Czytaj dalej

Hobsbawm: Zmęczeni ludzie, sprawne maszyny

Ani nowe ustawy, ani społeczny opór nie powstrzymały postępującej rewolucji przemysłowej. Fragment "Wieku rewolucji. 1789-1848" Erica Hobsbawma.

Prześledzenie okoliczności, które dały impuls industrializacji, to tylko część zadania stojącego przed historykiem. Musi on również zbadać mobilizację i przesunięcie zasobów ekonomicznych oraz przystosowanie się gospodarki i społeczeństwa do tego, by trwale utrzymać ów nowy, rewolucyjny kurs.

 

Pierwszym i być może najważniejszym czynnikiem, który należało zmobilizować i na nowo ulokować, była siła robocza, gdyż gospodarka przemysłowa oznacza gwałtowny spadek wielkości populacji rolniczej (wiejskiej), przy równie gwałtownym wzroście wielkości populacji nierolniczej (w coraz większym stopniu miejskiej), a także prawie zawsze (jak w przypadku interesującego nas okresu) szybki ogólny wzrost liczebności populacji. Pociąga to zatem za sobą przede wszystkim znaczny wzrost podaży żywności, zwłaszcza pochodzącej z krajowego rolnictwa – a więc „rewolucję agrarną”.

 

Szybki rozwój miast i osadnictwa nierolniczego w Wielkiej Brytanii już od dawna stymulował rolnictwo, które na szczęście było tak niewydajne w swej przedindustrialnej postaci, że nawet niewielkie udoskonalenia – jak racjonalne podejście do hodowli zwierząt, płodozmian, nawożenie, układ gospodarstw czy zastosowanie nowych upraw – mogły dać nieproporcjonalnie korzystne rezultaty. Tego rodzaju zmiany w rolnictwie poprzedziły rewolucję przemysłową i umożliwiły pierwszą fazę dynamicznego wzrostu populacji, a przyspieszenie to trwało mimo kryzysu, którego brytyjskie rolnictwo boleśnie doświadczyło za sprawą nadmiernie wysokich cen w czasie wojen napoleońskich. W interesującym nas okresie zmiany technologiczne i inwestycyjne należy uznać za raczej skromne. Dopiero w latach 40. XIX wieku rozpoczęła się epoka rozwiniętej agronomii i inżynierii rolniczej. Znaczny wzrost wielkości produkcji pozwolił brytyjskiemu rolnictwu w latach 30. XIX wieku dostarczać 98 procent zboża populacji dwu- i trzykrotnie większej niż ta z połowy XVIII stulecia. Wzrost ten osiągnięto dzięki powszechnemu zastosowaniu metod wprowadzonych na początku XVIII wieku, a także dzięki racjonalizacji oraz poszerzeniu terenów uprawnych.

 

Wszystkie te dokonania były z kolei możliwe raczej dzięki transformacji społecznej niż zmianom technologicznym, a więc dzięki likwidacji średniowiecznej uprawy wspólnotowej na otwartych polach i wspólnych pastwiskach („grodzenia”), samowystarczalnego rolnictwa chłopskiego oraz przestarzałego, niehandlowego podejścia do ziemi. Na skutek leżącej u podstaw tych zmian ewolucji trwającej od XVI do XVIII wieku owo radykalne rozwiązanie kwestii agrarnej – które uczyniło z Wielkiej Brytanii kraj nielicznych obszarników, średniej wielkości grupy komercyjnych rolników-dzierżawców i ogromnej liczby pracowników najemnych – osiągnięto bez większych problemów, choć co jakiś czas pojawiały się akty sprzeciwu, i to nie tylko ze strony niezadowolonej wiejskiej biedoty, ale również tradycyjnej wiejskiej magnaterii. Rozwiązania w zakresie pomocy ubogim znane jako „system Speenhamland”[1], ochoczo przyjęte przez szlacheckie sądy w kilku hrabstwach w 1795 roku (roku głodu) i po nim, uważa się za ostatnią zorganizowaną próbę ochrony dawnego społeczeństwa wiejskiego przed niszczącą siłą pieniądza. Ustawy zbożowe, za których pomocą obszarnicy bronili po 1815 roku sektora rolnego przed kryzysem wbrew całej ortodoksji ekonomicznej, stanowiły po części manifest przeciw traktowaniu rolnictwa jako jednej z branż ocenianych jedynie na podstawie kryterium rentowności. Próby te były jednak skazane na porażkę jako spóźnione działania przeciw ostatecznemu wprowadzeniu stosunków kapitalistycznych na wsi. Upadły na fali radykalnych postępów klasy średniej po 1830 roku, za sprawą nowej ustawy o biednych z 1834 roku i zniesienia ustaw zbożowych w 1846 roku.

 

Pod względem wydajności ekonomicznej owa transformacja społeczna okazała się niebywałym sukcesem. Pod względem ludzkiego cierpienia była natomiast tragedią pogłębioną przez kryzys w rolnictwie po 1815 roku, który wpędził wiejską biedotę w beznadziejną nędzę. Po 1800 roku nawet tak gorliwy orędownik grodzeń i postępu w rolnictwie jak Arthur Young był wstrząśnięty społecznymi skutkami tych procesów. Jednak z perspektywy industrializacji były to również pożądane skutki. Gospodarka przemysłowa potrzebuje wszak siły roboczej, a gdzie indziej mogła ją znaleźć jeśli nie w dawnym sektorze nieprzemysłowym? Populacja wiejska w kraju lub za granicą – w postaci imigrantów (głównie Irlandczyków) – była najbardziej oczywistym źródłem siły roboczej, które uzupełniali różni drobni producenci i pracująca biedota. Ludzi trzeba było zachęcić lub zmusić do wykonywania nowych zawodów, zwłaszcza gdy – co najbardziej prawdopodobne – początkowo pozostawali odporni na zachęty i niezbyt skłonni do porzucenia tradycyjnego sposobu życia. Trudności ekonomiczne i społeczne były najskuteczniejszą formą przymusu, zaś wyższe płace i większe swobody w miastach stanowiły dodatkowy wabik. Z różnych powodów procesy wykorzeniające ludzi z ich historycznego położenia społecznego w interesującym nas okresie wciąż były słabsze w porównaniu z drugą połową XIX wieku. Potrzeba było naprawdę potężnej katastrofy w postaci głodu w Irlandii, by nastąpiła masowa emigracja (półtora miliona ludzi z ośmioipółmilionowej populacji w latach 1835–1850), która po 1850 roku stała się zjawiskiem powszechnym. Niemniej procesy te były w Wielkiej Brytanii silniejsze niż gdzie indziej. Gdyby było inaczej, rozwój brytyjskiego przemysłu mógł postępować równie powoli, co we Francji, gdzie stabilność i względnie dobra sytuacja chłopstwa oraz drobnej burżuazji pozbawiły przemysł niezbędnego napływu siły roboczej.

 

Jedną sprawą było pozyskanie odpowiedniej liczby pracowników, drugą – pozyskanie pracowników o odpowiednich kwalifikacjach. Doświadczenia XX wieku pokazały, że problem ten jest równie zasadniczy i trudny do rozwiązania. Po pierwsze, wszyscy robotnicy musieli nauczyć się pracować tak, by dostosować się do wymogów przemysłu, to znaczy w rytmie regularnej i nieprzerwanej codziennej pracy, która ma całkowicie odmienny charakter od sezonowo zmieniających się zadań w gospodarstwie rolnym czy nieregularności pozostającej pod kontrolą niezależnego rzemieślnika. Musieli też nauczyć się odpowiadać na zachęty finansowe. Ówcześni pracodawcy brytyjscy, podobnie jak dzisiaj południowoafrykańscy, nieustannie narzekali na „lenistwo” robotników lub na skłonność do przerywania pracy po zarobieniu tradycyjnej tygodniowej płacy minimalnej. Odpowiedź znaleziono w drakońskiej dyscyplinie pracy (kary, kodeks „pana i służącego”, ustanawiający prawa po stronie pracodawcy itd.), ale przede wszystkim w praktyce płacenia w miarę możliwości jak najmniej, aby na minimalną pensję robotnicy musieli pracować bez ustanku przez cały tydzień (por. s. xxx). W fabrykach, gdzie problem dyscypliny wśród pracowników traktowano jako szczególnie ważny, nieraz wygodniej było zatrudniać uległe (i tańsze) kobiety i dzieci.

  

Spośród wszystkich robotników w angielskich zakładach bawełniarskich w latach 1834–1837 około jednej czwartej stanowili dorośli mężczyźni, ponad połowę kobiety i dziewczynki, a pozostałą część chłopcy w wieku poniżej 18 lat.

 

Innym powszechnie stosowanym sposobem wymuszania dyscypliny, który ukazuje małą skalę i stopniowy charakter procesu industrializacji w tej wczesnej fazie, było stosowanie podwykonawstwa lub praktyka czynienia z wykwalifikowanych robotników faktycznych pracodawców swych niewykwalifikowanych pomocników. I tak na przykład w obszarze produkcji bawełny około dwóch trzecich chłopców i jednej trzeciej dziewcząt „było zatrudnionych bezpośrednio przez robotników maszynowych”, w związku z czym podlegali ostrzejszemu nadzorowi. Poza fabrykami w sensie ścisłym rozwiązanie to stosowano jeszcze powszechniej. Taki podpracodawca miał, rzecz jasna, bezpośredni interes finansowy w tym, aby doglądać, czy wynajęci pomocnicy się nie obijają.

 

Trudniej było pozyskać lub wyszkolić odpowiednio wykwalifikowanych lub technicznie wyedukowanych pracowników, gdyż niewiele spośród przedindustrialnych umiejętności miało zastosowanie w nowoczesnym przemyśle, choć, rzecz jasna, w wielu zawodach – na przykład w budownictwie – praktycznie nic się nie zmieniło. Na szczęście powolne częściowe uprzemysłowienie Wielkiej Brytanii w stuleciach poprzedzających 1789 rok stworzyło dość duży rezerwuar odpowiednich kwalifikacji, zarówno w produkcji tekstylnej, jak i w obróbce metali. I tak na kontynencie ślusarz – jeden z niewielu rzemieślników wykorzystywanych do precyzyjnego obrabiania metalu – stał się przodkiem budowniczego maszyn, przekazując mu w niektórych krajach w spadku również swoją nazwę, podczas gdy w Wielkiej Brytanii takim protoplastą był budowniczy młynów czy monter (millwright), a także „inżynier” (engineer) bądź „maszynista” (engineman, określenie powszechnie stosowane już wówczas w górnictwie). Nieprzypadkowo też angielskie słowo engineer określa zarówno wykwalifikowanego robotnika-metalowca, jak i projektanta czy planistę, albowiem wielu wyższych rangą technologów rekrutowano spośród tych wykwalifikowanych w mechanice, samodzielnych pracowników. To wyjaśnia szokujące zaniedbanie w tym kraju kształcenia ogólnego i technicznego – zaniedbanie, za które cenę miano zapłacić później.

 

Choć istniały problemy z pozyskaniem siły roboczej, nie było za to wielkiego kłopotu z pozyskaniem kapitału. W przeciwieństwie do większości krajów europejskich, w przypadku Wielkiej Brytanii nie można mówić o deficycie kapitału dającego się szybko zainwestować. Główna trudność polegała na tym, że ci, którzy w XVIII wieku posiadali większość kapitału – obszarnicy, kupcy, spedytorzy czy finansjera – nie chcieli inwestować go w nowych branżach, które w rezultacie musiały często rozpoczynać od niewielkich oszczędności lub kredytów i rozwijać się, reinwestując zyski. Deficyt kapitału lokalnego uczynił pierwszych przemysłowców – zwłaszcza samodzielnych „self-made manów” – twardszymi, oszczędniejszymi i bardziej zachłannymi. W efekcie ich robotnicy byli dotkliwiej wyzyskiwani. To jednak odzwierciedlało niedoskonały przepływ krajowych nadwyżek inwestycyjnych, a nie jego niewystarczalność. Z drugiej strony osiemnastowieczni bogacze byli gotowi do zainwestowania swych pieniędzy w pewne przedsięwzięcia, które sprzyjały industrializacji, zwłaszcza w transport (kanały, wyposażenie portów, drogi, a później także koleje) i górnictwo, z czego obszarnicy czerpali zyski finansowe, nawet jeśli sami nimi nie zarządzali.

 

Nie było też trudności technicznych w handlu i finansach, zarówno w sferze prywatnej, jak i publicznej. Banki i banknoty, weksle, akcje i udziały, fachowe informacje na temat handlu zamorskiego i hurtowego oraz marketing – wszystko to dobrze znano, a ludzi, którzy byli w stanie tym się zajmować lub szybko się tego nauczyć, było pod dostatkiem. Co więcej, pod koniec XVIII wieku rząd zdecydowanie stawiał na biznes. Z kolei wcześniejsze ustawy (takie jak te zawarte w kodeksie społecznym epoki Tudorów) już dużo wcześniej wyszły z użycia, a ostatecznie zostały zniesione – poza kwestiami dotyczącymi rolnictwa – w latach 1813–1835. W teorii brytyjskie prawo oraz instytucje finansowe i handlowe były chaotyczne i stworzone raczej po to, by utrudniać rozwój gospodarczy, a nie wspomagać go. Na przykład kosztowne „ustawy prywatne” parlamentu były niezbędne za każdym razem, gdy ktoś chciał wstąpić do spółki akcyjnej. Rewolucja francuska dała Francuzom – a za nimi reszcie kontynentu – dużo bardziej racjonalne i efektywne środki w takich sprawach. W praktyce jednak Brytyjczycy radzili sobie doskonale, w istocie znacznie lepiej niż ich rywale.

 

I tak, dość przypadkowo, w sposób niezaplanowany i w dużej mierze metodą prób i błędów, stworzono pierwszą znaczącą gospodarkę przemysłową. Według współczesnych standardów ocenilibyśmy ją jako małą i archaiczną, a ten archaizm do dziś cechuje Wielką Brytanię.

 

Według standardów 1848 roku gospodarka ta była monumentalna, choć również wywoływała szok, ponieważ jej nowe miasta były brzydsze, a robotnicy biedniejsi niż gdzie indziej, zaś mgliste i zadymione powietrze, w którym blade masy pędziły tam i z powrotem, niepokoiło obcokrajowców.

 

Posiadała ona jednak moc miliona koni w swych maszynach parowych, produkowała dwa miliony jardów tkanin bawełnianych rocznie na ponad 17 milionach mechanicznych wrzecion, wydobyła blisko 50 milionów ton węgla, importowała i eksportowała każdego roku produkty warte 170 milionów funtów. Jej handel był dwa razy większy niż jej najbliższej konkurentki – Francji – a przecież wyprzedziła ją dopiero w 1780 roku. Jej konsumpcja bawełny była dwukrotnie większa niż w Stanach Zjednoczonych i czterokrotnie większa niż we Francji. Wytwarzała więcej niż połowę surówki hutniczej w całym gospodarczo rozwiniętym świecie, a zużywała jej na mieszkańca dwa razy tyle co drugi najbardziej uprzemysłowiony kraj (Belgia), trzy razy tyle co Stany Zjednoczone i ponad cztery razy tyle co Francja. Dywidendy i zamówienia ze wszystkich stron świata przynosiły od 200 do 300 milionów funtów brytyjskich inwestycji kapitałowych – jedna czwarta ulokowana w Stanach Zjednoczonych, prawie jedna piąta w Ameryce Łacińskiej. Gospodarka brytyjska rzeczywiście była „fabryką świata”.

 

Zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i gdzie indziej, wiedziano, że rewolucja przemysłowa rozpoczęta na Wyspach – przez kupców i przedsiębiorców, których jedyna zasada sprowadzała się do kupowania jak najtaniej i nieograniczonej sprzedaży po jak najwyższych cenach – dokonywała przeobrażeń świata. Nic nie mogło się jej oprzeć. Bogowie i królowie przeszłości okazywali się bezbronni wobec przedsiębiorców i maszyn parowych teraźniejszości.

 

[1]System Speenhamland (lub speenhamlandzki) zakładał pomoc socjalną dla rodzin ubogich, głównie na obszarach wiejskich. Wysokość kwot uzależniano od bieżącej ceny chleba i liczby członków rodziny. Pomoc przysługiwała zarówno niepracującym, jak i pracującym – w przypadku tych ostatnich, o ile ich zarobki nie przekraczały ustalonego minimum, polegała na uzupełnieniu dochodu. Więcej na ten temat, zob. np.: Karl Polanyi, Wielka transformacja. Polityczne i ekonomiczne źródła naszych czasów, tłum. Maria Zawadzka, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 2010, s. 93–102 [przyp. tłum.]. Rozwiązania te miały gwarantować ubogim środki na poziomie minimum egzystencji w formie dotacji pochodzących w razie potrzeby z podatków lokalnych. System ten, choć wynikał z dobrych intencji, ostatecznie doprowadził do jeszcze większej pauperyzacji niż wcześniej.

 

tłum. Marcin Starnawski, Katarzyna Gawlicz 

 

Fragment książki Wiek rewolucji. 1789-1848 Erica Hobsbawma, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej w lutym 2014 r. Z powyższego fragmentu usunięto przypisy autora. Skróty pochodzą od redakcji.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij