Muzyka

Bożek: Na własnych warunkach

Choć we współczesnej, szczególnie „czarnej” muzyce, pełno jest seksu, nikt nie potrafi go przedstawić jak twigs.

„Już bardziej przypomina to punka, jebać alternatywne R&B!” – tak o swojej muzyce mówiła w dużym wywiadzie dla „The Guardian” FKA twigs, brytyjska wokalistka i tancerka, której singiel Two Weeks stał się dość niespodziewanym hitem lata. Stało się to jakby wbrew muzyce brzmiącej jak przebój R&B – ze wszystkimi wyznacznikami, czyli hipnotycznym kwintowym riffem syntezatora, głęboko dudniącym basem – tyle że zmontowany gdzieś na stacji kosmicznej w warunkach nieważkości. W efekcie dźwięki odbijają się od siebie, tworzą niecodzienne fraktalne formy o konsystencji płynnego metalu. Do tego twigs wcielająca się w rolę kochanki pocieszającej samotnego, świeżo porzuconego, mężczyznę. To oczywiście zgrany temat, ale w wykonaniu twigs staje się perwersyjny niczym pinku eiga. Na potwierdzenie tego, że „I can fuck you better than her” jest nawet gotowa usunąć swoje siekacze, co jest pewnie wynikiem haju, który wywołują u niej sny o nowym kochanku. No i jeszcze ten dziwaczny teledysk, w którym twigs-Kleopatra karmi mlekiem swoje upiorne sobowtóry. A jednak pewnego leniwego popołudnia usłyszałem Two Weeks w ZET Chilli, które gra przyjemną dla ucha konfekcję, „chillout” dla biurowej klasy średniej. To, że twigs pomimo całej swojej dziwności trafiła do głównego nurtu, jest tutaj chyba największą zagadką.

 

 

Z drugiej strony w tym kontekście łatwiej zrozumieć dość niezwykłe nawiązanie do punkowego dziedzictwa. W końcu w złotych dla brytyjskiej muzyki latach 1978-1984 wiele niegdyś punkowych kapel osiągało szczyty list przebojów – nie tylko brytyjskich, ale też amerykańskiego „Billboardu” – dzięki popowym piosenkom zarażonym jednak postpunkowym nonkonformizmem. ABC, autorzy choćby The Look of Love, zaczynali od inspiracji Cabaret Voltaire, a Scritti Politti, którzy na wczesnym etapie funkcjonowali jako komunizujący kilkunastoosobowy kolektyw, skończyli jako pop-maszyna, prowadzona przez wyłącznie jednego człowieka, wokalistę i ideologa zespołu Greena Gartside’a. Ale choć Scritti w końcu osiągnęli swój cel i przebili się do Top 20 „Billboardu”, zrobili to na własnych warunkach. Na okładce singla The World Green znalazła się reprodukcja fragmentu strony z Ecrits Jacquesa Lacana.

 

Twigs również przebijała się do mainstreamu na własnych warunkach. Zaczynała jako tancerka – jej pseudonim wziął się od trzaskania stawów podczas ćwiczeń rozciągających – występująca w teledyskach Jessie J, Plan B i Kylie Minogue. Równocześnie pisała własne piosenki o rozklekotanej, potłuczonej formie i mglistym uroku, hipnotyzujące niczym jakieś nieoczekiwanie piękne znalezisko w cyfrowym śmietniku YouTube’a.

 

Zjawiskowa EP2 wyprodukowana wspólnie z Arcą, którego warsztat i wyobraźnię docenił Kanye West, przepowiadała świetlaną przyszłość, choć niekoniecznie w mainstreamie.

 

Dziwnym kompozycjom towarzyszyły dziwne teledyski. Ten do How’s That przedstawiał ciała cyfrowych kochanków, przenikające przez siebie, koagulujące w jedno. Na tym do Papi Pacify twigs poddawała się brutalnym pieszczotom władczego czarnego mężczyzny. Choć we współczesnej, szczególnie „czarnej” muzyce, pełno jest seksu, nikt nie potrafi go przedstawić jak twigs – jako czegoś groźnego i podniecającego, brutalnego i delikatnego zarazem.

 

 

Wydany właśnie debiutancki album twigs LP1 pokazuje jednak, że jej ambicje są większe niż uzyskanie statusu „artystki kultowej”, czyli w domyśle takiej, która nigdy nie osiągnęła większego sukcesu. Świadczą o tym już zatrudnieni do jego produkcji Emile Haynie, współpracujący z Bruno Marsem i Eminemem, oraz Paul Epworth pomagający Adele. Jeszcze ciekawsze jest to, że ich profesjonalizm i obeznanie z rynkowymi realiami nie przeważyły nad artystyczną wizją twigs. Wyprodukowana przez Epwortha Pendulum może i jest jedną z bardziej wpadających w ucho piosenek z LP1, ale i tak daleko jej od sztampowości choćby Adele – przez pierwsze dwie minuty słuchacz zostaje właściwie sam na sam z głosem twigs, elastycznym jak baletnica, z łatwością przeskakującym od rejestru do rejestru, a wszystko to bez pomocy ze strony rytmu czy harmonii.

 

Największą zaletą LP1 jest jednak szczególna późnonocna atmosfera, która jest czymś więcej niż sumą brzmień, melodii, śpiewu i słów. Te ostatecznie nie mają tak dużego znaczenia, tak jak te natchnione nocne rozmowy z nieznajomymi, po których ostatecznie zostaje niewiele poza niejasnym wrażeniem, że przydarzyło się coś wspaniałego i tajemniczego. Nie oznacza to jednak, że twigs nie ma czegoś ciekawego do opowiedzenia o współczesnej miłości. W zamykającym album Kicks wciela się w rolę kobiety, która znużona czekaniem na wiecznie nieobecnego kochanka, bierze sprawy w swoje ręce: „I just touch myself / And say, I’ll make my own damn way”. Cóż, Woody Allen powiedział kiedyś, że masturbacja to seks z jedyną osobą, którą się naprawdę kocha.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij