Kraj

Środa: Oto koszty „rozwiązania problemu aborcji”

Badania CBOS-u potwierdzają, że pod rządami ustawy antyaborcyjnej powróciło „piekło kobiet” .

Cezary Michalski: Jak wynika z badań, których wyniki przedstawił właśnie CBOS, od 4,1 do 5,8 miliona Polek przeprowadziło aborcję co najmniej raz w życiu. 10–15 proc. kobiet młodszych zrobiło to w czasie obowiązywania ustawy, która aborcji praktycznie zakazuje. Jak to się ma do twierdzeń, że ustawa działa, bo na przykład w 2011 roku przeprowadzono w Polsce tylko 699 aborcji legalnych?

Magdalena Środa: Tak zwany kompromis aborcyjny i zadowolenie z niego pokazują wyłącznie poziom hipokryzji, który jest coraz większy, bo coraz silniejsze są instytucje i języki tę hipokryzję wymuszające. Mamy do czynienia ze wzrostem zasięgu postawy, którą można nazwać postawą Piłata. Oto politycy uchwalili ustawę, która niczego nie rozwiązuje, mnoży cierpienia i bezradność kobiet. A jednocześnie mają czyste ręce i bardzo są dumni. Jedni z udanego „kompromisu”, który zdjął im z głowy niepotrzebny problem, inni z tego, że zakaz działa, a jak się go dociśnie, likwidując wyjątki w ustawie, to będzie działał jeszcze lepiej. Kobiety są w tym wszystkim traktowane całkowicie instrumentalnie. Polska staje się w ten sposób krajem absurdów w kolejnym obszarze, krajem, gdzie jest zakaz aborcji, gdzie trudno dostępne i potępione przez Kościół są też środki antykoncepcyjne, a jednocześnie w tym kraju jest najniższa dzietność nie tylko w Europie, ale już i na świecie. Politycy czy Kościół mogą sobie z tego wyciągać najrozmaitsze wnioski.

Na przykład takie, że Polacy stali się purytanami i przestali uprawiać seks? No bo aborcji nie ma, środki antykoncepcyjne potępione przez Kościół, a dzieci się nie rodzą. Więc wreszcie przestaliśmy „grzeszyć”?

Jeśli przyjąć ten absurd na poważnie, to rzeczywiście Polacy się modlą i przestali się kochać. Ale oczywiście to jest mylny wniosek, tak naprawdę kobiety zachodzą w niechcianą ciążę i mają dwa wyjścia. Albo ją usunąć, co okazuje się – jak wynika choćby z tych badań CBOS-u – możliwe, choć badaczy nie interesowało już to, w jakich warunkach i za jaką cenę kobiety to robią. Albo zrobić to, o czym coraz częściej słyszymy i ciągle się dziwimy albo oburzamy, nie mogąc zrozumieć, skąd się to bierze… czyli dzieciobójstwo.

Jaka może być faktyczna, choćby szacunkowa liczba nielegalnych aborcji, skoro miliony kobiet deklarują, że dokonały aborcji, a kolejne rządy z radością komunikują, że w jednym roku było 500 legalnych aborcji, w drugim 699?

Takie szacunkowe wyliczenia przedstawia regularnie Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, ale one w oczywisty sposób nie mogą być dokładne. Powstają na podtawie porównań z krajami, które mają analogiczne do Polski parametry populacyjne, społeczne.

Nawet najbardziej ostrożne wyliczenia Federacji mówią jednak o 100 tysiącach nielegalnych aborcji rocznie. To są właśnie koszty „rozwiązania” problemu aborcji.

W Polsce nie ma edukacji seksualnej, nie ma powszechnego dostępu do środków antykoncepcyjnych, mamy nawet aberracyjną dyskusję na temat klauzuli sumienia farmaceutów, którzy mogliby nie prowadzić w ogóle sprzedaży środków antykoncepcyjnych.

Wystarczy wówczas ustawić pikiety pod aptekami, w których farmaceuci jeszcze „nie skorzystali” z klauzuli sumienia, zorganizować parafie do bojkotu i w znacznej części kraju środki antykoncepcyjne po prostu znikną.

Kolejna forma „udanego rozwiązania problemu”. Ostatnio rozmawiałam z dziewczyną (z Warszawy!), której w trzech kolejnych aptekach powiedziano, że nie ma w sprzedaży środków antykoncepcyjnych, nie są w ogóle zamawiane, bo właściciel tych aptek uważa antykoncepcję za grzech. W tej sytuacji one znikają z placówek funkcjonujących na podstawie powszechnego ustwodawstwa, mających odpowiednie licencje państwa itp. Absurd goni absurd, a efektem tego jest ogromna liczba aborcji dokonywanych nielegalnie, za duże pieniądze, w niebezpiecznych warunkach medycznych. I jeszcze raz powrócę do problemu dzieciobójstwa: otóż takich przypadków jest dużo, więcej niż te słynne, ujawnione i nagłośnione przez media. Kobieta w dużym mieście, mająca pieniądze albo znająca mężczyznę, który ma pieniądze, będąc w niechcianej ciąży wie, że może wyjechać za granicę. Ma też dostęp do internetu, a więc do środków, które nie wymagają zabiegu chirurgicznego, daje sobie radę.

Co natomiast robią kobiety na wsi czy w małych miasteczkach, które boją się iść do apteki po środki antykoncepcyjne, które czasem nawet nie wiedzą o istnieniu pigułki „the day after”, a nawet gdyby wiedziały, nie mają szansy się w nią zaopatrzyć, a ich partnerzy w ogóle nie słyszeli albo nie chcą słyszeć o środkach antykoncepcyjnych? Takim kobietom nikt nie pomaga. I one zabijają, zaniedbują, porzucają. Ale to są „konieczne koszty sukcesu” antyaborcyjnej kampanii. Łatwe do zaakceptowania przez polityków, łatwe do zaakceptowania przez Kościół.

Dlaczego w takim razie Mirosława Grabowska, szefowa CBOS, komentując te badania w „Gazecie Wyborczej” uznała obowiązującą ustawę za sukces? Choć zwraca też uwagę na konieczność edukacji seksualnej, co zostało zresztą zapisane w ustawie, ale jest martwą literą.

Dlatego że ona jest za tą ustawą, jest stroną w tym sporze, tak jak każdy jest. Gdyby spojrzała na dane obiektywnie, zauważyłaby te koszty społeczne i zastanowiła się, czy nie są one straszniejsze od „sukcesów ustawy”. Mogłaby nawet się zastanowić, czy ograniczenie liczby aborcji w ostatniej dekadzie nie bierze się stąd, że wiedza na temat antykoncepcji jest jednak w Polsce – wobec nieistnienia powszechnej i nowoczesnej edukacji seksualnej – rozpowszechniana przez pisma w rodzaju „Bravo” czy „Poradnik Domowy”.

Ale ustawa też ma na to wpływ. Choćby strach lekarzy przed karą, utrudnienie dostępu do zabiegów, ich cena.

Jeśli chodzi o zmiejszenie liczby aborcji, to pewno lepszy wynik można by osiągnąć nie przez zakaz aborcji, tylko przez edukację seksualną czy refundację środków antykoncepcyjnych. Zapis o edukacji seksualnej w obowiązującej ustawie antyaborcyjnej to taki sam zapis, jak w państwie komunistycznym o prawie robotników do strajku. Natomiast do „sukcesów” obecnej ustawy i całej tendencji, którą ona zapoczątkowała, należy także to, że mamy dziś w Polsce narastający problem z aborcją w przypadkach legalnych. Alicja Tysiąc i inne kobiety wygrywają sprawy w Strasburgu, ponieważ nawet ta represyjna ustawa jest łamana przez przeciwników aborcji. Poprzez naciski na lekarzy, przez strach samych lekarzy. To jest absolutany skandal, ale tak wygląda ten „sukces”.

Liczba deklarowanych w badaniu CBOS aborcji skokowo rośnie wśród kobiet z wykształceniem podstawowym, biednych, ale częściej deklarujących swoją religijność.

Jak ktoś ma czwórkę, piątkę dzieci, męża wymuszającego seks na poziomie praktycznie gwałtu, to dla takiej kobiety urodzenie kolejnego dziecka jest tragedią. Też nieprzewidzianą przez naszych ustawodawców czy przez Kościół. To jest bieda i determinacja. Takie decyzje kobiety podejmują wbrew deklarowanym poglądom, nawet religijnym.

Tyle że potem jest poczucie winy i strach. Dodatkowa kara. Rozumiem, że przez niektórych ludzi dzisiejszego Kościoła też uważana za element sukcesu, bo wiąże te kobiety z katolicyzmem na zawsze. One nadal praktykują, słysząc, że są moderczyniami. A język ludzi występujących w imieniu Kościoła, zarówno niektórych księży adresujących się do tych środowisk, jak też panów redaktorów z Warszawy, staje się coraz bardziej brutalny. Wraz ze wzrostem ich poczucia siły.

To jest skuteczne nie tylko poprzez ten dyskurs winy, ale także poprzez język katechizacji. Dzieci, kończąc naukę religii w szkole, z całej doktryny, z całej historii chrześcijaństwa pamiętają tylko tyle, że są dwa największe zła: homoseksualizm i aborcja. Ta edukacja jest prosta, ale efektywna. W przeciwieństwie do edukacji seksualnej, której prawie nie ma. Jak zapytać studenta ukształtowanego przez taką katechizację, co jest największym złem, to on z automatu powie, że aborcja. Tak jak przed 1989 rokiem odpowiadano z automatu – szczególnie w kontekstach oficjalnych, nauczania czy mediów – że największym przyjacielem Polski jest ZSRR. To nie mówi o jego poglądach, ale o tym, że on wie, iż dobrze, bezpiecznie, niekontrowersyjnie jest coś takiego deklarować.

Dlaczego reprezentanci stanowiska pro life nie chcą zaakceptować rozwiązania liberalnego: będę cię przekonywał, ewangelizował, będę sam postępował tak, jak uważam za słuszne, ale nie będę cię zmuszał do dzielenia moich poglądów w „kwestiach sumienia” poprzez narzucenie ci powszechnie obowiązującego prawa?

Już o tym rozmawialiśmy: liberalizm to pojęcie w Polsce prawie nieznane. Nawet wśród ludzi, którzy chętnie nazwą się liberałami, po czym powiedzą, że liberalizm to przecież wolnorynkowość. Dlatego własne poglądy najchętniej „przeżywa się”, narzucając je innym.

No to sobie ponarzekaliśmy, a teraz powiedz, co można w dzisiejszej Polsce zrobić politycznie? 11 maja odbyło się w Sejmie spotkanie zorganizowane przez Wandę Nowicką. Kto tam był i do jakich wniosków doszłyście?

Były tam organizacje pozarządowe niezadowolone z tego, że rząd w ogóle nie realizuje ich postulatów dotyczących kobiet. Były kobiety z Kongresu Kobiet i bardzo dużo kobiet, które się zgłosiły po prostu prze internet, zainteresowane przejściem od bezsilnego narzekania do działalności politycznej. Debata była bardzo długa, bo każdy mógł zabrać głos. Widać było, że niezadowolenie z sytuacji panującej dziś w Polsce jest duże. Widac było postawę, którą najlepiej nazwała Agnieszka Holland, że już nie możemy tak dłużej w ciemno głosować na Tuska, w imię zdrowego rozsądku, żeby nie wrócił PiS. Potrzebujemy efektywnej rewolucji obyczajowej. Tam padały hasła: „Zamiast powszechnego dostępu do pornografii w internecie, powszechny dostęp do edukacji seksualnej w szkołach”; „Zamiast lodówek, w których chowa się dzieci, prawo do aborcji do trzeciego miesiąca”.

Natomiast otwarta pozostaje kwestia, co robimy, czy powołujemy jakiś rodzaj rady politycznej, która będzie się zajmowała przygotowaniem kobiet do najważniejszych dzisiaj dla środowisk kobiecych wyborów, jakimi są wybory samorządowe? Czy będziemy powoływali jakąś koalicję inicjatyw wyborczych wspierających konkretne kobiety na różnych listach, ewentualnie tworzących listę własną. I wreszcie: czy będziemy powoływali jakąś partię? Ta trzecia opcja ma na razie najmniej zwolenników.

Czyli raczej próba oddziaływania na obecny pejzaż polityczny?

Myśmy przełożyli rozstrzygnięcie tej dyskusji na Kongres Kobiet. Chcemy wcześniej sprawdzić, jaki mamy potencjał w różnych okręgach wyborczych.

A były na waszym spotkaniu kobiety z istniejących partii?

Były dziewczyny z Ruchu Palikota, np. Ania Grodzka. Były dziewczyny z SLD, z PO, była Kazia Szczuka, Manuela Gretkowska, była Iwona Piątek, czyli obecna szefowa Partii Kobiet, były dziewczyny z Zielonych.

Te z PO, RP czy SLD nie traktowały tego jako złamania lojalności partyjnej?

Tak myślę, Ania Grodzka mówiła, że politycznie zostaje w Ruchu.

Jedyną szansą wobec obecnej dominacji prawicy i jej kolejnych „sukcesów” antyaborcyjnych byłoby uderzenie razem, ale rozumiem, perspektywy są kiepskie.

Niestety. Nie z naszej winy! Chłopaki jeszcze nie kumają, że demokracja to równość, również płci, i wszystkie „zabawki” biorą dla siebie. Jeśli się z kimś podzielą, to z bliskimi koleżankami, ale nie z feministkami.

Agnieszka Kozłowska-Rajewicz broni agendy antyprzemocowej rządu. Nawet jeśli jednocześnie przyznaje, że podział w klubie PO blokuje związki partnerskie i inne równie „kontrowersyjne” kwestie.

Ona idzie pomalutku, ale jak taran, więc nie wykluczam pozytywnego zakończenia sprawy konwencji antyprzemocowej Rady Europy. Ale będę tego pewna, dopiero jak zobaczę ratyfikację konwencji przez ten Sejm, co wcale nie jest pewne. Ja wiem, jakie Kozłowska-Rajewicz miała  kłopoty we własnym rządzie i we własnej koalicji. I z ministrem Gowinem, i z ministrem Kamyszem z PSL. W Sejmie znowu może wystąpić „konserwatywna większość”, dla której nawet konwencja antyprzemocowa to nadmiar „lewactwa”.

Czytaj też: Kinga Dunin, Wszyscy jesteśmy zamieszani w dzieciobójstwo

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij