Świat

Janiszewski: Lekcja politycznej jogi

Konwencje nie są tak elastyczne, by udźwignąć i karę śmierci za przestępstwa narkotykowe, i legalny handel marihuaną.

Elastyczność to umiejętność współcześnie pożądana. Oznacza zdrowie, kontakt z ciałem, symbolizuje rozmaite młodzieńcze atrybuty. Świat przyspieszył, a to wymaga nowych sprawności, wśród których elastyczność wydaje się zajmować pierwsze miejsce. Kto jest elastyczny, ten szybko reaguje na zmiany. Tak się zwykło sądzić. Nikt nie chce być dzisiaj sztywniakiem, bo to kojarzy się źle – ze starością i martwotą.

Ma to, rzecz jasna, swoją cenę. Gdy wszyscy stają się elastyczni, nikt już nie jest pryncypialny. A pryncypializm i twarde stanowisko wbrew pozorom czasem się przydaje, zwłaszcza gdy przychodzi do starć, z jakimi wszyscy reformatorzy muszą się zmierzyć.

Tymczasem na korytarzach oenzetowskiego Biura ds. Narkotyków i Przestępczości wszyscy ćwiczą jogę, z największymi grubasami włącznie. Elastyczność to tutaj „new black” i każdy powinien mieć coś w tym nieokreślonym kolorze. – System ONZ to nie jest przyciasny mundurek – stwierdza więc z radosną swadą Jurij Fiedotow podczas konferencji prasowej zamykającej obrady Komisji Środków Odurzających i próbuje nawet posłać sali kilka uśmiechów, które przecinają jego oblicze niczym rakieta Topol pochmurne niebo.

To właściwie nie jest dziwne, bo ten ponury urząd jak kania dżdżu potrzebuje dobrego piaru. Co nie jest takie proste, gdy ktoś urzędowo zajmuje się przestępczością zorganizowaną. Korytarzowy i niestety nieprzetłumaczalny dowcip głosi, że UNODC jest agendą od un-civil society, co siłą rzeczy osłabia jego soft power. Biedaków z Wiednia po prostu nikt nie lubi, a to źle wróży we współczesnych czasach nastawionych na, jak już powiedzieliśmy, bycie sexy.

Zupełnie niespodziewanie jednak podczas drugiego dnia obrad CND w sukurs dyrektorowi wykonawczemu pospieszyła delegacja Urugwaju, choć wydawałoby się, że coś takiego nie może się zdarzyć. Po raz pierwszy bowiem w obradach Komisji wzięli udział przedstawiciele kraju, który nie tyle zdecydował się odstąpić od karania, ile przeorganizować całą politykę narkotykową, tworząc kontrolowany przez państwo monopol. Przypomnijmy raz jeszcze: tego rodzaju gest jest otwartym złamaniem zasad trzech konwencji narkotykowych przyjętych przez ONZ w 1961, 1971 i 1988 roku.

Jednak delegacja Urugwaju postanowiła w dobie elastyczności przeskoczyć nad pytaniem o reguły międzynarodowe. A może nawet nie tyle przeskoczyć, ile wykonać efektowny mostek ze stania.

Zagorzali jogini będą wiedzieli, o czym mówię – trzeba się mocno wychylić w tył, wyciągnąć za siebie ręce i w kluczowym, nie tak łatwym dla laików momencie, opaść na podłogę. Łatwo przy tym potłuc sobie pupę, ale delegacji Urugwaju prawie udało się tego uniknąć, a to dzięki niesłychanie aktywnemu medialnie przywódcy reprezentacji tego kraju. Diego Cánepa filrtował z dziennikarzami, ile wlezie, udawał, że nie umie mówić po angielsku (choć mówi bardzo dobrze), podszczypywał nasze lewicowe ego, sugerując, że wszyscy na tej sali wspierają monopol Apple’a, bo wszyscy używają maców i stosował różne takie, ocieplające wizerunek „misiaczki”. Odpowiadając jednak na kluczowe pytanie o naruszenie reguł międzynarodowych przez legalizację marihuany, Canepa stwiedził, że system konwencji jest elastyczny i nawet sam Jurij Fiedotow przyznaje, że prohibicja nie jest jedynym możliwym w jego ramach modelem. Jednocześnie posłał na drzewo przedstawicieli urzędu kontrolnego działającego przy ONZ, czyli Międzynarodowego Organu Kontroli Środków Odurzających (INCB), stwierdzając, że Urugwaj nie musi się przejmować stwierdzeniami jakichś tam rad czy komisji.

W pewnym sensie można ten gest przejęcia języka, jakim o konwencjach mówi UNODC, interpretować jako doskonałą taktykę polityczną. Urugwaj robi swoje, a jednocześnie rozszczelnia system, niejako od środka, niczym koń trojański – powiedzieliby niektórzy. We mnie jednak obudził się zaniepokojny legalista. Jeśli prawo, które krępuje rozsądne ruchy, nie może zostać zmienione, należy je wypowiedzieć lub otwarcie się mu przeciwstawić – podszeptywał. Poszerzanie pola interpretacji w nieskończoność to jedna z metod jego psucia, nie naprawy. Konwencje nie są aż tak elastyczne, by udźwignąć wszystko: i karę śmierci, na którą posyła się ludzi za przestępstwa narkotykowe, i tworzenie kontrolowanego przez państwo rynku handlu marihuaną. Trochę za dużo grzybów w tym barszczu.

Gdy zaś parę godzin później o elastyczności konwencji zaczęli dla odmiany mówić na swojej konferencji prasowej przedstawiciele organizacji pozarządowych akredytowanych przy UNODC, wybiegłem z sali w poszukiwaniu mentalnego defibrylatora, czując, że już za dużo tego dobrego.

Dwa lata temu, gdy świętowaliśmy niechlubną, pięćdziesiątą rocznicę uchwalenia pierwszej Jednolitej Konwencji o Środkach Odurzających, przed Vienna International Centre organizacje pozarządowe ustawiły długi stół, za którym poprzebierani za bossów narkotykowych aktywiści hałaśliwie dziękowali udającym się do pracy urzędnikom za to, że tak efektywnie pracują na zwyżkę cen na czarnym rynku. Wtedy system trzech konwencji został ustawiony w roli głównego wroga liberalizacji polityki narkotykowej. Dziś, dla odmiany, wszyscy, od lewa do prawa, stawiają na elastyczność, ćwiczą polityczną jogę, stękając i puszczając gazy, co do reszty psuje i tak przyciężką atmosferę spotkań CND.

Biegnąc tak po korytarzu (a zapewniam, że jest gdzie biegać) i rzucając przed siebie oszalałe spojrzenia, napotkałem szczęśliwie Ann Fordham, szefową International Drug Policy Consortium, międzynarodowej sieci organizacji pozarządowych działających na rzecz liberalizacji prawa narkotykowego. Ann miała dla mnie całe dziesięć minut, które zmitrężyła na tłumaczenie mi, o co chodzi z tą elastycznością. – Organizacje pozarządowe używają tego pojęcia, gdy chcą zachęcić do depenalizacji – wyjaśniała. – Uważamy, że taki ruch jest rzeczywiście w ramach konwencji możliwy, lecz stosowany zdecydowanie zbyt rzadko. Z całą pewnością jednak elastyczność nie obejmuje tworzenia kontrolowanego przez państwo rynku obrotu marihuaną. Tego się po prostu nie daje robić w ramach obowiązujących konwencji.

O co więc chodzi Urugwajowi?

Zdaniem Fordham działają tutaj typowe obawy awangardzistów. Urugwaj nie chce otwierać frontu walki o zmianę międzynarodowego prawa narkotykowego, próbuje więc wyciszyć ewentualne głosy krytyki, używając do tego celu spranej gadki o interpretacji prawa. – Szkoda, że tak się dzieje. System konwencji powstał wiele lat temu i powinien zostać zmodernizowany. Ruch Urugwaju mógłby być dobrym punktem wyjścia. Najwyraźniej jednak ten kraj nie jest tym zainteresowany lub nie jest na to gotowy.

Uspokojony nieco rozsądkiem szefowej IDPC, pogrążyłem się w rozważaniach nad znaczeniem gestów politycznych, odważnych posunięć i reformatorskich zmian. Czym właściwie są i na czyj użytek się je przeprowadza? Na międzynarodowym rynku reklamy Urugwaj pozycjonuje się jako innowator niemający sobie równych w całej Ameryce Południowej, a kto wie – może nawet i obu Amerykach. Zalegalizował małżeństwa i adopcję dzieci przez pary homoseksualne. Zliberalizował prawo aborcyjne w skali niewyobrażalnej dla większości krajów latynoamerykańskich. Zezwolił także chorym w stanie terminalnym na rezygnację z uporczywego leczenia, co de facto sprowadza się pośrednio do dopuszczalności eutanazji. Wszystko to zostało ze swadą wyliczone podczas konferencji prasowej, a mimo tego zwolennicy liberalizacji międzynarodowego prawa narkotykowego nie dostali ani jednego słowa wsparcia ze strony urugwajskich przedstawicieli.

Urugwajczycy chcą jedynie świecić przykładem, tak jak inni świecą za pomocą organizacji olimpiad lub rozgrywek piłki nożnej.

To niby bardziej szlachetna forma budowania swojego wizerunku, a jednak słuchając Diego Canepy nie mogłem oprzeć się poczuciu obrzydzenia. Ta sama linia argumentacji, tym razem z innej strony barykady. Oburzamy się, gdy Chiny oficjalnie stwierdzają, że mają swoje własne rozumienie praw człowieka, a mamy bić brawo, gdy Urugwaj otwarcie odmawia nazwania konwencji narkotykowych prohibicyjnymi i przestarzałymi? Prawo nie jest gumą od majtek, pomijając już fakt, że nawet i taka guma czasami pęka.

Czasami jednak sprawiedliwość wygrywa. I tak też się stało, gdy podczas urugwajskiej konferencji prasowej jedna z dziennikarek, z pewnością lepiej zanajomiona z realiami tego kraju niż przeciętna zgromadzonych żurnalistów, zadała zadziwiające pytanie: – Skoro jesteście tacy prozdrowotni i otwarci, to dlaczego wciąż pozwalacie, by wobec ludzi z zaburzeniami psychicznymi w Urugwaju szeroko stosowano elektrowstrząsy? Ta metoda w Europie jest przecież mocno organiczona, a w Urugwaju zaleca się ją lekką ręką.

Ta nagła zmiana tematu wzbudziła popłoch w szeregach delegacji. Przedstawiciele nagle zapomnieli zupełnie angielskiego, zaczęli odpowiadać po hiszpańsku, wzajemnie sobie przerywać i plątać się w zeznaniach. I znowu usłyszeliśmy to wszystko, co tyle razy politycy Rosji, Chin lub Iranu mówili w odniesieniu do polityki narkotykowej. Że debata się toczy, a my mamy swoich profesorów, się zobaczy, się pomyśli. Co gorsza: dziennikarka zdobyła aplauz ultrakonserwatywnych dziennikarzy szwedzkich, że tak ładnie dowaliła Urgwajczykom, skrzywili się zaś na nią dziennikarze liberalni, że tak brzydko zmieniła temat.

Ale czy naprawdę go zmieniła? Zwolennicy liberalizacji polityki narkotykowej uwielbiają powoływać się na system ochrony praw człowieka. Nawołują do przestrzegania praw pacjenta. Walczą o poszanowanie godności ludzkiej. Czyżby nagle te same standardy w obcej, bo elektrowstrząsowej działce, przestały być tak ważne?

Etuzjaści jogi twierdzą, że leczy AIDS i raka. Przeciwnicy – że generuje kontuzje. Przeniesiona w obszar polityki budzi głównie niesmak. Zwłaszcza gdy w dramatycznej sytuacji, wymagającej odważnych działań, staje się formą autoreklamy.

Czytaj także:

Marcin Chałupka: Ważne deklaracje w Wiedniu

Jakub Janiszewski: Okopy Świętej Trójcy

Julio Calzada: Marihuana to nie jest zwykły produkt [rozmowa Domosławskiego]

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Janiszewski
Jakub Janiszewski
Dziennikarz, reporter
Dziennikarz radia Tok FM. Ukończył Wydział Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Dziennikarstwem zajmuje się od 1999 roku. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, gdzie publikuje reportaże i wywiady. W 2006 opisał historię czterech młodych kobiet zakażonych wirusem HIV przez Simona Mola - znanego działacza na rzecz imigrantów. Wkrótce potem zajął się innym tematem powiązanym z HIV - polityką narkotykową. W swoich audycjach próbuje pokazać problematykę społeczną w kontekście systemu legislacyjnego i praw człowieka. Był nominowany do nagrody Mediatory 2006.
Zamknij