Gospodarka

Sierakowski: Nie rozumiesz Kaczyńskiego? Posłuchaj Rozłuckiego

Statystyką można ogłupiać równie skutecznie, jak orłem i krzyżem.

Słuchałem sobie w Tok-u wtorkowego wydania EKG (Ekonomia, Kapitał, Gospodarka) i zaciąłbym się z wrażenia, gdyby nie to, że na szczęście wcześniej zaciął się neoliberalizm. Dwaj panowie, Janusz Jankowiak (Polska Rada Biznesu) i Wiesław Rozłucki (współzałożyciel Giełdy Papierów Wartościowych) z pewnością siebie z najlepszych dla biznesu przedkryzysowych czasów tłumaczyli, dlaczego podniesienie płacy minimalnej jest szkodliwe. W programie była jeszcze prof. Hanna Kuzińska i prowadzący Maciej Głogowski.

Ale zanim rozmowa zeszła na płacę minimalną, prowadzący zapytał o proponowaną przez rząd obniżkę do 15% podatku dla przedsiębiorców, których obroty nie przekraczają 1,2 mln Euro. Obecnie jest liniowy i wynosi 19% (w innych krajach często jest wyższy i stopniowany tak, żeby stanowił bodziec dla inwestujących, a więc i zatrudniających). Odpowiedź Janusza Jankowiaka? „Panie Redaktorze, każda obniżka podatków, o którą by mnie pan zapytał, zawsze powiem, że mi się będzie podobała”. Rozłucki tak samo. Matko z córką, jakie to przewidywalne, głupie (naprawdę każda? Do zera też by się spodobała?) i już nawet niemodne… Ale nie! Chwila, Janusz Jankowiak coś dodaje: „Ale zawsze jest jakieś «ale»”. Jakie? Obniżka obejmie niewielu przedsiębiorców, bo reszta się nie załapie ze względu na limit. Czyli obniżka niedobra, bo za wąska, a nie na przykład dlatego, że pieniędzy z budżetu ubędzie. Dyscyplina budżetowa, o którą Rozłucki z Jankowiakiem apelowali milion razy, istnieje dla pracowników, ale już dla przedsiębiorców jakoś nigdy nie istnieje.

Oczywiście można przypomnieć, że obniżka i uliniowienie CIT-u do poziomu 19% za rządów Leszka Millera podniosło poziom wpływów z tego tytułu do budżetu. Tyle, że w ostatnich latach obserwujemy takie zagadkowe zjawisko, że wpływy z CIT do budżetu są coraz mniejsze, choć PKB coraz większy. Jak to możliwe? Przedsiębiorcy na potęgę unikają opodatkowania i skala tego procederu rośnie. Nie dla zagranicznej przecież, ale dla Polskiej Rady Biznesu, której przewodzi Jankowiak, i dla wszystkich liberałów ekonomicznych to, że wielki biznes kantuje Polskę, powinno być bardzo poważnym problemem. Uderza to w wolną konkurencję na rynku i szkodzi nie tylko Polsce, ale też uczciwym przedsiębiorcom. Tylko dlaczego rozwiązanie tego problemu pozostawiono PiS-owi, który jako pierwszy za priorytet po stronie podniesienia wpływów do budżetu postawił sobie walkę z tym procederem? Jeśli ten problem rozwiąże, w nagrodę weźmie sobie Trybunał Konstytucyjny i co sobie jeszcze zażyczy z polskiego prawa.

Sumy, na które biznes kantuje Polskę, liczymy w milardach. Sumę, o którą rząd chce podnieść ludziom miesięczną pensję na rękę, zmieścimy w jednym banknocie. Zamiast 1356 będą żyć za 1460 złotych, a dotyczy to miliona trzystu tysięcy ludzi. Ja wiem, że Jankowiak i Rozłucki tym ludziom nie żałują i że nie o to im chodzi. Oni mają argumenty.

Pierwszy przytacza Jankowiak, wyciągając najnowsze statystyki GUS-u i Eurostatu. Apeluje: rozmawiajmy o faktach. Leci seria danych o wzrostach, a z nich najwyższy – czego? Płac realnych! Wniosek? Może tak byśmy podnosili płace adekwatnie do i po wzroście wydajności (dodaje Rozłucki), okej? Okej! Tylko, że świat się nie zaczął kwartał temu. Dużo wcześniej się zaczął, a było to tak, że latami i dekadami wydajność rosła wolniej niż płace.

Panie Januszu, panie Wiesławie, proszę nam przypomnieć, kiedy apelowaliście o wzrost płac, gdy nie nadążał on za wzrostem wydajności.

Było przynajmniej kilkanaście lat na to. Jeśli płace realne będą teraz rosły szybciej niż wydajność pracy, to będzie to nic innego tylko powolne dochodzenie do równowagi, w której przewagę na rynku osiąga się inaczej, niż płacąc ludziom głodowe pensje.

Ale jest jeszcze drugi argument: podniesienie płacy minimalnej oznacza upadek przedsiębiorców, których na to nie będzie stać. Jednak czy naprawdę warto utrzymywać na rynku przedsiębiorstwa, które zarabiają wyłącznie na głodowych pensjach? Jeśli nie są w stanie zapłacić człowiekowi 1460 złotych za miesiąc, to znaczy po prostu, że od dawna są nierentowne, a raczej „rentowne inaczej”, skoro utrzymuje je skandalicznie niska płaca minimalna, którą ostatnie rządy podnosiły niemal z ziemi. Przynajmniej częściowo zwolnionych przejąć będą mogli realnie rentowni, czyli bardziej konkurencyjni, a nie bardziej wyzyskujący. A może też przestaną wreszcie rosnąć nierówności płacowe i okaże się, że jednak biznes stać na tę podwyżkę. Dlaczego nie zaapeluje o to Polska Rada Biznesu? Na efekty rządowej podwyżki poczekamy i chętnie do tej dyskusji wrócę. Na pewno teraz, gdy spada bezrobocie, jest lepszy czas na próbę ulżenia ludziom.

Częściowo podobnie próbowała kontrargumentować prof. Kuzińska, tylko niestety dostała skandalicznie mało czasu, choć była sama. A gdy chciała na koniec odesłać przynajmniej do argumentów zawartych w literaturze ekonomicznej prof. Jerzego Osiatyńskiego i Kazimierza Łaskiego, usłyszała od obu panów, że… nie ma dogmatów w ekonomii. Znowu aż się prosi zapytać: czy panowie Rozłucki i Jankowiak mówili o braku dogmatów w ekonomii, gdy przez tyle lat 99% ekonomistów w Polsce za dogmat uważało prywatyzowanie, obniżanie podatków i deregulowanie wszystkiego, co się da? Chyba wtedy bardziej prosiło się o tę przytomną uwagę niż dziś, gdy debata o gospodarce jest bardziej spluralizowana.

Gwoli jasności, tu nie chodzi o spór ekonomiczny. Audycja w EKG to raczej opis modelowej sytuacji, w której tak się dzieje, że gdy przychodzi do ulżenia zwykłym ludziom, to zawsze jest źle dla gospodarki/budżetu/Polski, a jak do ulżenia biznesowi, to zawsze – jak szczerze wyznali Jankowiak z Rozłuckim – jest dobrze.

Znam i szanuję obu panów, podobnie jak EKG Maćka Głogowskiego. Ale powiem szczerze: powtarzając wciąż te same teksty, przez które przegrała III RP, ułatwiacie życie skrajnej prawicy, która rządzi dziś Polską. Jakbyście sami chcieli dowieść tym, którzy jeszcze tego nie zauważyli, że zabójcą liberalizmu politycznego w Polsce jest liberalizm ekonomiczny. Od Trumpa po Kaczyńskiego i od Orbana po Brexit – stara mapa sukcesów neoliberałów precyzyjnie pokrywa się z mapą dzisiejszych zwycięstw skrajnej prawicy.

Stosowaną wybiórczo statystyką można ogłupiać ludzi tak samo skutecznie, jak orłem i krzyżem. Te klisze są równie cienkie.

Obawiam się, że im dłużej będą powtarzane, tym dłużej będzie rządził Kaczyński. A ten nie znoszący sprzeciwu ton i ten cały sznyt na bogato, na obcojęzycznie i na naukowo, doskonale wyjaśnia skąd poczucie godnościowego apartheidu u Kaczyńskiego, Ziobry i prowadzonej przez nich na polską demokrację hordy.

**Dziennik Opinii nr 174/2016 (1374)

Stiglitz-cena-nierownosci

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij