Miasto

Gill-Piątek: Łódź hakuje

Nie zważając na modne trendy i wielkie iluzje, trzecie pod względem liczby ludności miasto w Polsce robi, co może, żeby dotrwać do najbliżej wypłaty.

„Łódź kreuje”, tak od ponad roku głosi oficjalne hasło. „Szczerze mówiąc wolałbym «Łódź pracuje», i to w możliwie godnych warunkach” – celnie skomentował je ostatnio poeta Przemysław Owczarek. Jednak jak na razie takiej pracy jest tu niewiele, a jeszcze mniej kreatywności, która faktycznie stałaby się motorem gospodarczym miasta. Nie zważając na modne trendy i wielkie iluzje, trzecie pod względem liczby ludności miasto w Polsce robi, co może, żeby dotrwać do najbliżej wypłaty, o ile szczęśliwie jest na nią jakaś szansa. A próbując związać koniec z końcem, hakuje zastany system, bo tak jest taniej, raźniej i weselej.

Ze złomu da się zrobić wszystko – takie jest chyba nieoficjalne hasło kolektywu B.I.E.D.A., który nie dość, że zna się na spawaniu, to jeszcze całkiem nieźle na graniu. Dzięki temu, że muzycy sami robią sobie instrumenty, każdy ich koncert jest niepowtarzalny, również w warstwie wizualnej. Trudno zapomnieć widok brodatego Sławasa Lewego, multiinstrumentalisty i improwizatora, grającego na jednym z blaszanych biedafonów. Kolektyw aktywnie włącza się w łódzkie działania kulturalne i społeczne. To za ich sprawą zainaugurowaliśmy Rok Tuwima odsłonięciem jego dupy, zrobionej – a jakże – z pospawanej starej butli z gazem. Akcja udała się doskonale, co można poznać po niecichnącym wyciu oburzonych filistrów z Miasta Ł. Obecnie Dupę Tuwima można całować na Piotrkowskiej 101, tuż obok wejścia do Świetlicy Krytyki Politycznej.

Na Dzień Dziecka kolektyw B.I.E.D.A przygotował łódzkim maluchom specjalną niespodziankę. W Parku Staromiejskim powstał ogródek dźwiękowy, czyli zaprojektowane razem z dzieciakami wielkie metalowe instrumenty, których rodowód sięga zapewne głębin podmiejskich szrotów. Te muzyczne Frankensteiny, nazywane przez twórców maszynami dźwiękowymi, są jednocześnie edukacyjnym placem zabaw. Waląc w nie, kręcąc korbką czy dmuchając, będzie można zagrać najdziwniejsze melodie. Oczywiście dopóki nie przyjdą dorośli i nie zhakują tej cennej inicjatywy wynosząc w nocy maszyny do najbliższego skupu.

Twórczość B.I.E.D.Y. dla tradycyjnych muzyków jest czymś w rodzaju bąka puszczonego podczas balu w operze. Tym samym dla świata sztuk wizualnych jest twórczość Pawła Hajncla. Częściej mówi się o nim Człowiek-Motyl, bo dwa lata temu pląsając dołączył radośnie do procesji Bożego Ciała ubrany w rajtuzy i skrzydełka. W tym roku Hajncel stanął w stroju księdza pod łódzką katedrą z transparentem „Kościół w kryzysie razem z wiernymi. Msze, chrzciny, pogrzeby, śluby – za darmo!”. Po wrześniowym zlizywaniu z kolan bitej śmietany, którą oferował przechodniom i castingu na papieża, który urządził w lutym, była to następna udana dywersja łódzkiego performera. Lubię Hajncla za to, że otwarcie nawiązuje do swoich ludowych korzeni, igra z konwencją wygłupu i ma w nosie to, co sądzi o nim cała tak zwana kultura wysoka. Bo choć mamy w Łodzi najlepsze w Polsce muzeum sztuki nowoczesnej, raczej w najbliższej przyszłości prac Pawła w nim nie obejrzymy.

Bardziej na polu nauki niż kultury lokuje się działalność pączkującego w Łodzi FabLab-u. W mieście, w którym masowo zamyka się szkoły, a jakość edukacji mierzona wynikami testów i matur jest niemal polskim dnem, tworzenie przestrzeni służącej swobodnej wymianie wiedzy i eksperymentowaniu można śmiało nazwać działalnością wywrotową. Wyposażenie FabLab-u jest naprawdę ambitnym zadaniem: potrzebna jest na przykład dobra drukarka 3D. Ale potem takie miejsce promieniuje na okolicę i staje się realnym narzędziem wyrównywania szans. Z pewnością więcej dzieciaków polubi matmę czy fizykę, a to może zmienić ich przyszłość. W tej chwili łódzki FabLab jest na etapie zbierania funduszy i skład ekipy pracującej nad projektem daje duże nadzieje na realizację przedsięwzięcia. Oby władze były tego samego zadania co ja, bo kilka podobnych projektów rośnie już w innych miastach i mogą nas szybko przegonić.

Nie każdy kocha fizykę, ale każdy musi jeść. Z dala od świetlistych świątyń hipermarketów coraz lepiej radzi sobie u nas Kooperatywa Spożywcza. Naprawdę nie trzeba tu dyskusji nad handlem w niedzielę, bo zakupy można odbierać tylko w czwartek, a poza tym to w ogóle nie jest handel. To samopomoc. Wszystko jest świeższe, tańsze i połowa eko. W kooperatywę zaangażowanych jest mnóstwo osób, bo do tego raju trzeba wnieść też trochę pracy. Posprzątać, poważyć, pojechać rano na giełdę. Dzięki temu rozmawia się ze sobą, a to wzmacnia więzy. Dlatego łódzka kooperatywa rośnie i parę dni temu Łódź gościła zjazd podobnych inicjatyw z całego kraju. 

Mamy też oczywiście ogromną rzeszę hakerów indywidualnych. Nie zawsze działających na rzecz dobra wspólnego. Nikt nawet nie próbuje dociec, ilu odważnych podłączyło sobie prąd na lewo, ile mieszkań ogrzewanych jest spalanymi odpadkami i jaki mamy odsetek mieszkań komunalnych, które wynajęto po wolnorynkowych cenach. Część ludzi robi to dla zysku, większość – bo nie ma wyboru. Zmiana ustawy śmieciowej wyeliminuje tych, którzy dotąd upiększali workami i lodówkami okoliczne lasy. Tysięczna armia łódzkich bezdomnych, którą ostatnio starannie policzono, nie wpadła jeszcze na pomysł masowego skłotowania pustostanów w odpowiedzi na coraz bardziej opresyjną politykę mieszkaniową miasta. A szkoda.

Jest także dobra wiadomość, Łódź w dużym zakresie można do końca czerwca zhakować powszechnie i całkowicie legalnie. Wystarczy zainteresować się bliżej losem 20 milionów, które władze przeznaczyły na budżet obywatelski. Za te pieniądze da się postawić kilka pomników, ale można też zrobić wiele dobrych rzeczy. Zainwestować w kulturę lub FabLab, wyremontować jakieś miejsce dla dobrych oddolnych inicjatyw. Można też wymienić kilkaset okien i docieplić kilkanaście dachów, żeby zmniejszyć łódzką plagę, którą jest rosnące ubóstwo energetyczne. Ta kasa to kropla w morzu miejskich potrzeb, ale trzeba zrobić wysiłek i się po nią schylić. Żeby nie musieć hakować później samemu, bo trudniej, ale przede wszystkim, żeby przywrócić nam samym wiarę w to, że da się cokolwiek tu zmienić.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Hanna Gill-Piątek
Hanna Gill-Piątek
Polityczka lewicy
Członkini Partii Zielonych. Koordynatorka Świetlicy Krytyki Politycznej w Łodzi, działaczka społeczna i polityczna, graficzka. Studiowała grafikę i malarstwo na ASP w Łodzi. W latach 2005-2008 liderka lokalnych stowarzyszeń warszawskich. Razem z Joanną Rajkowską poprowadziła „Marsz Tyłem” w Poznaniu (Malta 2010). Współautorka książki "Bieda. Przewodnik dla dzieci" (2010). Felietonistka Krytyki Politycznej.
Zamknij