Historia

Shore: Polin jako Bildungsroman

Powrót żydowskiej historii do Polski to historia dojrzewania.

Tekst powstał na bazie wystąpienia Marci Shore na konferencji od „Ibrahima ibn Jakuba do Anielewicza 6”, która odbyła się w maju w Muzeum Historii Żydów Polskich Polin.

***

O miejscu, w którym dziś się znajdujemy, Jacek Leociak powiedział jako o drodze do śmierci. W czasie mojego pierwszego dłuższego pobytu w Warszawie w roku 1997 przychodziłam tu przez jakiś czas niemal co noc, właśnie z tego powodu. Widzę tu dziś mnóstwo ludzi, których właśnie wtedy spotkałam po raz pierwszy – w tym Antony’ego Polonsky’ego oraz Dariusza Stolę, którzy od niemal już dwóch dekad należą do mych ulubionych partnerów rozmów. Widzę również, jak wielu brakuje: Jerzego Tomaszewskiego, Feliksa Tycha, Marka Edelmana, Władysława Bartoszewskiego. Także w roku 1997 zaczęłam czytać książki Benjamina Harshava i Ezry Mendelsohna – którzy też, jeszcze tak niedawno, byli z nami. W tym samym roku 1997 niemal jednym tchem przeczytałam Zdążyć przed Panem Bogiem. Zapytałam też wtedy Marka Edelmana: Sugerował Pan, że wtedy Bóg był, ale po ich stronie? Odpowiedział mi wtedy, że to dowcipy. Bóg to w ogóle wymyślona rzecz. Także w tamtym roku po raz pierwszy przeczytałam wydany w podziemiu esej Stanisława Krajewskiego z 1983 roku, Żydzi a komunizm, w którym autor konfrontował się z dziedzictwem żydokomuny. Jego tekst stał się dla mnie punktem wyjścia do badania tematu, którym zajmowałam się przez kolejne lata. I to również wtedy, chyba na Twardej 6, usłyszałam rozmowy o planach budowy muzeum. Nie mogłabym sobie wówczas wyobrazić – pośród antysemickich graffiti w ówczesnej Warszawie – że powstanie tu coś na skalę Polin.

* * *

Barbara Kirschenblatt-Gimblett sytuuje nową muzeologię w szerszym kontekście sceptycyzmu wobec metanarracji. Ta nowa muzeologia to swoiste obnażenie tego, co robi muzeum. To moment, kiedy świadomość narracyjna staje się samoświadoma, kiedy dokonuje nad sobą refleksji z nadzieją uniknięcia teleologicznych oszustw zakorzenionych w wielkich narracjach.

Przez długi czas to Holokaust był papierkiem lakmusowym takich teleologicznych oszustw ex post: w jaki sposób historycy mogą odtworzyć horyzont naszych bohaterów inaczej, jak wymazując z naszych umysłów całą wiedzę o tym, co nastąpiło później? I jak w ogóle można taką wiedzę wymazać? „Bierzemy ją w nawias”, próbujemy o niej nie myśleć, ale to tylko ćwiczenie, z natury rzeczy sztuczne i niepełne. Odrzucenie metanarracji stanowi rewoltę przeciwko temu, co teleologiczne, na rzecz odtworzenia przestrzeni dla przygodności. Przestrzeń dla przygodności to także przestrzeń dla polifonii.

Barbara opisuje cytaty jako artefakty.

To zrozumiałe, że nie każdy akceptuje muzeum uciekające od własnego autorytetu narracyjnego na rzecz polifonii głosów z przeszłości.

To zresztą esencja postmodernizmu: że żadne pojedyncze, stabilne, zdeterminowane znaczenie nie jest możliwe, że jesteśmy skazani na życie z wielością wzajemnie sobie przeczących prawd. Podejście to wydaje się intelektualnie oświecone, lecz moralnie niezadowalające – za bardzo przypomina nieokreślony „status związku” na Facebooku: „it’s complicated”, będący sposobem na uniknięcie odpowiedzialności za dokonanie wyboru. Narracja autorytatywna, wyzyskująca wszystkie Heglowskie zalety retrospekcji – sowa Minerwy, która skrzydła rozkłada dopiero, gdy zapada zmierzch – zdawałaby się jednak wyniosła i protekcjonalna. Rozumiem brak satysfakcji, ale innego wyjścia nie widzę.

* * *

Chciałabym dodać pewną myśl w odpowiedzi na pełną pasji samokrytykę Jacka [Leociaka], która była nie tyle zasadniczym przeciwieństwem samochwalstwa, ile raczej obnażeniem rozpaczy. Poruszyło mnie jego pragnienie, by poświęconą Holokaustowi galerię zakończyć pustą przestrzenią, gdzie człowiek możę zobaczyć jedynie swój cień, gdzie czujemy się sami jak na drodze do śmierci, gdzie mierzymy się z nicością. Jacek miał rację. Ale niełatwo jest zaprezentować nicość. XIX-wieczny filozof niemiecki Wilhelm Dilthey opisywał zadanie historyka jako rozumienie poprzez Nacherleben, tzn. rozumienie, do którego dochodzimy drogą przeżycia odtwórczego – swoistego Einfühlung, czyli wczucia się w sytuację innego, mówiąc słowami Edyty Stein.

Pisać historię dobrze to znaczy osiągnąć to, co udaje się wielkim pisarzom i reżyserom filmowym: zawieszenie niewiary. Czytelnik musi być w stanie poczuć, że jest właśnie tam. Dobra literatura może nas przenosić w miejscu i czasie. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czy coś takiego może się wydarzyć w muzeum, czy odwiedzający może zostać w ten sposób gdzieś przeniesiony. Ograniczenia wydają się zbyt wielkie: jest zbyt wiele rozmachu, zbyt wiele postaci, zbyt wielu odwiedzająćych, zbyt mało miejsca. Wychodzimy zbyt szybko. Być może muzeum powinno aspirować do czegoś innego – a może nie?

* * *

Galeria powojenna wiązała się z wyzwaniem, które same w sobie stanowi moralny dylemat: jak sportretować życie po śmierci? Akademiccy twórcy galerii znają ten okres niezwykle intymnie; aż za dobrze rozumieją wszystko, co się wydarzyło. Efektem jest galeria, która wydaje mi się nazbyt gęsta, zatłoczona. Zbyt wiele mediów występuje jednocześnie, zbyt wiele filmów granych jest w tym samym momencie w małym pokoju – nie wystarcza miejsca, by dać nam szansę uchwycić ten jeden moment, poczuć stalinowski terror.

Problem jest nie tyle intelektualny, ile fizyczny: dźwięki zbyt często się zderzają, polifonia staje się kakofonią. To wszystko dzieje się zbyt szybko. Uwielbiam te wiersze Antoniego Słonimskiego i Stanisława Wygodzkiego. Ale zmieniają się zbyt szybko, zbyt szybko znikają słowa. Są tu wspaniałe materiały: powojenny plakat gloryfikujący bojowników warszawskiego getta w estetyce socrealistycznej; przemówienie Władysława Gomułki z marca 1968, w którym obiecuje wizy wyjazdowe wszystkim tym, którzy „uważają Izrael za swoją ojczyznę” – i reakcję tłumu: śmiało! śmiało!; fotografia Chrisa Niedenthala Czas apokalipsy, na której tak doskonale uchwycił on nihilizm wybuchu stanu wojennego.

Poruszyła mnie sporządzona ręcznie ankieta Marty Petrusewicz z 1966 roku, w której zapisuje ona, którzy z jej kolegów i koleżanek z klasy słyszeli o Leszku Kołakowskim, Jacku Kuroniu i o Adamie Michniku. Szczególnie przejmująca była też opowieść Wery Lechtman, której matka komunistka została uwięziona i była torturowana w czasach stalinowskich, podczas gdy Wera ze swym bratem dorastali w sierocińcu. Sądzę, że było to tak absorbujące ze względu na wytworzoną przestrzeń, gdzie w danej chwili słuchało się tej jednej historii: siedząc samotnie, słuchając nagrania jej głosu, patrząc na zdjęcia jej dwójki małych dzieci, czytając list, z którego dowiaduje się, że mąż do niej nie dołączy.

* * *

Chciałabym zakończyć, wracając do początku. W roku 1648 przestrzeń się zawęża, kiedy natrafiamy na powstanie Bohdana Chmielnickiego, na masakry Polaków i Żydów. Później przestrzeń otwiera się na nowo. Zanurzamy się w drewnianą synagogę w Gwoźdźcu, gdzie kolory zrekonstruowanego dachu są tak bogate, że można poczuć ich smak: porto, orzech włoski z miodem, karmel, cynamon i dzikie jagody. To zapierające dech dzieło zbiorowego artyzmu, które Krzysztof Czyżewski nazwał praktykowaniem pamięci, upamiętnienie nie tylko umysłowe i werbalne, lecz także wizualne i cielesne, dokonywane z pomocą oczu i rąk. Pamięć jako praxis.

Zrekonstruowany dach synagogi w Gwoźdźcu oszałamia nie tylko jako skończone dzieło sztuki, lecz także jako projekt.

To synekdocha muzeum jako całości: projekt Polski, która historię polskich Żydów traktuje jak swoją.

Powrót żydowskiej historii do Polski to historia dojrzewania, a samą dwudziestoletnią historię tworzenia muzeum można by napisać jako Bildungsroman postkomunistycznej Polski. Muzeum to także – mówiąc językiem międzywojnia – pośmiertny triumf doikeyt, tutejszości. Powinniśmy choć przez chwilę docenić ogrom tego osiągnięcia.

Czytaj także:
Jarosław Pietrzak: Muzeum Ahistorii Żydów Polskich
Dariusz Stola: Pochwały Polin górują nad zarzutami niczym Himalaje
Helena Datner: Żydowski punkt widzenia
Jacek Leociak: Gruz z papier-mâché [rozmowa]
Jerzy Halbersztadt: Zagubieni w scenografii – rozmowa Zofii Waślickiej i Artura Żmijewskiego
Shana Penn, Polin. „Teraz możemy spocząć”
Jerzy Halbersztadt, Piotr Paziński: Co dalej z Muzeum Historii Żydów Polskich?
Michał Bilewicz, Helena Datner: Co dalej z Muzeum Historii Żydów Polskich? (2)
Nawojka Cieslińska-Lobkowicz: Polsko-żydowskie laurki
Jerzy Halbersztadt, Ławeczka czy kanapa Karskiego?

**Dziennik Opinii nr 282/2015 (1066)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij