Kraj

Petru: Rząd nie zdąży z interwencją

Nie ma wielkich szans, żeby Inwestycje Polskie zaczęły efektywnie działać w 2013 roku.

Cezary Michalski: Kilka miesięcy temu, dzięki deklaracji premiera zapowiadającej stworzenie spółki Inwestycje Polskie, odbyliśmy w Polsce ciekawą dyskusję o tym, czy państwo powinno dzisiaj prowadzić politykę gospodarczą, czy nie. Jednak ten projekt miał umożliwić interwencję państwa w bardzo konkretnym momencie największego spowolnienia wzrostu polskiej gospodarki, z czym będziemy mieć będziemy do czynienia w pierwszej połowie 2013 roku. Miał też polską gospodarkę osłonić przed konsekwencjami obniżenia poziomu transferów środków unijnych na przełomie jednej i drugiej „perspektywy budżetowej” UE. Czy uruchomienie środków z tego projektu w pierwszej połowie 2013 roku jest jeszcze w ogóle możliwe?

Ryszard Petru: Nie przykładam do projektu spółki Inwestycje Polskie czy też Celowej Spółki Inwestycyjnej aż takiego znaczenia jak niektórzy komentatorzy czy przedstawiciele rządu. Co do zasady wolałbym, żeby funkcje, o których mowa w tym projekcie przejął Bank Gospodarstwa Krajowego działający w stosunku do polskiej gospodarki na zasadzie takiej, na jakiej EBOR działa w stosunku do gospodarek europejskich. Czyli na zasadzie banku, który interweniuje w momencie, kiedy gospodarka lub jakiś jej sektor potrzebują zminimalizowania ryzyka. Zwykle po to aby wspomagać inwestycje sektora prywatnego, ważne dla całej gospodarki.

Czy przy użyciu samego tylko instrumentu bankowego możliwa byłaby cała operacja kreowania gwarancji i środków bez powiększania deficytu budżetowego?

Oczywiście, po pierwsze, to by był instrument działający nieco bardziej autonomicznie wobec resortów czy rządu, co obniżałoby nieco próg arbitralności. Ale przede wszystkim, w kontekście pańskiego pytania o czas, ten instrument miałby taką przewagę, że BGK już istnieje, a spółkę trzeba dopiero stworzyć. BGK wymagałby tylko dokapitalizowania, na podobnej ścieżce co projekt spółki, czyli również przy minimalizowaniu ryzyka dodatkowego obciążenia budżetowego. Natomiast byłoby łatwiej szybko uruchomić te środki, nie trzeba by było tworzyć zupełnie nowej instytucji o konkretnej strukturze, z taką a nie inną obsadą personalną, wymagającej przeprowadzenia rozmaitych żmudnych procedur. Różnica pomiędzy tymi rozwiązaniami jest taka, że działania w ramach BGK wchodziłyby w limity długu, a spółki celowej nie.

Stan polskiej polityki i nasze zdolności instytucjonalne rodzą obawy, że nowa spółka będzie powstawała długo, a środki zostaną uruchomione za późno.

W przyjętym wariancie utworzenia osobnej spółki prawdopodobieństwo, że całe to instrumentarium zacznie działać w pierwszym półroczu 2013 jest raczej niewielkie. I nie sądzę, żebyśmy widzieli zbyt dużo inwestycji wspartych przez tę spółkę w całym nawet roku 2013.

A więc ewentualne środki trafią do polskiej gospodarki już po „dołku”?

Po tym „dołku” z 2013 roku, tak. Nie znaczy to jednak, że taki impuls nie będzie potrzebny w roku 2014, bo to właśnie wówczas zacznie się największy problem z funduszami unijnymi. Nowy budżet unijny nie został jeszcze przyjęty. Mam nadzieję, że zostanie przyjęty w lutym. A co najmniej rok jest potrzebny do tego, żeby przygotować projekty i uzyskać na nie pierwsze finansowania. Zatem najgłębsze załamanie poziomu dopływu środków unijnych do naszej gospodarki nastąpi w pierwszych dwóch kwartałach 2014 roku.

Zatem te pieniądze mogą się przydać. W jakim stopniu będą skuteczne?

Wydaje mi się, że politycy i publicyści przykładają zbyt wielką wagę do tego akurat instrumentu oddziaływania przez państwo na cykle koniunkturalne. A zbyt małą wagę do mniej widowiskowego obszaru działań deregulacyjnych czy też szeroko pojętych działań podażowych.

Deregulacja rynku pracy dotarła już jednak do ściany. O ile związki zawodowe jeszcze w Polsce w ogóle realnie istnieją, nie zgodzą się na głębsze „uplastycznienie rynku pracy”.

Rozumiem to zderzenie interesów, choć moim zdaniem bardziej racjonalnie funkcjonuje ono pomiędzy związkami, a właścicielami na poziomie poszczególnych zakładów pracy, gdzie zarówno konflikt jest konkretny i realny, jak też kompromisy zawierane są pragmatycznie w interesie zarówno pracowników jak i firm. Jeśli jednak przechodzimy na poziom central związkowych przeciwstawionych „polityce centralnej”, to więcej jest tu pola do popisów politycznych czy wręcz wizerunkowych, a mniej pola na zawieranie kompromisów. Ale mówiąc o sferze deregulacyjnej, wcale nie myślę przede wszystkim o rynku pracy, ale także o polskim systemie sądowniczym w odniesieniu do kwestii ekonomicznych czy własnościowych, o regulacjach determinujących łatwość inwestowania, przewidywalność interpretacji podatkowych, przejrzystość procedur ochrony środowiska, skuteczność działań w obszarze zagospodarowania terenów. Innymi słowy chodzi o cały obszar regulacji zmniejszających poziom ryzyka podmiotów działających na rynku, nie tylko w czasie kryzysu. Tu rezerwy są większe, niż w przypadku kreowania środków na punktowe interwencje państwa w gospodarkę. Ja rzeczywiście bardziej wierzę w skuteczność prywatnych przedsiębiorców, niż zadaniowych spółek kreowanych przez rząd lub resorty. Polskie firmy nie zostały aż tak mocno dotknięte przez kryzys, mają zasoby finansowe, ale wstrzymują się z dużymi inwestycjami obawiając się o Europę, o kolejne słabe lata koniunktury światowej. Taki polski EBOR może im pomóc, ale jeszcze bardziej kluczowe są dla nich przewidywalność prawa, deregulacja, choćby rozwiązania przyjęte w tak zwanym pakcie antykryzysowym kilka lata temu, wprowadzającym min. elastyczne rozliczanie czasu pracy, co ma przywrócić pan minister Kosiniak-Kamysz. Wolałbym, żeby to wszystko działo się szybciej, bo wartość dodana dla polskiej gospodarki będzie większa, niż w przypadku spółki Inwestycje Polskie.

Czy przekonanie o nieskuteczności takich punktowych interwencji państwa jest dla polskich ekonomistów dogmatem?

Ale to wcale nie jest tak, że ja wykluczam raz na zawsze interwencję państwa. Na przykład sensowne jest to, co państwo robi w sprawie Polimexu. Mamy bardzo głębokie załamanie rynku budowlanego, z własnej winy państwa, i byłoby krótkowzroczne doprowadzenie do upadku całej branży, bo tego nie da się później odbudować w momencie powrotu koniunktury. Jeśli wiemy, że załamanie jakiegoś rynku jest krótkotrwałe, w dodatku państwo było za to współodpowiedzialne, wówczas ograniczona i czasowa interwencja państwa jest konieczna. Pod warunkiem, że nie jest permanentna i po „wykonaniu zadania” państwo z tego obszaru wychodzi.

Ryszard Petru, ur. 1972, ekonomista, pracował m.in. dla Banku Światowego, BRE oraz PKO BP. Przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich.  

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij