadne kryterium. Telewizja publiczna bierze prawie ponad 400 milionów daniny nie po to, by chwalić się zyskiem. Poza tym opinia publiczna powinna wiedzieć, na co idą nasze pieniądze, telewizja publiczna nie powinna zasłaniać się tajemnicą handlową. Pamiętamy z niedawnej przeszłości momenty, w których to sąd rejestrowy decydował, który ze skłóconych panów jest legalnym prezesem zarządu. To nie buduje zaufania do mediów publicznych. Powinna postać ustawa, która ustanowi TVP jako państwową osobę prawną, na wzór instytucji kultury.

Prezes TVP nie napisze i nie wprowadzi oczywiście w życie nowego prawa. Ale może być ważnym głosem inicjującym debatę i zmianę w tej sprawie. Może spytać widzów: jakiej telewizji chcecie? Czy podobają się wam nasze pomysły? Za jaką telewizję gotowi jesteście płacić? Czego wam brakuje w naszej ofercie? Wydaje mi się, że tych pytań już dawno nikt nie zadawał.

Agnieszka Odorowicz – dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, była wiceminister kultury

 

**Dziennik Opinii nr 148/2015 (932)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij