Kraj

Bendyk: #koniecprasydrukowanej

Mądrale z Google'a podpowiadają, że trzeba poszukiwać nowych modeli biznesowych. Tyle tylko, że nikt ich jeszcze, nie tylko w Polsce, nie wymyślił.

Niewyobrażalne staje się rzeczywistością. Legendarny dziennik „Washington Post” zmienia właściciela – kupuje go założyciel i szef Amazon.com, Jeff Bezos. Inwestycja ma charakter całkowicie prywatny; Bezos, właściciel majątku o wartości 25 mld dolarów, wyda na gazetę 250 mln dolarów.

Nowy właściciel zapowiada z jednej strony zmiany niezbędne, by przynoszący straty i tracący czytelników tytuł odzyskał pozycję. Jednocześnie jednak zapewnia, że celem nadrzędnym jest utrzymanie najwyższej klasy dziennikarstwa, z którego „Washington Post” słynął – to w tej gazecie dziennikarze Bob Woodward i Carl Bernstein ujawnili aferę „Watergate”, opierając się na informacjach źródła „Deep Throat”.

Informacja o sprzedaży WP wstrząsnęła prasowym światem zaledwie kilka dni po tym, jak ukazała się wiadomość o sprzedaży innego wielkiego tytułu, „The Boston Globe”.

Być może „Washington Post” i „The Boston Globe” przetrwają zarządzane przez nowych właścicieli. Przez lata jednak, mimo że utrzymywały swój edycyjny poziom, traciły wpływy i czytelników. „Boston Globe” w 1993 r. wart był ponad miliard dolarów – za tyle kupił go wówczas wydawca „New York Times”. Wiek XXI to jednak już zjazd po równi pochyłej: systematyczny spadek wpływów reklamowych, odchodzenie czytelników do internetu, pogarszające się w konsekwencji wyniki finansowe.

Niestety, mimo stosowania ciekawych strategii cyfrowych i całkiem skutecznego pozyskiwania czytelników w internecie, wydawcy nie znaleźli sposobu na „monetyzację”. Cyfrowa kasa popłynęła gdzie indziej, do głównie do Google’a. Tylko nielicznym tytułom o globalnym zasięgu, jak „New York Times” (po ostrej walce o przeżycie), „Financial Times”, „The Guardian”, udało się znaleźć sposób na życie w nowej rzeczywistości.

Trudniej jednak tytułom takim, jak „Boston Globe” czy „Washington Post”, związanym silnie z czytelnikiem lokalnym. Podobnie jak trudno znaleźć sposób na przeżycie tytułom z małych rynków wydawniczych, by wspomnieć dramatyczną sytuację prasy w Polsce. Źródła wielu niepowodzeń można upatrywać w błędnych strategiach biznesowych, w zbyt długim przekonaniu, że format, jakim jest gazeta lub tygodnik, to szczyt komunikacyjnej doskonałości, który raz wymyślony trwać musi wiecznie. Za to zadufanie zapłacił najwyższą cenę amerykański „Newsweek”. Choć jeszcze istnieje w cyfrowej postaci, praktycznie świat pogodził się z jego zniknięciem.

W Polsce dzienniki ledwo zipią, jeśli zaś chodzi o tygodniki, to można mieć wrażenie jakiegoś zdumiewającego rozkwitu, zwłaszcza na prawej stronie czytelniczych gustów. Tyle że to ożywienie raczej o charakterze przedagonalnym, bo choć pokazuje, że są jeszcze w Polsce ludzie chętni czytać, to jednak nie zmienia zasadniczego problemu, czyli malejącego strumienia pieniędzy od reklamodawców.

A czytelnicy czytają tak długo, jak wydawcy utrzymują dyskontowe ceny; gdyby mieli płacić pełną cenę wynikającą z kosztów, szybko straciliby zapał do lektury.

Mądrale z Google’a podpowiadają, że trzeba poszukiwać nowych modeli biznesowych. Poszukiwania trwają, tyle tylko że cały czas nikt jeszcze, nie tylko w Polsce, nie wymyślił (poza nielicznymi wspomnianymi przypadkami) modelu zapewniającego wystarczającą ilość pieniędzy na utrzymanie form dziennikarstwa, które wyróżniały dobrą prasę: reportaż, dziennikarstwo śledcze, dziennikarstwo specjalistyczne. W efekcie działy nauki na całym świecie w coraz większym stopniu obsługują freelancerzy, których innym źródłem dochodów są usługi PR dla firm technologicznych i farmaceutycznych. Luki tej nie zastąpią blogujący naukowcy, bo oczywiście kompetentnie napiszą o stanie badań, niechętnie jednak podzielą się informacjami o przekrętach, jakie występują także w środowisku naukowym. A to tylko przykład jednego z fragmentów rzeczywistości, który przestaje być poddawany kontroli czegoś, co zwało się jeszcze do niedawna „czwartą władzą”.

Media, w tym także prasa, nigdy nie były doskonałe. Zazwyczaj źródłem wszystkich nieszczęść byli dziennikarze. Jak będzie wyglądał świat, gdy nie będzie już na kogo zrzucać odpowiedzialności? Optymiści mówią, że nawet jeśli upadną dzisiejsze instytucje medialne, to pozostanie robota dla dobrych dziennikarzy, którzy, jak Kevin Sites, będą działać solo, obsługując swoich odbiorców przez internet. Być może. Po sprzedaży „Boston Globe” i „Washington Times” hashtag #koniecprasydrukowanej nabrał bardziej złowieszczego znaczenia.

Tekst ukazał się na blogu Edwina Bendyka Antymatrix II. Tytuł od redakcji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Edwin Bendyk
Edwin Bendyk
Dziennikarz, publicysta, pisarz
Dziennikarz, publicysta, pisarz. Pracuje w tygodniku "Polityka". Autor książek „Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności” (2002), „Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci” (2004), „Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu” (2009) oraz „Bunt Sieci” (2012). W 2014 r. opublikował wspólnie z Jackiem Santorskim i Witoldem Orłowskim książkę „Jak żyć w świecie, który oszalał”. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi w ramach DELab Laboratorium Miasta Przyszłości. Wykłada w Collegium Civitas, gdzie kieruje Ośrodkiem badań nad Przyszłością. W Centrum Nauk Społecznych PAN prowadzi seminarium o nowych mediach. Członek Polskiego PEN Clubu.
Zamknij