Czytaj dalej

Bożek: My, dzieci Sue Townsend

Zostawiła po sobie cudowne książki, z których niejeden z nas dowiedział się czegoś o seksie, rodzinie i dorastaniu.

Już taki mój pech, że postanowiłem zostać intelektualistą po lekturze Sekretnego dziennika Adriana Mole’a Sue Townsend. Pamiętam to jak dziś: „Teraz wiem, że jestem intelektualistą. Wczoraj wieczorem oglądałem w telewizji Malcolma Muggeridge’a i rozumiałem niemal każde słowo”. Może i nie wiedziałem, kim był Muggeridge, ale zrozumiałem że znajomość trudnych słów to jeden z ważniejszych wyróżników intelektualisty. Drugim była poważna lista lektur. „Czytam Czarnego księcia Iris Murdoch. Rozumiem jedno słowo na dziesięć. Moją ambicją stało się teraz odczucie prawdziwej przyjemności przy czytaniu którejś z książek tej autorki. Wtedy będę wiedział, że stoję powyżej przeciętnej masy”.

Nie prowadziłem dziennika, ale gdybym prowadził, mógłbym z pewnością zapisać w nim coś podobnego. Też czytałem żarłocznie, choć najczęściej niewiele z tego wynikało. Czy dlatego, że, tak jak Adrian, może i byłem intelektualistą, ale nieszczególnie zdolnym? Mimo wszystko starałem się mieć zdanie na ważne dla świata sprawy, myśleć i pisać długie eseje pełne wielkich nazwisk i trudnych wyrazów. Nie sądzę, żebym miał do tego większe predyspozycje niż Adrian. „23.30 Postęp, współistnienie i swoboda intelektualna [Andrieja D. Sacharowa – przyp. JB] jest przede wszystkim niesłychanie nudną książką, według mnie, Adriana Mole’a. Nie zgadzam się z analizą przyczyn odnowy stalinizmu dokonaną przez Sacharowa. Przerabiamy Rosję w szkole, więc wiem, o czym mówię”. Ani też, żeby moje uwagi krytyczne były bardziej wnikliwe niż jego. „Przeczytałem kawałek Dumy i uprzedzenia, ale to bardzo staroświeckie. Uważam, że Jane Austen powinna napisać coś chociaż trochę nowocześniejszego”. Z pewnością moja niewiedza była – i do dziś jest – równie zabawna co jego. On myślał, że Simon de Beavouir to „pisarz żabojad”, ja sam przez kilkanaście lat nie wiedziałem, kto to był ten Stanisław Brzozowski, choć był patronem ulicy, przy której mieszkałem. 

Pewnie wpływ Mole’a na moje życie nie byłby tak wielki, gdyby nie fantastyczne poczucie humoru Sue Townsend. Nie pamiętam, żeby jakakolwiek książka, którą przeczytałem potem, śmieszyła mnie tak bardzo. W dziennikach pełno było znakomitych aforyzmów („Mama mówi, że jesteśmy nouveau poor” czy „Byłem tym, któremu wszyscy dokopywali, teraz mogę się spokojnie przyglądać, jak dokopują innym”) i zabawnych niekonsekwencji. W Sekretnych dziennikach… Mole chwalił się, że przeczytał Wojnę i pokój w jeden dzień, w Szczerych wyznaniach Adriana Alberta Mole’a wśród jego postanowień noworocznych znalazło się: „Skończyć Wojnę i pokój”. (Przypomina mi to historię o tym, jak Woody Allen uczył się szybkiego czytania. Doszedł do takiej wprawy, że przeczytał Wojnę i pokój w trakcie jednego wieczoru. Zapytany, o czym była, odpowiedział, że o Rosji). Drobne epizody, zupełnie takie jak w Simpsonach, odgrywały też znane postaci literackie. W Sekretnych dziennikach… Adrian krótko koresponduje z Grace Pool, podpalaczką z więzienia Holloway. Jej pierwowzorem była Grace Poole z Dziwnych losów Jane Eyre Charlotte Bronte, opiekunka Berthy Mason, pierwszej żony pana Rochestera. (Polskim czytelnikom mogło być trudniej wyłapać te i inne nawiązania z uwagi na przekład. Nie wiedzieć czemu Grace Poole występowała jako Gracja Basen).

Najzabawniejsze jednak było to, jak niewiele rozumiał Adrian z tego, co się wokół niego dzieje. Gdy jego matka Pauline odkrywała feminizm pod wpływem lektur takich, jak właśnie Druga płeć czy Żeński eunuch, Adrian zanotował: „Małżeństwo w niczym nie przypomina więzienia! Kobiety wypuszczane są codziennie do sklepów i tak dalej, a wiele z nich nawet chodzi do pracy”. Gdy niemal przyłapał matkę in flagranti z sąsiadem, panem Lucasem, uwierzył że nie mogą mu otworzyć drzwi od kuchni, bo dochodzą właśnie „do decydującego etapu reperacji pieca”. 

Tłem wszystkich tych zawirowań miłosnych, romansów, zdrad i skandali były kryzysowe lata 80. w Wielkiej Brytanii, trochę egzotyczne, a trochę bliskie temu, co działo się w Polsce w latach 90.

Oboje rodzice Adriana częściej byli bezrobotni niż zatrudnieni i utrzymywali się z rządowej zapomogi. Nie byli w niczym wyjątkowi, bo w roku publikacji książki na bezrobociu znajdowało się trzy miliony Brytyjczyków, czyli co ósmy zdolny do pracy. Sue Townsend mogła pisać o ubóstwie tak plastycznie, bo sama go doświadczyła. Pamiętny epizod porzucenia Adriana przez Pauline w Wydziale Opieki Społecznej jest niemal wyjęty z jej biografii. Podobnie jak obrazowa diagnoza systemu opieki społecznej. Gdy zdesperowana Pauline prosi urzędnika, żeby pożyczył jej pięć funtów na jedzenie i spodnie syna, ten odpowiada: „To sprzeczne z przepisami”.

Duch Margaret Thatcher był tam obecny nie tylko w opisie życia zubożałej rodziny z klasy robotniczej. Pani Thatcher pojawia się też w poezji Adriana („Czy pani czasem płacze?”) i w jego wpisach: „Czasami zdaje mi się, że pani Thatcher jest przyjemnym typem kobiety. Kiedy jednak następnego dnia widzę ją w telewizji, napawa mnie absolutnym przerażeniem. Oczy ma jak psychopatyczny morderca, ale głos osoby łagodnej. Trochę to jest mylące”. Townsend napisała również Sekretny dziennik Margaret Hildy Roberts, w którym nie ma nic z takiej niejednoznaczności. Mało kto potrafił tak złośliwie dokopać „żelaznej damie”. Na myśl przychodzi mi jeszcze jeden znakomity brytyjski pisarz, Morrissey. Zresztą podobieństw między The Smiths a serią dzienników Townsend można by znaleźć więcej. Ci pierwsi zagrali swój pierwszy koncert 4 listopada 1982 roku, Sekretny dziennik… został opublikowany trzy dni później. Zarówno Adrian, jak i Morrissey byli idealnymi nośnikami obaw i nadziei nastolatków dojrzewających w latach 80. Mogliby się wymieniać wersami: „I was looking for a job, and then I found a job/And heaven knows I’m miserable now” – prawda, że to brzmi jak z Mole’a?

Sue Townsend zmarła 10 kwietnia 2014 roku. Zostawiła po sobie cudowne książki, z których pewnie niejeden nastolatek dowiedział się czegoś o seksie, rodzinie, dorastaniu, klasach społecznych i złej poezji. Będzie jej potwornie brakowało. Na szczęście, jak pisał Adrian, będzie „pamięć o niej tak ciepła i radosna jak sierpniowy deszcz”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij