Muzyka

Bożek: Ekologia pejzażu dźwiękowego

Ludzki hałas dociera dziś niemal wszędzie i zmienia naturalne środowisko akustyczne na całym świecie.

Bernie Krause, muzyk i bioakustyk, który od lat zajmuje się nagrywaniem dźwięków natury, przez kilka dni tropił kiedyś leoparda w Kenii. Gdy wreszcie jemu i jego ekipie udało się zbliżyć do zwierzęcia, w nagraniu przeszkodził im… Marvin Gaye z odległego ghetto-blastera.

Ludzki hałas dociera dziś niemal wszędzie i zmienia naturalne środowisko akustyczne na całym świecie. Naukowcy tacy jak Krause starają się odpowiedzieć na pytanie o relacje odgłosów dzikiej natury, nieożywionej przyrody (czyli deszczu, wiatru czy grzmotów) oraz ludzkiej cywilizacji. Dziedzina nauki, którą uprawiają – ekologia pejzażu dźwiękowego – przynosi zaskakujące i fascynujące wyniki.

Bernie Krause, jej pionier, trafił do nauki nietypowo, bo przez muzykę pop. Karierę zaczął jako muzyk sesyjny, który łapał fuchy jako gitarzysta w studiach nagraniowych w Bostonie i Nowym Jorku. Drzwi do popkultury wyważył jednak dopiero, gdy przeprowadził się do Kalifornii, gdzie poznał Paula Beavera, organistę i uznanego muzyka sesyjnego, który zasłynął jako twórca efektów dźwiękowych do Potwora z Czarnej Laguny i Wojny światów. Wspólnie utworzyli duet Beaver & Krause, dzięki któremu świat popu i filmu poznał syntetyczne brzmienia Mooga. Obaj brali udział w sesjach nagraniowych między innymi duetu Simon & Garfunkel, The Byrds czy The Doors. Tworzyli też ścieżki i efekty dźwiękowe do legendarnych filmów – między innymi Dziecka Rosemary, Czasu Apokalipsy, Inwazji porywaczy ciał – oraz seriali telewizyjnych, takich jak Strefa mroku czy oryginalnego Mission: Impossible.

Beaver & Krause nagrywali też własne albumy, jeden z nich, The Nonesuch Guide to Electronic Music, był jednym z pierwszych w pełni elektronicznych. W 48 minutach zmieściło się aż 68 krótkich kompozycji dokumentujących, co można wycisnąć z syntezatorów Roberta Mooga. Dla Krausego bardziej przełomowy był jednak wcześniejszy album, In a Wild Sanctuary, zamówiony przez Warner Brothers. To ekologiczne nagranie było zainspirowane ideami między innymi Paula Erlicha, biologa straszącego Amerykanów bombą populacyjną, i Sierra Club, jednej z najstarszych organizacji ekologicznych w Stanach Zjednoczonych. Również warstwa brzmieniowa miała mocno ekologiczny wydźwięk – w kompozycjach wczesne syntezatory i organy przeplatały się z nagraniami terenowymi odgłosów natury. Ponieważ w roku 1968 mało kto ich używał, artyści musieli zgromadzić je sami. Właściwie zadanie przypadło Krausemu, bo jak wspomina w wydanej niedawno książce The Great Animal Orchestra: Finding the Origins of Music in the World’s Wild Places: „Paul, niechętny do zrzucenia swojego codziennego mundurka – dwurzędowej marynarki z serży i brogsów – nawet w najduszniejsze dni, odmówił wyjścia w teren”.

Samotność i ciężar zadania (także dosłowny, bo w roku 1968 sprzęt nagraniowy ważył o wiele więcej i był znacznie mniej poręczny niż dziś) nie przeraziły jednak Krausego. W parku narodowym Muir Woods, położonym nieopodal San Francisco, w którym wówczas mieszkał, doznał epifanii. „W październiku nie było tam słychać śpiewu ptaków – większość z nich pierzyło się, migrowało albo milkło. Mimo wszystko, gdy włączyłem mikrofon […] moja akustyczna wrażliwość została całkowicie przeorana […]. To był jeden z tych momentów, które łapie się pełną garścią w obawie, że nigdy się nie powtórzą. Wiedziałem, że doświadczyłem czegoś, czego będę już zawsze pragnął”.

Od tej chwili czas spędzony w studiu nagraniowym Krause dzielił z coraz dłuższymi wyprawami w teren, odwiedził między innymi Afrykę i Amerykę Południową. Nagrywał z coraz większą świadomością i coraz bardziej krytycznie, w końcu doszedł do wniosku, że obowiązujący w bioakustyce paradygmat naukowy jest zbyt mało holistyczny. Wcześniej ekolodzy skupiali się bowiem wyłącznie na nagrywaniu śpiewów i odgłosów pojedynczych gatunków. Ale gdy z nabożnym skupieniem wsłuchiwali się w te odseparowane dźwięki, omijało ich coś równie ciekawego – bogaty dźwiękowy pejzaż splatających się ze sobą odgłosów martwej i żywej natury.

Bazując na tym, co usłyszał i nagrał podczas wyprawy do Kenii, Krause zaczął traktować środowisko akustyczne jak ograniczony zasób, którym żywe organizmy dzielą się w intuicyjny i przemyślny sposób. Głosy zwierząt, tak samo jak instrumenty w orkiestrze, miały się dopełniać i harmonizować z nieożywionym środowiskiem akustycznym. Krause stwierdził w końcu, że zdrowy pejzaż dźwiękowy jest równomiernie podzielony między akustyczne nisze okupowane przez zwierzęta (owady najczęściej wydają dźwięki o częstotliwościach między 3 a 4 kHz lub 6 a 8 kHz, dla żab i ropuch przedział mieści się między 2 a 5 kHz, śpiew ptaków ma częstotliwość między 2 a 6 kHz, i tak dalej) i nieożywione „ambienty” (mały deszcz zajmuje pasmo między 100 Hz a 1 kHz, burze okupują o wiele szersze spektrum – między 100 Hz a 8 kHz).

Rejestr nie jest jedynym narzędziem podziału spektrum akustycznego. Bardzo przydatne okazuje się także wyczucie rytmu. Wiele zwierząt wokalizuje o określonych porach dnia lub w czasie godów. Niektóre zaś aranżują swoje odgłosy w skomplikowane polirytmie. Badacze obserwujący ptaki nad jeziorem Itasca w Minnesocie stwierdzili na przykład, że dłuższe śpiewy wireonków czerwonookich są przeplatane krótszymi ptaków z rodziny tyrankowatych.

W zdrowych ekosystemach mieszaniny odgłosów o różnych rejestrach i rytmach tworzą obfity i chaotyczny pejzaż dźwiękowy. Wyrwy w akustycznym spektrum mają zaś sygnalizować spadek bioróżnorodności w środowisku – wymieranie lub migrację całych gatunków.

Popowe korzenie Krausego i brak umocowania w instytucjonalnej nauce – jego tekst został opublikowany w kontrkulturowym, ekologicznym piśmie „Whole Earth Catalogue” – sprawiły jednak, że w momencie publikacji, w roku 1987, niemal nikt nie wziął jego pomysłów na poważnie. Zainteresowanie ludzki nauki przyszło z czasem, oraz zapewne z doktoratem.

Obecnie badania pejzażu dźwiękowego są coraz częstsze, ale ich wyniki nie przynoszą chluby ludzkości. W najlepszym razie antropofonia (tak naukowcy nazywają zbiór odgłosów cywilizacji) zmienia to, jak komunikują się ze sobą zwierzęta. Dowodów jest sporo. Drozdy wędrowne żyjące w mieście zostały zmuszone do śpiewania wyłącznie w nocy. Pasówki śpiewne w hałaśliwych środowiskach śpiewają wyżej, słowiki  – głośniej. Czasami bywamy jeszcze bardziej inwazyjni. Pewien ekolog z Muzeum Historii Naturalnej w Paryżu prowadził porównawcze badania dwóch wycinków lasu gdzieś na wybrzeżu Tanzanii. Jeden z nich był przetrzebiony przez drwali, drugi – oddalony o zaledwie 50 kilometrów – bliski stanu naturalnego. Okazało się, że w tym pierwszym środowisko akustyczne było o wiele mniej chaotyczne i żywotne.

Podobno w parku okalającym sanktuarium w Licheniu śpiew ptaków jest odtwarzany z głośników. Szkoda byłoby, gdyby w przyszłości był to jedyny sposób na posłuchanie dźwięków natury.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij