Film

Majmurek: Historia oczami kamerdynera

Czarny lokaj przetarł drogę czarnemu prezydentowi, teraz w kwestii rasowej w USA wszystko jest już w porządku – zdaje się sądzić reżyser „Kamerdynera”.

Kamerdyner Lee Danielsa sprzedawany jest w kinach jako film o ostatnim półwieczu amerykańskiej historii, widzianej oczami czarnego lokaja pracującego dla kolejnych prezydentów w Białym Domu. Hegel uważał, że historia widziana oczami kamerdynera musi mieć zawsze niepoważny, małostkowy wymiar. Kamerdyner zna ją bowiem głównie z punktu widzenia alkowy swego tworzącego historię pana i postrzega dzieje przez pryzmat jego słabości, których jest świadkiem: miłostek, schorzeń, pijaństwa, niestrawności.

W Hollywood nigdy jednak chyba szczególnie namiętnie nie czytano Hegla. Kamerdyner zupełnie nie jest „kamerdynerski” w znaczeniu nadanym przez niemieckiego filozofa. Bardziej niż spojrzeniem za kulisy władzy film jest sagą rodzinną przedstawiającą dzieje trzech pokoleń czarnej rodziny Gainesów na tle XX-wiecznej walki Afroamerykanów o prawa obywatelskie. I dwóch ścierających się ze sobą taktyk tej walki: ciężkiej pracy u podstaw, mającej „po cichu” umożliwić czarnym dołączenie do szerokiej amerykańskiej klasy średniej (niższych jej części), tam, gdzie to możliwe; i politycznej walki wprost mierzącej się z rasistowskimi instytucjami Ameryki, domagającej się pełni praw dla czarnych. Spór między tymi dwiema taktykami ma korzenie na przełomie XIX i XX wieku, w sporze dwóch liderów czarnej społeczności w Stanach: Bookera T. Washingtona (unikającego konfrontacji z segregacją rasową, wzywającego do budowania czarnej klasy średniej) i W. E. B. du Bois, założyciela Narodowego Stowarzyszenia na Rzecz Postępu Osób Kolorowych, poprzednika ruchu praw obywatelskich z lat 60. W filmie ten spór rozłożony zostaje pokoleniowo: zwolennikiem pierwszej drogi jest patriarcha rodziny Gainesów, tytułowy kamerdyner Cecil (Forest Whiteker). Zwolennikiem drugiej – jego syn Louis (David Oyelowo).

Cecila poznajemy jako dziecko na plantacji na głębokim południu. Niewiele się tam zmieniło od zniesienia niewolnictwa. Dla czarnych to wciąż ta sama nędza, ta sama przemoc. Matka chłopca wariuje, gdy pada ofiarą gwałtu ze strony właściciela plantacji. Ojciec ginie, próbując jej bronić. Cecil, w ramach zadośćuczynienia, zostaje wychowany na „domowego czarnucha”, służącego w domu. Uczy się manier białych, usługiwania im, podawania do stołu. Ma szansę nauczyć się czytać. W końcu opuszcza plantację, znajduje pracę najpierw w hotelu w Południowej Karolinie, następnie w luksusowym hotelu w Waszyngtonie, a w końcu w Białym Domu, gdzie trafia podczas kadencji Eisenhowera.

Cecil w ciągu jednego pokolenia doświadcza niebywałego awansu społecznego. Z rudery na plantacji i pracy przy zbieraniu bawełny, jaką znały kolejne pokolenia jego przodków, trafia do amerykańskiego snu, dołącza do szerokiej amerykańskiej klasy średniej. Ma samochód, domek z ogródkiem, żonę, dwójkę dzieci. Taktyka Bookera T. Washingtona wydaje się dla niego działać.
Nie działa dla jego starszego syna, Louisa. Chłopak jako pierwszy z rodziny trafia do college’u. Specjalnego collegu dla czarnej ludności na południu Stanów, jesteśmy wciąż przed desegregacją szkolnictwa wyższego. Tam angażuje się w ruch praw obywatelskich. Przemierza wszystkie stany, gdzie obowiązuje segregacja rasowa, i narusza jej przepisy, siadając w miejscach „nie dla ludności kolorowej”. Daje się bić miejscowym rasistom i aresztować policji. Louis stopniowo się radykalizuje. Pracuje najpierw z Martinem Lutherem Kingiem, po jego śmierci trafia do marksistowskich Czarnych Panter. Ale w końcu kończy politologię i wraca do mainstreamowej polityki.

Daniels zestawia ze sobą kameralną przestrzeń, w jakiej działa Cecil (komnaty i kuchnie Białego Domu, jego własny domek), z masowymi, historycznymi scenami, w których bierze udział Louis (starcia z policją, aresztowania, mityngi, przemówienia). Ojciec i syn spierają się ze sobą politycznie, co – jak to w amerykańskim kinie – przenosi się na osobisty konflikt między nimi. Przez lata nie odzywają się do siebie, nie rozmawiają, nie godzi ich śmierć młodszego brata Louisa, Charliego (Elijah Kelley), w Wietnamie, nie godzi ich matka.

Godzi ich w końcu polityka. Cecil odkrywa, że działalność jego syna z lat 60. stała się częścią wielkiej amerykańskiej opowieści o postępie wolności, że to jego syn miał rację, dając się bić i siedząc w więzieniu. Syn z kolei uświadamia sobie, że ojciec, pracując jako zaufany człowiek kolejnych prezydentów, pracował nie tylko na dobrobyt rodziny, ale także przełamywał stereotypy mówiące o czarnych jako o ludziach leniwych, ludziach, na których nie można polegać. Daniels wyraźnie sugeruje, że obecność zaufanych, zaprzyjaźnionych czarnych służących w Białym Domu też miała wpływ na decyzje kolejnych prezydentów wyznaczające kamienie milowe emancypacji czarnych: od interwencji Eisenhowera, wysyłającego wojsko do Arkansas, by wcielić w życie wyrok Sądu Najwyższego zabraniający segregacji w szkołach, po akty o prawach obywatelskich Johnsona. Za polityczną zgodą idzie pojednanie skłóconej rodziny, ojca i syna, jak w co drugim amerykańskim filmie, z Gwiezdnymi wojnami włącznie.

Czy film Danielsa mówi cokolwiek ważnego i ciekawego o amerykańskiej historii? Na pewno nie o środku Białego Domu.

Kolejni prezydenci w filmie zredukowani są na ogół do jednego, anegdotycznego obrazu. Eisenhower (Robin Williams) to roztargniony, starszy pan, malarz-amator, który chciałby dla wszystkich dobrze i jest szczerze zmartwiony, że to wojsko musi zostać użyte, by zapewnić wdrożyć prawo kończące z segregacją w edukacji. Kennedy (James Marsden) to „złoty chłopak”, ukochany prymus i gwiazdor Ameryki, pod gwiazdorskim blaskiem skrywający autentyczną zdolność do empatii i ciężką chorobę. Johnson (Liev Schreiber) to z kolei postać paradoksalna, prostak z Południa, rzucający na prawo i lewo słowem „czarnuch”, stojący jednak za najbardziej postępowymi ustawami umożliwiającymi emancypację Afroamerykanów. Paradoksalną postacią jest też Reagan (Alan Rickman), który choć wspiera rasistowski reżim Burów w Afryce Południowej, jako pierwszy prezydent zadba, by czarna służba dostawała w Białym Domu takie same pensje jak biała. Najbardziej cierpi tu jedyna rzeczywiście tragiczna postać w Białym Domu XX wieku, Richard Nixon (John Cusack) – w filmie Danielsa przedstawiony jako niesympatyczny mądrala, który przekonany o własnym politycznym geniuszu, zagrywa się na śmierć.

Ale także ruch praw obywatelskich i skomplikowana sprawa emancypacji czarnych zostają tu przedstawione w rozczarowujący, koniec końców, sposób.

Daniels starannie wygładza wszelkie konflikty, także te w ramach czarnej społeczności, tworzy ahistoryczną narrację o marszu Ameryki ku postrasowemu społeczeństwu, którego ostatecznym zwieńczeniem, wyrównującym niemalże wszelkie winy wobec czarnych Amerykanów, jest prezydentura Baracka Obamy.

Czarny lokaj przetarł drogę do czarnego prezydenta w Białym Domu, teraz w kwestii rasowej w Stanach wszystko już jest w porządku. Nie, jak chciał Fukuyama, magnetowid w każdym domu, a Barack Obama w Białym, nie jest ostatecznym i szczęśliwym końcem historii. Wystarczy obejrzeć rozgrywający się w sąsiadującym z Waszyngtonem Baltimore serial The Wire, by przekonac się, jak jest to dalekie od prawdy.

Film Danielsa wyraźnie kręcony jest z oscarowymi ambicjami. Nośny temat, epicka narracja, cała plejada czarnych gwiazd na drugim planie – od Oprah Winfrey do Lenny’ego Kravitza. Jednak w traktowanych jako przedoscarowa sonda Złotych Globach film przepadł. Nieźle radzą sobie za to filmy o wiele mniej idealistycznie podchodzące do amerykańskiej rzeczywistości, jak znakomity Wilk z Wall Street Martina Scorsese. Może w piątym roku kryzysu, z pejzażem politycznym zdominowanym przez wariatów z Tea Party, Ameryka potrzebuje mniej naiwnego, bardziej cynicznego podejścia do rzeczywistości? Słaba recepcja Kamerdynera na pewno pokazuje, że od samego początku definiujący Amerykę idealizm jest co najmniej zmęczony. Przynajmniej w kinie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij