Kraj

Walczmy o naszą prywatność

Musimy odzyskać kontrolę nad naszymi danymi osobowymi. A to wymaga determinacji, którą odczuje Bruksela.

Trudno o coś bardziej abstrakcyjnego niż „ochrona danych osobowych”. Ochrona przed czym? Dlaczego? Czyje są te dane? I co to w ogóle są dane? Tego kłopotu nie docenił polski ustawodawca, bezkrytycznie przyjmując ten termin w latach 90., ani Rada Europy, ustanawiając 28 stycznia Europejskim Dniem Ochrony Danych Osobowych. Jest to frustrujące tym bardziej, że w tym wszystkim chodzi o coś bardzo człowiekowi bliskiego, wręcz intymnego: o możliwość kontrolowania tego, co inni wiedzą lub „mają” wiedzieć na nasz temat i jak mogą te informacje wykorzystać.

Prywatność, do której też odwołuje się polskie prawo, niesie już mocniejsze skojarzenia: dom – moja twierdza; ciało – obszar intymny; myśli – czasem wolę je zachować dla siebie; korespondencja – tajemnica dzielona z wybraną osobą… W tych równaniach wciąż jednak umyka najważniejsze: informacja to władza, to możliwość kontroli. Język, jakim zostaliśmy nauczeni mówić o „naszych danych”, nie prowadzi wprost do tego wniosku. Wiele się za to mówi o swobodnym przepływie, cywilizacyjnej konieczności, a ostatnio wprost o szansie na wzrost ekonomiczny.

To fakt: nasze dane stały się walutą cyfrowego świata. Puchnie nowa spekulacyjna bańka, zagrażając nie tylko bezpieczeństwu informacji – stawką są nasze prawa podstawowe. Jeśli się okaże, że wszystkim – z rządami włącznie – bardziej się opłaca wiedzieć o nas wszystko, lub przynajmniej bardzo dużo, kto tę falę powstrzyma?

Już dziś większość oferowanych usług opiera się na profilowaniu, czyli czystej statystyce, która ma pomóc w odgadnięciu naszych upodobań, planów, przyzwyczajeń i słabości. W statystyce nie ma jednak miejsca na indywidualność, a więc z definicji bywa zawodna w konkretnych przypadkach. Tę lukę wypełniają portale społecznościowe, które są już w stanie sprzedać nie „przybliżoną kategorię ludzi”, ale konkretną osobę.

Czy powinno nam to przeszkadzać? Jeśli jeszcze pamiętamy, co znaczą takie słowa, jak autonomia czy wolność decydowania o sobie samym, to raczej tak. W ochrony danych nie chodzi, wbrew powszechnemu mniemaniu, o to, żeby informację zablokować i każdemu, bez zapewnić sto procent prywatności. Wręcz przeciwnie: chodzi o stworzenie takich warunków, żeby każdy z nas mógł – zgodnie ze swoimi preferencjami – zarządzać danymi, które jego czy jej dotyczą. Chodzi o przejście z układu, w którym informacja o najintymniejszych aspektach naszego życia jest tylko towarem (którym nierzadko handluje się bez naszej wiedzy), do sytuacji, w której sami decydujemy komu, w jakim celu i na jakich zasadach ją przekazać.

Sfera prywatna wcale się nie kurczy w cyfrowym świecie. Zwiększa się liczba i rodzaj masek, jakie zakładamy na co dzień, a tym samym – paradoksalnie – liczba naszych sekretów. Na portalach społecznościowych nie pokazujemy prawdziwej twarzy. Budując relacje, nawet te najbliższe, za pośrednictwem cyfrowych awatarów, musimy coraz głębiej ukrywać prawdziwe myśli, słabości i zwątpienia.

Z zagwarantowaniem tak pojętej prywatności jest jednak fundamentalny kłopot. To jedna z tych sfer, w które musi wkroczyć państwo, ponieważ rynek sam siebie nie ograniczy, a firmy nie zadbają o naszą autonomię wbrew własnym interesom. Niestety, akty prawne, które regulują zasady ochrony danych osobowych, pochodzą jeszcze z lat 90. i nie mają szans nadążyć za rozwojem technologii. Cenę za tę nieprzystawalność płacimy oczywiście my – dumni obywatele społeczeństwa informacyjnego, którzy dawno utracili kontrolę nad przepływem swoich danych.

Ku zaskoczeniu wielu do odpowiedzialności za ten stan rzeczy poczuła się Komisja Europejska, która rok temu położyła na stół dość kompleksowy projekt reformy prawa ochrony danych osobowych. Mimo że projekt przewiduje uproszczenie i odformalizowanie procedur, biznes nie jest zachwycony. Lobbyści z różnych branż przeprowadzili szturm na unijne instytucje, przekonując, że to „koniec dynamicznie rozwijającego się internetu”, „koniec reklamy i darmowych usług, koniec innowacyjności”, „szykują się zwolnienia grupowe”… Jednym słowem: Armagedon. W podobnym duchu wypowiadali się onegdaj bankierzy, broniąc swojego sektora przed silniejszą regulacją. Wtedy wygrali, ale później zapłaciliśmy za to wszyscy.

Trudno przewidzieć, jak zakończy się batalia o ochronę prywatności w Unii Europejskiej. Ale jedno nie ulega wątpliwości: jej wynik zależy od nas. Mamy unikatową szansę na załatanie dziur w obowiązujących przepisach, wprowadzenie jednolitych zasad dla wszystkich firm działających w sieci i stworzenie takich standardów, które kontrolę nad naszymi danymi oddadzą w nasze ręce. Brzmi nieźle? Ale wymaga determinacji, którą odczuje Bruksela i która przeważy argumenty lobbystów. Może uczestnicy polskiej krucjaty przeciwko ACTA podejmą i to wyzwanie? Takie życzenie, z okazji Europejskiego Dnia Ochrony Danych.

Wielka reforma ochrony danych osobowych – zróbmy to razem! Dorzuć swoje 5 minut!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Avatar
Katarzyna Szymielewicz
Zamknij