Film

Aborcja w kinie zagranicznym

Czyli o bohaterkach, które organizowały pomoc.

O ile w polskich filmach kobiety z nieplanowaną ciążą musiały sobie najczęściej radzić same, o tyle w zagranicznych, i to w rolach głównych lub gwiazdorskich epizodach, pojawiały się też te, które pomoc niosły. W obcych językach też mówi się o „znajomej, która potrzebuje pomocy” lub o „kobiecie, która pomaga innym kobietom”. Ich powtarzalność w filmowych dialogach (jak oferta „wywoływania miesiączki” w ogłoszeniach prasowych) sprzyja komunikacyjnemu treningowi na wypadek, gdybyśmy same musiały szukać pomocy. Po urodzeniu dwójki dzieci i kilku epizodach nerwowego oczekiwania na okres, myślę o tych frazach nie jako o eufemizmach, ale słowach dokładnie oddających stan i potrzeby kobiet. Skoro, jak już ustaliłyśmy, nie rozmawiałyśmy o aborcji z pokoleniami, które korzystały z ustawy Marii Jaszczuk (nazwijmy ją tak, na wzór ustawy Veil), przypomnijmy sobie zagraniczne filmy, które przygotowywały nas do rozmowy o aborcji w poprzednich dekadach i wywołały temat w ostatnich latach.

Edukacja seksualna na VHS

W latach 80. wpadłyśmy z całą Polską w wideomanię, która zbiegła się z rozkwitem reaganokinematografii i popularyzacją kina Nowej Przygody. W tym infantylnym i totalnie odrealnionym filmowym świecie nieoczekiwanie wielką popularność zdobył film Dirty Dancing (1987), reklamowany jako pierwszy erotyczny film dla dziewcząt. Od początku skazany na rynek VHS (wyprodukowany przez dystrybutora filmów na kasetach Vestron Pictures) do kin wszedł dopiero na fali sukcesu na wideo, w Polsce pod wykpionym już tytułem Wirujący seks. Bohaterką, która niosła pomoc, była młodziutka Baby (Jennifer Grey), córka zamożnego konserwatywnego lekarza, która na wakacjach przeżyła swoją pierwszą miłosną przygodę. Z pomocą opierającego się ojca zdecydowała się pomóc tancerce, która poddała się nielegalnemu zabiegowi w złych warunkach. Więź między nim a dorastającą córką została wystawiona na próbę. Niewiele brakowało, a wątek aborcyjny – niczym szpetny pryszcz na nostalgicznej love story – zostałby usunięty z filmu. Takie były oczekiwania sponsora, producenta Clearasil, który ostatecznie się wycofał. Niby film kończy się happy endem, ale wiadomo, że to były ostatnie takie amerykańskie wakacje.

Nie gdzie indziej, ale w wypożyczalni VHS mogłyśmy kilka lat później trafić na film Gdyby ściany mogły mówić (1996), który w trzech historiach pokazywał, jak zmieniał się klimat wokół aborcji w Stanach Zjednoczonych: od 1952 przez 1974 po rok 1996. Pielęgniarka, młoda wdowa (Demi Moore), bohaterka pierwszej noweli tradycyjnie szukała „pomocy dla przyjaciółki”, została za odpłatą brutalnie potraktowana we własnej kuchni i tam też się wykrwawiła na śmierć. Bohaterka drugiej noweli, matka czworga dzieci, mężatka (Sissy Spacek), zapragnęła powrócić na studia. Tymczasem między śniadaniem dla dzieci a lekturą esejów Virginii Woolf odkryła swą piątą ciążę. Jest 1974 rok, od roku aborcja jest legalna w USA, nastoletnia córka mówi do matki: „To twoje prawo”. I o dziwo, kobieta decyduje się urodzić. Warto zaryzykować i pozostawić tę decyzję kobietom! Ale prawem backlashu druga fala feminizmu wywołuje gwałtowny atak. Ruch antyaborcyjny w Stanach Zjednoczonych osiąga tak silne wpływy, że w latach 80. i 90. sponsorzy wycofują środki z programów badawczych nad antykoncepcją i edukacją seksualną, a prawnicy polerują ustawy o ochronie płodów przed niebezpiecznymi matkami. Bohaterka trzeciej noweli (Anna Heche) przerywa ciążę w atmosferze ulicznej nagonki na klientki kliniki aborcyjnej. Tym razem wykrwawia się na śmierć lekarka (Cher, współreżyserka filmu) przeprowadzająca zabieg, postrzelona przez młodocianego „obrońcę życia”. Wniosek? Nawet jeśli uda się przeforsować korzystne dla kobiet ustawy, trzeba będzie przy nich postawić ochronę w kuloodpornych kamizelkach.

To nie tak, złociutki

U progu XXI wieku w Europie w dobie postfeminizmu temat trafia na duży ekran i co więcej zbiera główne nagrody na międzynarodowych festiwalach. Filmy te opowiadają o przeszłości, ale służą jako memento dla współczesności. Tak jakby raz zdobyte prawa mogły być w każdym momencie odebrane.

Znów lata pięćdziesiąte, Londyn. Oto Vera Drake (Imelda Staunton) – podpora rodziny, uosobienie etyki troski, w której źródłem motywacji jest relacja z drugą osobą, a nie np. wyabstrahowane z doświadczenia kobiety prawo państwa do zarodka. Mike Leigh nie daje swej bohaterce przystanąć ani na chwilę w codziennej krzątaninie wokół innych, zatrzymuje ją dosłownie i w przenośni dopiero areszt opinii publicznej, w której inne kobiety są albo umundurowanymi agentkami patriarchatu, albo próżnymi „paniami domu” traktującymi dziecko jako przepustkę do pralki, lodówki i telewizora, czyli zabawy w dom. Komu zależy na utrzymaniu status quo? Interes kwitnie: za pośrednictwo między bezinteresowną Verą a potrzebującymi kobietami pobiera opłatę jej znajoma, za nielegalny zabieg każą sobie płacić lekarze, upewniwszy się przedtem co do stopnia zamożności kobiety. Jako że główna bohaterka troszczy się o każdego spotkanego na swojej drodze, a zarabia sprzątaniem w domach zamożnych państwa, widzimy, że nieplanowana ciąża to zjawisko demokratyczne, zdarza się i dziewicy z lepszych sfer, i ubogiej matce siedmiorga dzieci. „Nie mogę, prędzej bym się zabiła” – mówi ta pierwsza. „Nie mogę już więcej. To by mnie zabiło” – mówi ta druga. Vera nie wdaje się w dyskusję, ale ciepłym tonem i gestem zachęca do zdjęcia bielizny i położenia się. Kiedy prawda wychodzi na jaw i policja wkracza do jej domu, Vera jest zdruzgotana, złamana, wprost kurczy się z przykrości. Czy dlatego, że jej postępek zostanie publicznie napiętnowany? Bynajmniej! Paraliżuje ją myśl o krzywdzie wyrządzonej najbliższym: mężowi, dzieciom, matce, o przerwanej kolacji, o pozostawieniu ich na czas odsiadki bez opieki. Realizm społeczny to jak widać nie tylko filmowa konwencja, ale trzeźwe spojrzenie na to, że nieplanowana ciąża pojawia się w sieci relacji między ludźmi, których kodeks karny w ogóle nie bierze pod uwagę. „Pani robi kobietom aborcje” – słyszy Vera Drake i odpowiada szeptem: „To nie tak, złociutki. One potrzebują pomocy”. Abortion Act z 1967 roku zalegalizował aborcję w Wielkiej Brytanii, Szkocji i Walii.

Móżdżek po rumuńsku

Jest taki kraj w Europie, w którym znakomity horror nakręcono w konwencji społecznego realizmu, żadnych efektów specjalnych, niewiele krwi, ot, niewielki strzęp na reklamówce. 4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni (2007) Cristiana Mungiu zajmują szczególne miejsce pośród filmów rumuńskiej nowej fali. Pokolenie dekreciaków, czyli wyżu demograficznego wywołanego Dekretem 770 z 1966 roku, wobec upartego milczenia starszego pokolenia uciekło się do filmu, który wreszcie wstrząsnął sumieniami. Ceaușescu, a przed nim Stalin, Hitler, Franco – jakich potrzeba jeszcze nazwisk, by zrozumieć, że zakaz aborcji to prawna emanacja totalitaryzmu? Filmowa ciąża nie była wynikiem przestępstwa ani nie zagrażała życiu dziewczyny, ale na samą myśl, że dołączy do grona rumuńskich matek (które musiały rodzić do czterech, a potem do pięciorga dzieci i skończyć 45 lat, żeby wreszcie móc zrobić legalny zabieg), wpada w panikę. I znów do roli głównej bohaterki dorasta ta, która organizuje pomoc. Na widok Vlada Ivanowa, aktora kreującego w filmie pana Bebe, mężczyznę, który wykonał zabieg bez zbędnych higienicznych i towarzyskich ceregieli, rumuńskie kobiety wybuchały płaczem. „To nie była kwestia moralności, ale godności” – powiedziały Małgorzacie Rejmer, autorce książki Bukareszt. Kurz i krew. Bohaterki 4 miesięcy… po wszystkim zeszły do hotelowej restauracji. Kelner położył przed nimi kawałki z weselnego (!) menu: polędwica wołowa, wieprzowa, wątróbka duszona, móżdżek, szpik… Młode kobiety, jedna ze świeżo opróżnioną macicą, druga przed chwilą z resztkami w reklamówce, stwierdzają: „Musimy to jeszcze przemyśleć”.

Chociaż dramaty aborcyjne to w kinie rzadkość, myślę, że są filmami kobiecymi par excellence. Dlaczego? Otwieram na chybił trafił Reakcję. Niewypowiedzianą wojnę przeciw kobietom Susan Faludi: „Wszystkie aspiracje kobiet – dotyczące edukacji, pracy i wszelkich innych form samostanowienia – zależą ostatecznie od możliwości decydowania, czy i kiedy urodzić dziecko”. Od tej decyzji zależy też, czy w ogóle pojawią się w innych gatunkach filmowych, czy będą miały jakieś przygody.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Monika Talarczyk
Monika Talarczyk
Historyczka kina, badaczka kina kobiet
Dr hab., prof. PWSFTviT w Łodzi, historyczka kina, badaczka kina kobiet. Autorka książek: „PRL się śmieje! Polska komedia filmowa 1945-1989” (2007), „Wszystko o Ewie. Filmy Barbary Sass a kino kobiet w drugiej połowie XX wieku” (2013), „Biały mazur. Kino kobiet w polskiej kinematografii” (2013, Nagroda PISF), „Wanda Jakubowska. Od nowa” (2015). Członkini Stowarzyszenia Kobiet Filmowców i współpracowniczka Krytyki Politycznej.
Zamknij