Film

Nieudany Lucyfer i kryzysowa Szeherezada [Majmurek z Nowych Horyzontów]

Eksperymenty mają to do siebie, że nie zawsze się udają.

Tak jest też w głównym konkursie tegorocznych Nowych Horyzontów. Być może największym rozczarowaniem konkursu jest dla mnie Lucyfer Gusta Van den Berghe. Ciekawy formalny pomysł – filmu został nakręcony przy pomocy tondoskopu pozwalającego uzyskać okrągły kadr – i zachwycająca strona wizualna nie były w stanie ocalić płaskiego, posługującego się kliszami i przede wszystkim potwornie nudnego filmu. Historie o zagubionych pośrodku niczego meksykańskich wioskach, świętych szaleńcach i matkach-dziewicach kino opowiadało już na o wiele ciekawsze sposoby.

Podobne rozczarowanie przyniósł kubański Epokowy projekt Carlosa M. Quinteli. Film rozgrywa się w niesamowitej lokacji, w chylącym się ku ruinie mieście zbudowanym wokół pierwszej kubańskiej elektrowni atomowej. Elektrownia nigdy nie ruszyła, prace przerwał upadek Związku Radzieckiego i wyschnięcie płynącego z Moskwy strumienia gospodarczej i technologicznej pomocy. Reżyser miesza obrazy miasta z fascynującym wyborem kubańskich archiwów, pokazującym mniej lub bardziej nieudane projekty modernizacji, budowy nowoczesnego, socjalistycznego społeczeństwa na wyspie (w tym dokumenty filmowe o pierwszym Kubańczyku w kosmosie, podobnie jak nasz Hermaszewskim wyniesionym na orbitę przez radziecki statek). Jednak włożona między te obrazy historia relacji trzech pokoleń kubańskich mężczyzn – dziadka, ojca i brata – jest tak nieprzekonująca i rozwlekła, że fascynująca archeologia nie jest w stanie zrekompensować znużenia, jakie towarzyszy seansowi.

W konkursie trafiłem jednak na trzy znakomite tytuły. Tak udane eksperymenty usprawiedliwiają w pełni te zakończone klęską.

Postinternetowy zły romans

Pierwszy z tych udanych eksperymentów, peruwiańska Wideofilia Juana Daniela F. Molero, to chyba pierwsza znana mi fabuła postinternetowa. Film mógłby spokojnie trafić na pokazywaną niedawno w warszawskim MSN znakomitą wystawę o sztuce postinternetu. Doskonale wchodziłby dialog z pokazywanymi na niej pracami kanadyjskiego artysty Jana Rafmana. Podobnie jak Rafman Molero wykorzystuje w Wideofilii estetykę i poetykę „głębokiej sieci”, forów typu 4Chan: obrazy chałupniczych wideo pełnych skatologicznego humoru, domowej pornografii, transgatunkowego porno w animacji 3D, fluorescencyjne gify, teorie spiskowe, domorosłe poradniki czarnej magii, fora poświęcone tantrze i teurgii czy poradom w kwestii zażywania środków psychoaktywnych.

W tym środowisku funkcjonuje dwójka młodych bohaterów filmu: Luz i Junior. Rozmawiają przez kamerę internetową, masturbują się, patrząc na swoje nagie wideo, w końcu spotykają i zostają kochankami. Junior wykorzystuje Luz, nagrywa ich stosunki i sprzedaje jako pornografię. Dziewczyna planuje zemstę. Molero doskonale pokazuje, jak cały strumień obrazów, w jakim funkcjonują bohaterowie, zmienia się w wirus infekujący rzeczywistość, prowadzący do jej pikselizacji, odrealnienia. Wizualna kultura głębokiej sieci okazuje się dla bohaterów nie tyle zapośredniczeniem czy ucieczką od rzeczywistości, ile doświadczeniem przekształcającym całkowicie samo pojęcie „rzeczywistości” – jak silny halucynogen bądź mistyczne przeżycia wyzwalane w trakcie szamanistycznego rytuału.

Wszystko to opowiadane jest przy tym bez paniki moralnej, bez ucieczki na z góry upatrzone, bezpieczne pozycje mądrościowe czy estetyczne. Film nie udaje, że nie jest częścią problemu, jaki przedstawia. Zrealizowany prostymi środkami niemal bez budżetu obraz zdradza świetne wyczucie filmowego języka, rytmu, montażu. Zachwyca też dwójka młodych aktorów: Terom w roli Juniora i pochodząca częściowo z Polski Muki Sabogal jako Luz. Gdyby nie kilka dialogów trochę zbyt łopatologicznie wykładających stawki tego filmu, byłby to debiut wręcz wybitny.

Na dnie w NYC

Drugim obrazem, jaki zrobił na mnie niezwykle wrażenie, był Bóg jeden wie braci Safdie. To filmowy kopniak w głowę, po którym trudno się pozbierać, przy którym dzieła takich skandalistów jak Larry Clark wyglądają jak Podróż za jeden uśmiech. Bohaterkę filmu, Harley, poznajemy, gdy po kłótni z chłopakiem podcina sobie żyły. Trafia do szpitala, następnie na terapię, z której wkrótce wylatuje. Wraca na ulicę, gdzie wcześniej mieszkała, i do życia, którego ramy wyznaczają toksyczna relacja i kłótnie z chłopakiem, żebranie, skłotowanie pustostanów, codzienna walka o działkę heroiny, drobne kradzieże ze sklepów, fizyczna i psychiczna przemoc, ciągły brak pieniędzy i przypadkowy seks. Nie ma w tej drodze żadnego pocieszenia, żadnego wybawienia, katharsis. Jest tylko przymus powtarzania tego samego, zjazd spiralą autodestrukcji, pozbawiony jednak wzniosłej śmierci, zmulający się w powtórzeniu.

Oczywiście, kino pokazało już wiele takich historii i nieraz zmieniało je w nieznośny banał. Nie jest to jednak przypadek filmu Safdich. Ma on precyzyjną, a przy tym niezwykle ekspresyjną formę, świetne werystyczne zdjęcia Seana Price’a Williamsa i niesamowitą muzykę Paula Grimstada i Ariela Pinka. Filmu nie byłoby, gdyby nie wybitna rola Arielle Holmes jako Harley. Holmes gra tu właściwie samą siebie, scenariusz filmu jest ekranizacją jej wspomnień. Na Holmes w metrze przypadkiem trafił jeden z reżyserów, Joshua Safdie. Szukał świeżych twarzy do nowego filmu, zaczepił dziewczynę. Okazało się, że jest bezdomna i właśnie jedzie do kliniki metadonowej. Safdie zaczął się z nią regularnie spotykać, słuchał jej historii, zapłacił jej za ich spisanie. Na tej podstawie razem ze swoim stałym współpracownikiem, Ronaldem Bronsteinem napisali scenariusz. Gdy Holmes grała w filmie, ciągle była na terapii metadonowej. Teraz wyszła z nałogu, zagrała w dwóch kolejnych filmach. Bracia Safdie już jakiś czas temu wyrobili sobie nazwisko jako nadzieja kolejnego pokolenia amerykańskiego kina niezależnego, Bóg wie co odkrywa dla niego kandydatkę na niezwykłą aktorkę.

Kryzysowa Szeherezada

Największym olśnieniem konkursu, a być może i całego festiwalu, jest jednak dla mnie Tysiąc i jedna noc Miguela Gomesa – trzy dwugodzinne filmy biorące na warsztat mit Szeherezady. Nie jest to jednak kostiumowa adaptacja skarbu arabskiej prozy. Opowieści, jakie snuje Szeherezada, rozgrywają się we współczesnej Portugalii – kraju dręczonym przez ekonomiczny kryzys i politykę Trojki, w wyniku której większość mieszkańców, zwłaszcza tych z klas ludowych nagle staje przed groźbą nędzy.

Trylogię otwiera półgodzinny prolog zaczynający się pięknym ujęciem: kamera jedzie wzdłuż stoczni, widzimy dźwigi i instalacje portowe. Głos zza kadru mówi, że stocznia ma zostać zamknięta, jej pracownicy mają stracić pracę. Następnie słyszymy opowieści kolejnych pracowników stoczni, wspominających, jak przed laty przybyli tu z różnych zakątków Portugalii, a stocznia była dla nich całym życiem. Z dokumentalnej rejestracji sytuacji w stoczni nagle przenosimy się do baśniowego Bagdadu. Szeherezada snuje opowieść o odległym kraju, współczesnej Portugalii, do której na wielbłądach przybywa trzech bogatych kupców. Kiedyś pożyczyli temu państwu pieniądze, dziś bezwzględnie domagają się spłaty długu z odsetkami, których kraj nie może zapłacić. Kolejne historie pokazują ludzi najbardziej dotkniętych polityką wyciskającą ze społeczeństwa środki na spłatę długu. Ludowego bohatera, opryszka ukrywającego się w rodzinnej okolicy przed policją; pary, która wspólnie wyszła z narkotycznego nałogu, ale teraz nie ma pracy i nie jest jest już dłużej w stanie znieść ciągle tych samych puszek z żywnością, jakie dostaje z pomocy społecznej; sędziny, która wydając wyroki w sprawach, gdzie do złamania prawa pcha ludzi nędza, w końcu zaczyna płakać; mieszkańców dzielnicy nędzy, których hobby jest łapanie zięb i tresowanie ptaków na specjalne zawody, gdzie rywalizują ze sobą na ptasie trele.

Realizm miesza się tu z bajką, jawa ze snem, werystyczna obserwacja z najbardziej nieprawdopodobną fantazją, surowa proza z czystym liryzmem. Baśń nie jest w tym przypadku ucieczką od rzeczywistości, ale być może jedynym sposobem na poradzenie sobie z traumą kryzysu przynoszącego nędzę, z jaką – jak wierzyliśmy – już się pożegnaliśmy w tym stuleciu w tej części świata. Połączenie ludowych bohaterów z narracyjną strukturą jednego z najważniejszych zabytków kultury uwzniośla ich, przydaje znaczenia ich na ogół przemilczanym opowieściom, A przy tym film jest wielką pochwałą oddolnej inwencji, solidarności, woli życia i walki. Nigdzie kryzys i absurdalna polityka Trojki nie doczekały się dotąd – nie tylko w kinie – tak jasnej, pełnej godności, nadziei i wiary, tak pięknej odpowiedzi.

 

**Dziennik Opinii nr 212 (996/2015)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij