Film

Krzysztof Krauze. Wędrowiec na pustyni

24 grudnia zmarł Krzysztof Krauze, wybitny reżyser i scenarzysta.

Nigdy w zasadzie nie poznałem osobiście Krzysztofa Krauzego. Raz siedzieliśmy na wspólnej kolacji dla jurorów festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Nie będzie to więc wspomnienie osobiste. Jako krytyk filmowy chciałbym powiedzieć kilka słów o znaczeniu Krzysztofa Krauzego dla polskiego kina ostatnich kilku dekad.

Krzysztof Krauze nie kręcił dużo. Licząc filmy podpisane wspólnie z żoną, Joanną Kos-Krauze, ma na swoim koncie zaledwie sześć pełnometrażowych filmów fabularnych. Debiutował w roku 1988, jak więc łatwo policzyć, wychodzi mniej więcej jeden film na ponad cztery lata. A jednak każda z jego produkcji na swój sposób była ważna. Dwie z nich, Dług (1999) i Plac Zbawiciela (2006) należą do najważniejszych filmów polskich po roku 1989.

Dług jest, obok Psów, być może najważniejszym polskim filmem lat dziewięćdziesiątych, Plac Zbawiciela – jeden z pierwszych filmów współfinansowanych przez PISF – stanowił znak, że z pustyni, na której po załamaniu się PRL-owskiego systemu produkcji znalazło się polskie kino, jest jakieś wyjście ku żyźniejszym, zieleńszym ziemiom.

Z małej formy

Fascynująca była droga Krauzego do kina. W łódzkiej filmówce kończył wydział operatorski. Po studiach trafia do Studia Małych Form Filmowych „Se-Ma-For”. Tam kręci raczej awangardowe krótkie formy: animacje, filmy posługujące się techniką found footage. W tych pierwszych krótkich filmach pojawiają się już tematy, które później powracać będą także w jego fabularnej twórczości: relacje dzieci z rodzicami, następstwo pokoleń, czas jako siła korodująca marzenia.
Widać to doskonale w Elementarzu, który wychodzi od obrazów i słów z najbardziej znanego powojennego podręcznika do nauki języka polskiego, tego z Alą i Asem.

Krauze dopisuje dalszy ciąg biografii dzieci i ich najbliższych. As zdycha, rodzice się starzeją, nie rozumieją, czego ich dzieci uczą się na studiach, siedzą smutni w pustych mieszkaniach i piszą długie listy do swoich pociech. Dzieci zakładają rodziny, kończą studia, oddalają się od świata dzieciństwa, gnieżdżą się u rodziców, przenoszą na swoje, zbliżają się do emerytury, jakoś starają się przetrwać kolejne święta. Gdy przypominałem sobie dziś ten film, uderzyło mnie jego podobieństwo do Boyhood Richarda Linklatera. Oba dotykają tego, co najprostsze, a przy tym najbardziej fundamentalne. W obrazach samotnych matek, w pustych mieszkaniach po śmierci męża czy wyprowadzce dzieci widać też ten sam smutek.

W kuźni debiutów

Z Se-Ma-Fora Krauze trafia do Studia im. Karola Irzykowskiego, gdzie zasiada przez pewien czas w Radzie Artystycznej. Studio założone zostaje przez młodych filmowców, absolwentów łódzkiej filmówki z końca lat siedemdziesiątych działających w Kole Młodych SFP, któremu Krauze przewodniczył przez pewien czas. Studio staje się najważniejszą instytucją młodego kina w Polsce Jaruzelskiego. Produkuje dokumenty, krótkie metraże, fabuły. Tam debiutują tacy twórcy jak Robert Gliński (Niedzielne igraszki, 1983), Marek Koterski (Dom wariatów, 1984) czy Leszek Wosiewicz (Kornblumenblau, 1988).

Sam Krauze kręci w studio dokumenty. Wśród nich Robactwo – historię pięćdziesięciu lat dziejów Polski z punktu widzenia służącej u kolejnych „państwa” (w bezklasowym rzekomo PRL). Wykluczone ciało kobiety, tak jak w Placu Zbawiciela, staje się kluczem do polskiej rzeczywistości, jego prawdą.

Krauze nie debiutuje jednak w Studio im. Irzykowskiego, ale w Torze, gdzie kręci Nowy Jork, czwarta rana. Sam uznaje ten film za swoją klęskę. Miała to być hrabalowska w klimacie komedia o miłości w małym miasteczku. Gdy Józek (Janusz Józefowicz), więzień na jednodniowej przepustce, i barmanka Agnieszka (Anna Wojton) spotykają się po raz pierwszy, trudno nie pomyśleć o podobnej scenie z Popiołu i diamentu ze Zbyszkiem Cybulskim i Ewą Krzyżewską. Tu młodym nie przeszkadza już wielka historia, ale beznadzieja prowincji Polskiej Ludowej. Ich marzenia i finał filmu – uczucie Józka i Agnieszki przetrwa próbę kłamstwa i czasu, dostaną od losu szansę, by wyjechać do Nowego Jorku – są może naiwne. Ale czy nie trafiają w nastrój Polski roku 1988? Nie antycypują „cudu” ’89, który sprawił, że w naszej wyobraźni Nowy Jork naprawdę stał się bliski na wyciągnięcie ręki?

Koszmary transformacji

Właśnie Krauze okaże się reżyserem, który najlepiej – razem z Joanną Kos-Krauze – pokaże, jak te marzenia zmieniają się w koszmar. O ile Psy otwierają lata dziewięćdziesiąte w polskim kinie, o tyle Dług (1999) ostatecznie je zamyka.

Wszyscy przez tę dekadę przeszliśmy drogę bohaterów Długu: od marzeń o sukcesie, karierze, dołączeniu do wygranych globalnego kapitalizmu po brutalne zderzenie z realiami transformacji: ze słabym państwem, płytkim rynkiem, bandyterką. Film zebrał te lęki w przekonującej fabule, w sprawnie poprowadzonej gatunkowej konwencji.

Że Krauze czuje gatunek, że widzi, co się dzieje w światowym kinie, widać było już we wcześniejszych Grach ulicznych – historii dziennikarskiego śledztwa w sprawie śmierci Stanisława Pyjasa. Dług jednak robi coś więcej: chwyta nas w klincz pewnej fantazji. Dzięki mistrzowskiej reżyserii od początku identyfikujemy się w pełni z bohaterami: z ich marzeniami, aspiracjami, lękiem, desperackimi próbami obrony przed Gerardem; kibicujemy im po cichu („zajebcie go choćby”). Gdy w końcu widzimy mord (który, jak wiemy, naprawdę miał miejsce, bo film oparty jest na faktach), przeżywamy katartyczny efekt. Niewygodnie nam z tym pragnieniem, które i nas, i bohaterów doprowadziło do tego miejsca. Pytamy: co poszło nie tak, gdzie się powinniśmy zatrzymać? Zadając sobie to pytanie, jednocześnie konfrontujemy się z czołowymi komunałami lat dziewięćdziesiątych – od „przedsiębiorczości” po fantazje o „prawie i porządku”.

Przy okazji Krauze odkrywa dla polskiego kina Andrzeja Chyrę; tu zaczyna się jego prawdziwa kariera filmowa. A trudno wyobrazić sobie dwie następne dekady polskiego kina bez tego aktora.

Horror życia codziennego

Tak zatytułowałem kiedyś recenzję Placu Zbawiciela. Recenzja nie była dobra, ale tytułu bym nie zmienił. Nie było po 1989 roku bardziej przerażającego filmu, bardziej przekonującego obrazu zagrożeń czyhających na sprekaryzowaną klasę średnią, łącznie z materialną i egzystencjalną degradacją. Film małżeństwa Krauzów pokazuje przy tym, jak to zagrożenie splata się z podziałem płci, z tym, jak społeczeństwo traktuje pracę „kobiecą” (reprodukcyjną i opiekuńczą). Choć Plac Zbawiciela w międzyczasie stał się Zbawixem, film ten ciągle pozostaje boleśnie aktualnym dziełem – miejmy nadzieję, że żadne poważniejsze tąpnięcie ekonomiczne nie uczyni go opisem powszechnego doświadczenia.

W najgorszym, najbardziej jałowym okresie naszego kina te dwa tytuły broniły jego honoru. Jako jedne z niewielu dotykały tego, co w naszej rzeczywistości najbardziej bolesne. I jakiekolwiek miałbym zastrzeżenia do Mojego Nikifora i Papuszy, pozwalam tu Krzysztofowi Krauzemu do woli błądzić – może to właśnie ja muszę dojrzeć z nim do tej drogi. Wszak „nie każdy błądzi, kto wędruje”, a Krzysztof Krauze, wspólnie ze swoją partnerką, pokazał, że potrafił wskazać polskiemu kinu drogę.

Czytaj także:

Łukasz Andrzejewski: Dekalog Krauzego

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij