Film

Gdynia kobiet

Filmy o kobietach, filmy kobiet, książki o krytyczkach, debata o kobietach w kinie, #czarnyprotest i realna zmiana.

Tej debaty miało nie być. Tak jak nie było filmów reżyserek w konkursie głównym. 41. Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni zapisałby się w historii jako jedna z niewielu edycji, w których o Złote Lwy z kolegami nie rywalizowały żadne autorki. A jednak: ku wielkiej radości środowiska kobiecego odbyła się nie tylko debata Kobiety w kinie – jak się przebić w męskim świecie? pod matronatem „ELLE”, ale drgnęło w samym systemie instytucji kinematograficznej. Proszę państwa, 23 września 2016 roku Polski Instytut Sztuki Filmowej ogłosił wprowadzenie pierwszego zapisu w regulaminie na rzecz balansu płci!

Czy jesteś szczęśliwa?

Chociaż w konkursie głównym nie było filmów reżyserek, niewątpliwie do głosu doszło nowe pokolenie reżyserów, które zaproponowało bardziej urozmaicone wizerunki kobiet. Matka zgrywająca porządną opiekunkę wybija się na pierwszy plan w ojcowsko-synowskim Królewiczu Olch Kuby Czekaja; w Ostatniej rodzinie Jana Matuszyńskiego święta Zofia Beksińska dogląda dwie dogorywające staruszki; młode fryzjerki z Fal Grzegorza Zaricznego kąpią się w jednej wannie; aż żal, że dziennikarka z Czerwonego pająka Marcina Koszałki została tak szybko wyeliminowana. Nie daje o sobie zapomnieć także staruszka joginka z Ederly Piotra Dumały z sekcji Inne spojrzenie.

O miano „reżysera kobiet” walczyli jednak przede wszystkim Tomasz Wasilewski (Zjednoczone stany miłości) i Ryszard Bugajski (Zaćma). W filmach obu reżyserów bohaterki zadają jedna drugiej kluczowe dla problematyki kobiecej pytanie: „Czy jesteś szczęśliwa?”. Tylko że tytułowe zjednoczenie w filmie Wasilewskiego, przy wszystkich jego zaletach, jest jedynie chwytem narracyjnym, a bohaterki cierpią każda osobno. Potwierdzają sobie to szczęście, owszem, szczęśliwe są aż do wyrzygania, dosłownie, co widzimy w finale. I żadna nie ma nic poza samą sobą i źle ulokowanymi uczuciami. A przyszłość przedstawia się jak ciała starych kuracjuszek – raczej niefotogenicznie i w bólu.

Wszystkich zauroczonych wrażliwością i głębią Zjednoczonych stanów miłości zapewniam, że znacznie ciekawsze dla psychologii kobiet jest to, co wydarzyłoby się po napisach końcowych – moment podniesienia się z wymiocin, odejścia od brzegu rzeki, w której utopiła się inna, odpuszczenia sobie księdza i wstania z kanapy po nagiej drzemce. Ale do tego potrzeba, by bohaterki ze sobą szczerze porozmawiały. Test Bechdel – oblany. Z drugiej strony Wasilewski wie, że każda z nich zdolna byłaby podnieść się z kolan sama, jak bohaterka jego wcześniejszego filmu W sypialni. Może więc Zjednoczone… dźwigają metaforę polityczną braku solidarności w roku 1990? A może dla ich bohaterek dopiero nadejdą lepsze czasy? Zastanówmy się, czy rzeczywiście. W 1993 roku zostaną pozbawione praw (odmowy) reprodukcji. Przyszłość wita z uśmiechem jedynie zaawansowana wiekiem lesbijka, ta w ciążę nie zajdzie.

Z kolei czym zajmują się bohaterki Zaćmy? Wiarą i polityką? Bynajmniej, wszystko znowu kręci się wokół ciała młodego mężczyzny, który jest młodym AK-owcem i Jezusem Chrystusem w jednej osobie (nie wierzę!). Historia Brystygierowej i Miriam-Benedykty została zaprzepaszczona, bo sprowadzona do ostatniego akordu o prostackim brzmieniu „Precz z komuną!”. Arcyciekawe ziemskie, świeckie motywy, które ukształtowały przed wojną obie bohaterki, polskie Żydówki, inteligentki, nikogo tu nie interesują. Nie mogłam też oprzeć się wrażeniu, że Maria Mamona jako „krwawa Luna” ucharakteryzowana jest na matkę z Psychozy. A matki dostały w Gdyni ostry wycisk: Beksińska, Olchowa, Kitusowa i inne.

Krótkie kino kobiet i inne spojrzenie

Zamiast śledzić męski konkurs główny, postanowiłam odkrywać reżyserki w konkursach młodego kina, krótkich filmów fabularnych i sekcji Inne spojrzenie.

Dopiero porównanie bohaterek filmów „pełnych” z krótkimi filmami kobiet utwierdziło mnie w przekonaniu, że zmiana pokoleniowa owocuje także większą sprawczością i autonomią bohaterek.

Nie przestaniemy rozmawiać o aborcji i to na różne sposoby, przekonuje Olga Chajdas w 3xMiłość. Jeśli będzie trzeba, sfinansujemy sobie in vitro z własnego małego biznesu i same weźmiemy do galopu tytułowe plemniki z Niestrudzonych wędrowców Kaliny Alabrudzińskiej. Nie mamy złudzeń, że podsuwa nam się ptasie mleczko, jak karmę bezpańskiej psinie w Hyclu Darii Woszek. Potrafimy jednak grać jak równa z równym ze swoimi rówieśnikami w Zagraj ze mną Mileny Dutkowskiej. Uczymy się kontrolować swoje ciała, choćby wstrząsały nami przekleństwa Tourette’a we Fly alone Klaudii Bieleckiej. Być może o własny pokój przyjdzie nam stoczyć walkę z samotną matką niepełnosprawnej córki, i to w objęciach owych Lokatorek Klary Kochańskiej-Bajon. A jeśli zakochamy się w chłopcu z marginesu, będzie to jakaś pociecha, kiedy już wyrzucą nas z instytutu naukowego. „Zakochałam się, znowu przestałam myśleć o sobie. I czekam na waszą reprymendę” – oświadcza Dorota (Gabriela Muskała) w Czarnowidzce Joanny Satanowskiej i zaraża śmiechem pozostałych anonimowych jasnowidzów.

Inne spojrzenie postawiło przed nami trudniejsze zadania: dalekiej podróży przez azjatycki step w Zudzie Marty Minorowicz i konceptualnej łamigłówki w zaułkach Biura budowy pomnika Karoliny Breguły. Wzorem Ulrike Ottinger i Mariny Abramović autorka dokumentalnego Zudu przybliża nam daleką Azję i warunki życia nomadów, wystawionych na kaprysy natury. Film ten był wyzwaniem i reżyserskim, i produkcyjnym. Z kolei Breguła pozbawia codzienną europejską architekturę charakterystycznej dla jej przestrzeni dramaturgii, tak że wydaje się scenografią postapokaliptyczną, którą postanawia na powrót ukorzenić krucha staruszka, kolekcjonerka zębów. Udaje jej się pozyskać do kolekcji cenne okazy dzięki pomocy innych bohaterów, w tym filozofującej Azjatki, wszystkich wykonujących odpodmiotowione usługi na rzecz ludności. Świat się kończy mimochodem. Innego nie będzie.

Zobacz Sterniczki w Krytyce Politycznej:


Krytyka, kobieca sprawa

Równolegle do pokazów filmowych Gdynia promowała książki o tematyce filmowej. W myśl nowofalowej zasady robimy kino, także pisząc o nim, kamera-pióro to narzędzie i autorów, i krytyków filmowych. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności ukazały się w tym roku aż dwie książki z dorobkiem polskich krytyczek filmowych:pierwsza to Modernistki o kinie Małgorzaty Radkiewicz, wydane nakładem Ha!artu, druga to Sejsmograf duszy, w którym Tadeusz Szczepański zebrał rozproszone teksty Marii Kornatowskiej, a wydawnictwo PWSFTviT zapewniło im trwałą oprawę.

Autorka Modernistek przypomniała, że międzywojenne „kino ułana i kanapy” obrywało bezpardonowo od autorek w pełni zorientowanych w osiągnięciach światowego kina. W tej licznej grupie na szczególną uwagę zasługuje wciąż niedostatecznie znany dorobek Stefanii Zahorskiej. Mimo przedwojennej „inwazji kobiet” na prasę społeczno-kulturalną i filmową, za ikonę kobiecej krytyki filmowej wypada jednak uznać dopiero Marię Kornatowską, która pisała, jak to sama ujęła, „bez tłumika”. Łodzianka i hipiska nieskrępowana była obiegowymi opiniami, recenzjami Warszawy, werdyktami Gdyni, żelazną kurtyną czy obyczajowym szantażem.

Krytyczki kolejnych pokoleń idą jej tropem. Nagrodę PISF za krytykę filmową otrzymała w tym roku Małgorzata Sadowska, recenzentka „Newsweeka”, blogerka „Ale kino”. Weszła na scenę Teatru Muzycznego w T-shircie z ikonicznym portretem Susan Sontag. Czy nie nałożyłybyśmy koszulki z rudą grzywą Profesoressy Kornatowskiej, gdyby Szkoła takie wypuściła? Oczywiście! Sadowska, złożywszy konwencjonalne podziękowania, powróciła na moment do mikrofonu z apelem „Dziewczyny do piór!”, bo w lożach bocznych i gronach gniewnych autorki nadal zasiadają w liczbie jednej czy dwu.

We were in the room when it happened!

Na debatę „ELLE” Kobiety w kinie – jak się przebić w męskim świecie? trudno było się dostać. Mała sala w nowo otwartym Gdyńskim Centrum Filmowym pękała w szwach. Połowa chętnych pozostała pod salą, a po debacie rozmowy toczyły się jeszcze w podgrupach. Przyznam, że przed debatą w gronie panelistek zastanawiałyśmy się, czy kolejna dyskusja, po międzynarodowym panelu OFF Camera, spotkaniu w Koszalinie na festiwalu Młodzi i Film i Scriptfieście, ma sens. Spotkałyśmy się w podobnym gronie: Anna Serdiukow (prowadząca debatę), Katarzyna Klimkiewicz (reżyserka), Agnieszka Wiśniewska (publicystka), tym razem z udziałem przedstawicielki producentek, Magdaleny Kamińskiej, i krytyczki, Małgorzaty Sadowskiej. Dołączyły do nas reżyserki: Kinga Dębska i Anna Kazejak.

W rozmowie pojawiły się wątki ubezpieczeń społecznych dla filmowców, rywalizacji z kolegami młodego i starszego pokolenia, kultury pracy na planie filmowym, konieczności współpracy na rzecz balansu płci z przedstawicielkami różnych zawodów filmowych, wąskich gardeł komisji eksperckich. Okazało się, że współcześnie to nie debiut, a nawet nie drugi film stanowi barierę dla kobiety filmowca, ale trzeci, czwarty, który umacnia pozycję pomiędzy twórcami, który sięgnęli już po nagrody i dowiedli biegłości w pełnym metrażu. Edukacja i produkcja filmowa stoi młodymi producentkami. Na studiach reżyserskich w Łodzi stanowią mniejszość, za to na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego – przeciwnie, większość. Rzecz przedstawia się odmiennie w różnych rodzajach filmowych: dużo lepiej w dokumencie i animacji, najsłabiej w fabule.

Oto dlaczego debata na festiwalu w Gdyni była tak zasadna i skuteczna. Nie padła tym razem żadna chamska odzywka (w przeciwieństwie do poprzednich debat). Ba! Zostałyśmy wysłuchane. Już następnego dnia Rafał Jankowski, rzecznik PISF, ogłosił: „Przynajmniej jedna kobieta, przedstawicielka zawodów filmowych, w każdej komisji eksperckiej – ten zapis wprowadzamy do regulaminu ekspertów w Programie Operacyjnym Produkcja Filmowa już od sesji 1/2017. Kompletując skład swojej trzyosobowej komisji, każdy lider/liderka będzie zobowiązany/zobowiązana do uwzględnienia tego zapisu”. Jak śpiewała niedawno Meryl Streep, Women suddenly are in the room when it happens!

Co więcej, kobiety dodały w tym roku konwencjonalnej gdyńskiej gali oscarowego pazura. Ich czarne kreacje zostały odebrane jako #czarnyprotest.

Ewa Drobiec, laureatka nagrody za charakteryzację, upomniała się o zmianę przepisów prawnych tak, by praca charakteryzatorów była uznana za pracę twórczą. Nagrodzone aktorki, Dorota Kolak i Aleksandra Konieczna, przypomniały, jak niewiele z nich ma w naszym kraju szansę na ciekawą rolę, a potrafią przecież rozbić niejeden filmowy bank. Producentki odbierały nagrody w imieniu kolegów (Agnieszka Kurzydło za Czerwonego pająka) lub wspólnie z reżyserami, jak Renata Czarnkowska-Listoś i Maria Gołoś, towarzyszące Maciejowi Pieprzycy, twórcy Jestem mordercą, zdobywcy Srebrnych Lwów. Właśnie wystąpienie tych ostatnich będę nosiła najdłużej w pamięci. „Szanujmy się wzajemnie i podbijajmy sukcesy innych kobiet” – zaapelowała Czarnkowska-Listoś, doświadczona producentka (Wszystko co kocham, Pokłosie, Chce się żyć). Towarzysząca jej młodziutka Maria Gołoś okazała się jej wychowanicą.

I to nie jest nasze ostatnie słowo!

 

Graff-Frej-Memy

**Dziennik Opinii nr 271/2016 (1471)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Monika Talarczyk
Monika Talarczyk
Historyczka kina, badaczka kina kobiet
Dr hab., prof. PWSFTviT w Łodzi, historyczka kina, badaczka kina kobiet. Autorka książek: „PRL się śmieje! Polska komedia filmowa 1945-1989” (2007), „Wszystko o Ewie. Filmy Barbary Sass a kino kobiet w drugiej połowie XX wieku” (2013), „Biały mazur. Kino kobiet w polskiej kinematografii” (2013, Nagroda PISF), „Wanda Jakubowska. Od nowa” (2015). Członkini Stowarzyszenia Kobiet Filmowców i współpracowniczka Krytyki Politycznej.
Zamknij