Film

Wiśniewska: Amerykański sen kapitana Phillipsa

Piraci są źli, bo napadają Toma Hanksa. Amerykanie są dobrzy, bo idą mu na ratunek. Oto morał „Kapitana Phillipsa”

Amerykański sen somalijskiego rybaka to sen o dolarach. Rybakowi nie bardzo opłaca się wypływać kutrem w morze, bo wielkie koncerny wielkimi statkami z radarami namierzają całe ławice i odławiają takie ilości ryb, że rybakowi zostaje niewiele, a i opłacalność takiego detalicznego odłowu mała. Może i ryby od somalijskiego rybaka to szczęśliwe ryby, odławiane tradycyjną metodą, może do jakieś modnej slow foodowej knajpy by się nadały nawet, ale na to jeszcze na rynku nie ma popytu. Rybak musi sobie radzić. Zostaje więc piratem.

Tak mniej więcej zrekonstruować można początek filmu „Kapitan Phillips”. Kapitana Phillipsa gra Tom Hanks – i już wiadomo, że Philips to dobry człowiek, ojciec, mąż, kochający, przejęty swoją pracą. Hanks jako ikona dobrodusznego Amerykanina idealnie pasuje do tej roli. Philips jest kapitanem statku. Nie jest to statek, jaki znamy z filmów. Nie ma żagli, nie ma romantyzmu dawnych statków. Jest wielkim, wypakowanym po brzegi kontenerami metalowym pudłem. Przewozi dużo dóbr, trochę jedzenia i trochę wody. I 30 tysięcy dolarów w sejfie. Na statek napadają piraci, bo na drodze dobrego bohatera muszą stanąć jacyś źli. Piraci też nie są tacy jak z filmów o piratach, i nie chodzi nawet o to, że nie mają przepasek na oczach czy papugi na ramieniu. Nie mają nawet butów na nogach. Pirat z filmów miał chociaż jeden but, drugiego nie potrzebował, bo miał drewnianą nogę. W filmie „Kapitan Phillips” piraci są wychudzonymi Somalijczykami, którzy marzą o amerykańskich dolarach, za które pojadą do Nowego Jorku i kupią samochód. Z ikonograficznym piratem łączy ich niewiele. Chyba tylko tyle, że napadają na statki.

Piraci napadają dla okupu. Krzyczą, że nie są Al-Kaidą, są biznesmenami. Nie napadają z chęci zemsty, wyrównania rachunków, straszenia, pokazania swojej siły, napadają, bo tak zdobywają pieniądze na życie. Taką mają pracę. Mają swoich szefów, którzy im zlecają pracę. Szefowie – jak możemy się domyślić – nie są zbyt wyrozumiali i jeśli coś się nie uda, wyciągają surowe konsekwencje. W sumie wszyscy są tu biznesmenami. Phillips też ma szefów. Ci zlecają mu dopłynięcie z towarem z punktu „a” do punktu „b” w jak najkrótszym czasie. Dlatego płynie przez wody, o których wie, że są niebezpieczne. Przez bezpieczne płynie się dłużej, a kto dłużej płynie, mniej dolarów zarabia. Na szczęście dla Phillipsa ma on też innych ludzi nad sobą – amerykańskie władze. Te wysyłają za nim marynarkę wojenną i siły specjalne, które mają za zadanie go odbić bez względu na koszty. Pewno akcja odbicia Phillipsa kosztuje tyle, ile chcieli za niego piraci, ale z piratami się nie negocjuje, więc nie ma o czym gadać.

Piraci wyglądają jak wychowani na amerykańskim śnie. Przyciśnięci do muru krzyczą „Kocham Amerykę”. Cieszą się, że statek, na który napadli, jest statkiem amerykańskim. Cały film kręci się wokół Ameryki.

Przeciwko czterem wychudzonym Somalijczykom Ameryka wyśle wielkie okręty, wojsko, siły specjalne SEAL: samoloty przylecą, spadochroniarze wylądują w wodzie, podczepi się podsłuch, wyśle maleńki samolocik z kamerką, snajperzy zajmą pozycje. Kiedy statek kapitana Philipsa zostaje zaatakowany i piraci wchodzą na pokład do zespawanej noc wcześniej drabinie, czujemy jako widzowie strach i martwimy się o załogę. Czy ktoś zostanie ranny? Czy kogoś zabiją? Atakujący są uzbrojeni, każdy na przewieszony przez ramię karabin, strzały padają, gdy tylko piraci zbliżają się do statku. Czterech zabiedzonych Somalijczyków atakuje cały statek Amerykanów i widz boi się, że Amerykanom coś się stanie. Nie wiem, czy taki sam strach towarzyszy widzom, kiedy kilkudziesięciu Amerykanów szykuje atak na czterech Somalijczyków, z rąk których – uwaga, lekki spojler – ma odbić porwanego kapitana. Raczej martwimy się o to, czy grany przez Toma Hanksa kapitan przeżyje.

Nie zdradzę, czy kapitana uda się odbić, ale zdradzę, że Ameryka staje na wysokości zadania. Dzielni panowie żołnierze – kobiet nie zapamiętałam, może jakaś przewinęła się w scenach z działu komunikacji, gdzie odbierała lub przekazywała ważny komunikat, to tyle – walczą o życie amerykańskiego kapitana i o honor Ameryki. Co to by było, jakby się świat dowiedział, że jakiś bosy Afrykanin im zabił rodaka. Skandal by był i hańba. I pewno kolejna pokojowa inwazja. Przepraszam interwencja.

„Kapitan Phillips” to emocjonalny szantaż. To film-test na to, jak bardzo daliśmy się złapać na amerykański sen. Po obejrzeniu filmu warto odpowiedzieć sobie na pytanie: kim są w filmie Amerykanie?
a) Amerykanie są w tym filmie gnojkami. Jak trzeba negocjować uwolnienie amerykańskiego kapitana, to się tłumacz znajduje – kiedy odczytuje się zatrzymanemu piratowi jego prawa, to robi się to po angielsku.
b) Amerykanie są w tym filmie bohaterami. Ruszają na pomoc rodakowi. Nie żałują sił i środków. Są super.

Jeśli wybraliście odpowiedź a), to należycie raczej do mniejszości, jeśli b), zaraz będziecie hejtować cały tekst w komentarzach, pytając, czy z tej recenzji wynika, że Krytyka Polityczna popiera piratów. Dla porządku dodam, że nie popiera.

„Kapitan Phillips” nie jest filmem, który zadaje zbyt wiele pytań. Narracja jest w nim dość jasna: piraci są źli, bo napadają niewinnego Toma Hanksa, Amerykanie są dobrzy, bo idą mu na ratunek, a przewożenie kontenerów statkami jest niebezpieczne – niby XXI wiek, a nadal piraci grasują po wodach. Niuanse pojawiają się niewielkie. Philipsa porusza to, że jeden z piratów to nastolatek, który ma strach w oczach i krew z rozbabranej rany na całej nodze. Piraci nie są bezwzględnymi bestiami, wiemy, że pochodzą z kraju, gdzie jest biednie, i że może część z nich wolałaby być rybakami, a nie piratami. Ale to tyle z niuansów.

Reszta to heroiczny bohater na stanowisku kapitana statku, dzielni amerykańscy żołnierze i wielka przygoda – amerykański sen.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij