Kraj

Sadura: Czy rytmikę musi prowadzić mistrz tańca?

Za chwilę możemy mieć publiczne przedszkola dla klas niższych i prywatne dla klasy średniej.

Joanna Tokarz-Haertig: Dlaczego od września przedszkola nie mogą już organizować dodatkowych odpłatnych zajęć?

Przemysław Sadura: Zgodnie z ustawą przedszkolną z 13 czerwca przedszkole nie może pobierać więcej niż złotówkę za każdą godzinę przekraczającą ustalony przez radę gminy czas bezpłatnej opieki. Według wytycznych MEN zajęcia dodatkowe, takie jak rytmika, taniec czy plastyka, znajdują się w podstawie programowej i ich realizacja należy do obowiązków przedszkola. Prowadzić powinni je zatrudnieni w nim nauczyciele, zgodnie z ich kompetencjami.

Tylko że od lat tego nie robili, a rodziców przekonywano do dodatkowych opłat za zajęcia prowadzone przez „profesjonalistów” i zewnętrzne firmy.

Dotychczas przedszkola były finansowane jedynie przez gminy, dlatego zależało im na zasilaniu budżetów dodatkowymi opłatami pobieranymi od rodziców. Od 1 września gminy otrzymują na przedszkola dotację z budżetu państwa. Wiele gmin zakomunikowało jednak, że te środki nie pozwalają jednocześnie utrzymać przedszkoli i sfinansować zajęć dodatkowych. Choć nie jest tak wszędzie – w Warszawie prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz zdecydowała, że miasto sfinansuje dodatkowe zajęcia, za które rodzice zapłacą ustawową złotówkę. Miasto zapowiedziało, że przeznaczy na ten cel 10 mln zł do końca 2014 r. Wypada po około 50 zł za jedne zajęcia. Czy jest to rozwiązanie długofalowe, czy tylko PR przed referendum? Trudno wyrokować, znając również słabą kondycję finansową stolicy.

Dlaczego ta zmiana wywołała tak negatywną reakcję rodziców? Przecież ma ułatwić dostęp do przedszkola, spowodować, że będzie ono tańsze…

Problemem jest sposób jej wprowadzenia. Być może decydenci odpowiadający za politykę edukacyjną zapoznali się z tymi wszystkimi raportami o rosnących nierównościach w dostępie do oświaty i stwierdzili, że trzeba to zmienić. Nie wiem jednak, czy doczytali rekomendacje towarzyszące tym raportom. Zwykle mówi się w nich, że jedynym rozwiązaniem jest wprowadzanie standardów satysfakcjonujących klasę średnią. Tego tutaj nie zrobiono i dlatego rodzice z klasy średniej mają poczucie, że coś im odebrano. Uznali tę zmianę za zamach na swoje aspiracje, a nawet za rodzaj kary za to, że nie posłali dzieci do szkół zgodnie z pierwotnymi planami MEN. W przedszkolu, do którego chodzi mój syn, niektórzy rodzice przenoszą dzieci do szkół dopiero teraz, we wrześniu.

Gdzieś zginął z horyzontu cel, któremu miała służyć ta reforma. Nie widać, żeby była przemyślana, żeby ktoś przygotował do niej rodziców i nauczycieli w przedszkolu. Jeżeli miała być trwała i społecznie akceptowana, to trzeba było ją zapowiedzieć i zadbać o stworzenie warunków do jej przeprowadzenia. Nie widzę potrzeby, żeby zajęcia z plastyki dla trzy- lub nawet pięciolatków prowadzili absolwenci ASP, zajęcia z angielskiego native-speakerzy, a rytmikę jacyś mistrzowie tańca. Równie dobrze mogą to robić nauczyciele przedszkolni, ale trzeba zadbać o to, żeby umieli i chcieli to robić. Po pierwsze zatem trzeba im pomóc w przygotowaniu się do takich zajęć. Po drugie – trzeba zadbać o jakąś pozytywną motywację, na przykład podwyżki płac.

Tymczasem zamiast podwyżek dla nauczycieli przedszkolnych mamy kombinowanie, jak obejść przepisy. Przedszkola dalej organizują dodatkowo odpłatne zajęcia, ale po  godzinach pracy.

To i tak dosyć pozytywna reakcja. Taką nieprzemyślaną decyzją można było wywołać odpływ klasy średniej z przedszkoli publicznych do prywatnych.

Może Platforma nie widzi w tym problemu.

Chyba rzeczywiście Platforma zrozumiała, że przedszkole jest ważne, ale nie uznała, że koniecznie musi to być przedszkole publiczne. W strategiach rządowych uwzględniono, że należy podnieść poziom uprzedszkolnienia, ponieważ to wpływa na nierówności społeczne i pozwala efektywnie funkcjonować systemowi szkolnemu, ale zabrakło przekonania, żeby ten efekt osiągnąć za pomocą instytucji publicznych. W rezultacie może się to skończyć tym, że będziemy mieć publiczne przedszkola dla klas niższych i przedszkola prywatne dla klasy średniej.

W przypadku szkół już tak chyba się stało: rodzice z zarobkami wyższymi niż średnia krajowa odpuszczają sobie publiczną edukację i od podstawówki decydują się na szkoły prywatne, wychodząc z założenia, że są dużo lepsze. Publiczna edukacja ma złą opinię, a teraz jeszcze słyszymy w mediach krzyk, że także przedszkola to przechowalnia, że równają w dół.

Tu nie chodzi nie tylko o ucieczkę z systemu publicznego – dużym problemem jest też wzrost nierówności w samym systemie publicznym. Powszechna dostępność testów z wynikami szkolnymi powoduje, że każdy szuka szkoły z lepszym poziomem. Rodzice próbują obejść rejonizację.

Wciąż panuje u nas – i nie tylko u nas – przekonanie, że to właśnie edukacja jest sposobem na awans w strukturze społecznej, czy choćby na utrzymanie w niej swojego miejsca. To napędza dążenie klasy średniej do poszukiwania jak najlepszej oferty edukacyjnej dla dziecka. Jak jesteś z klasy średniej, to w kwestii edukacji nie możesz sobie pozwolić na luz, musisz dobrze zainwestować. Wszystko musi być „rozwijające” – wakacje, zwiedzanie zamku, muzeum. Podobnie w przedszkolu: trzeba wszystko uporządkować, podzielić na 30-minutowe jednostki, wynająć fachowców z różnych dziedzin – i potem tylko „zbierać plon”.

W ten właśnie sposób klasa średnia, próbując realizować swoje indywidualne strategie przygotowania dzieci do konkurencji w życiu, powoduje wzrost nierówności.

Ale szkoły mają różny poziom, więc do jakiegoś stopnia to jest chyba zrozumiałe, że rodzice chcą posłać swoje dziecko do lepszej?

Tylko że w Polsce to się wyrwało spod kontroli, przekroczyło już dawno próg bezpieczeństwa. Być może jesteśmy już w takim momencie, że tego procesu nie da się zatrzymać ani zawrócić. Bo co można zrobić? Można na przykład zakazać publikowania testów albo w ogóle ich nie robić. Można przywrócić rejonizację. Ale jak to zrobisz, to bunt klasy średniej i jej odpływ z systemu publicznego jest murowany.

To co byś proponował?

Trzeba wcześniej przywrócić zaufanie do instytucji publicznych. Wzorem krajów skandynawskich – tam nikt się nie zastanawia, jaką szkołę wybrać dla swojego dziecka, bo oczywiste jest, że będzie chodzić do tej obok domu.

W tej dyskusji w ogóle nie ma argumentów merytorycznych. Rodzice krzyczą, że ich dzieci „muszą równać w dół”, dyrektorzy przedszkoli tłumaczą się rodzicom z cudzych decyzji i rozkładają ręce, a Ministerstwo Edukacji skupia się na praktycznych wytycznych typu: „Możecie sobie zatrudnić nauczyciela, który to przeprowadzi”. Nawet nie próbuje obudować tego sporu argumentami, mówiąc choćby tym dyrektorom: „Słuchajcie, tu są takie raporty, mamy ekspertów, którzy twierdzą, że to dobre dla dzieci”.

Tak. Jeśli odbywa się jakaś rozmowa, to wyłącznie wśród ekspertów, i dociera do przedszkoli w momencie, gdy decyzje są już dawno podjęte. To nigdy nie był przedmiot takiej naprawdę dużej społecznej debaty.

A uważasz, że dałoby się ją przeprowadzić wśród klasy średniej, skoro jest ona tak bardzo nastawiona na awans swój i swoich dzieci?

Z klasą średnią trzeba rozmawiać i, co więcej, trzeba się z nią dogadać. Bo bez niej nie można niczego zmienić.

Ci ludzie przez ostatnie dwadzieścia lat słyszeli, że każdy musi dbać o swój indywidualny interes, trzeba walczyć, konkurować. Przy tym klasa średnia zawsze jest w najtrudniejszej sytuacji – jak jesteś w elicie, to ryzyko, że spadniesz w hierarchii, jest niewielkie; podobnie jak jesteś na dole – szanse na to, że awansujesz, również są małe. To klasa średnia bierze na siebie największe emocjonalne obciążenie rywalizacją. I to tam jest największe zagrożenie deklasacją. Obiektywnie najgorsze warunki masz oczywiście na dole drabiny społecznej, ale subiektywnie największy stres odczuwasz właśnie pośrodku struktury społecznej. Tak to działało przez ostatnie dwie dekady. Nie możesz więc teraz z dnia na dzień powiedzieć: „OK, do tej pory realizowaliśmy pewną wizję transformacji, a teraz będziemy wyrównywać”, i pchnąć wahadło w drugą stronę.

A jeśli nic się nie zmieni? Jakie będzie społeczeństwo dzieci, które wyjdą z prywatnych przedszkoli?

Będą to ludzie przekonani, że ci, którzy mają gorzej, sami sobie na to zasłużyli. Przejdziemy z systemu klasowego do kastowego. Będziemy mieli różne przestrzenie społeczne, które się nie przenikają, bo gdzie się mają przeniknąć, jak nie w przedszkolu czy szkole. To jest wartość publicznego systemu szkolnictwa, że ludzie z różnych światów muszą się komunikować. Jak się patrzy na same wyniki naszego systemu edukacyjnego, to oferta publiczna nie wygląda tak źle – ale zły jest kierunek, w którym zmierzamy. Niedługo będzie jak w Wielkiej Brytanii, gdzie nikt zdrowo myślący, kogo stać, nie pośle dziecka do szkoły publicznej.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij