Czytaj dalej

Mam na imię Maj

„Kto trafił, ten wybierał: dwie, trzy, czasami nawet sześć stów przelewem na konto lub jedną część garderoby, którą miała z siebie zdjąć Maj”. Fragment książki Adama Kaczanowskiego.

Wróżbita, którego prześladuje pech a umiejętności coraz częściej zawodzą. Dziewczyna prowadząca program telewizyjny z rebusami, której biust okazuje się mieć cudowne właściwości oraz coraz liczniejszą rzeszę wyznawców. Ludzie gotowi uwierzyć we wszystko i Bóg, któremu ze starości wszystko się pomieszało. Powieść Adama Kaczanowskiego opowiada o dziwnej, pokrętnej, nadpsutej metafizyce współczesnego świata. „Topless to z pozoru lekka komedia, którą wypada potraktować poważnie.­

***

– Mam na imię Maj, ale możesz wybrać inny miesiąc i tak mnie nazywać. Dowolny, najlepiej twój ulubiony, okej?

Była piękna. Odbierając telefon, zawsze przedstawiała się w ten sam sposób. Jeśli widz, który dodzwonił się do programu Naga prawda, zapytał, skąd wzięło się to imię, odpowiadała różnie:

– Bo… jest takie pismo… magazyn dla panów… oczywiście eleganckich panów, z klasą. Byłam w tym piśmie dziewczyną maja. Taaak… – fantazjowała.

Tak naprawdę ktoś kiedyś obiecał jej sesję, ale nie dotrzymał słowa.

– Skąd się wzięło? Bo maj to piękny miesiąc, prawda? – mówiła innym razem.

Albo:

– To rodzinna tajemnica… Właściwie mogę ci ją zdradzić, masz taki miły, łagodny głos… Jesteś romantyczny, prawda? Ta historia też jest romantyczna. Moi rodzice poznali się w maju… i wkrótce na świecie pojawiłam się ja…

Na początku zdejmowała coś drobnego, jakiś fantazyjny dodatek, którym za każdym razem starała się zaskoczyć widza, na przykład sztuczny kwiat albo szpilę do włosów. Była zdecydowanie najlepszą prezenterką TV GRAJ, największym skarbem tej stacji.

– … nie Maja, nie pszczółka Maja, tylko Maj. Kiedyś zadzwonił do mnie językoznawca, bardzo znany, ma swój program w telewizji ogólnopolskiej, na pewno widziałeś, starszy pan z dużą brodą, wygląda jak krasnal… Zadzwonił tylko dlatego, że zaintrygowało go moje imię, odmieniał je przez wszystkie przypadki, serio…

Zasady gry były proste. Na tablicy Maj zapisywała pierwszą literę hasła, które należało odgadnąć, oraz wszystkie błędne odpowiedzi, dla większej jasności przekreślone. Prawidłowe hasło znajdowało się na kartce, którą odwracała w stronę kamery wtedy, gdy w końcu ktoś je odgadł. Dziewczyna zawsze dawała jakąś podpowiedź.

– To jest na literę K… i można to znaleźć w kuchni…

Kto trafił, ten wybierał: dwie, trzy, czasami nawet sześć stów przelewem na konto lub jedną część garderoby, którą miała z siebie zdjąć Maj. Jeśli każdy zwycięzca rezygnowałby z pieniędzy, pod koniec programu Maj byłaby naga.

– Oj, niestety, to nie takie proste, nie chodzi o kuchenkę, przykro mi, naprawdę…

Czy oszukiwała? Czy mogła oszukiwać? Kalafior, kotlet, kabaczek, kapusta, krajanka, kukurydza, kiwi, kawa – czy mogła mieć w zanadrzu kilka takich haseł i dowolnie nimi żonglować?

– … niewygodnie. Nikt mnie nie uratuje? Naprawdę myślicie, że w tym obcisłym wdzianku takiej wyluzowanej dziewczynie jak ja może być wygodnie?

Kawomat, kawiarka, kucharz, kucharka, kuchcik, krajalnica, kubek – hasłem mogło być wszystko, dopiero po pewnym czasie podawała bardziej konkretny trop.

– Na siedem liter. I nie jest to coś do jedzenia, nic, co można znaleźć w lodówce… Chociaż w lodówce ludzie podobno znajdują najprzeróżniejsze rzeczy, na przykład damską bieliznę po imprezie. Czy któryś z was znalazł kiedyś w lodówce stanik? Tak, biustonosz… Jeśli chcecie zobaczyć, jaki mam dzisiaj na sobie, wysilcie się, chłopcy, naprawdę, trochę ambicji…

Gdy ktoś rozgryzł już tę zabawę, domyślał się, że w zagadce jest jakiś haczyk. Nie mogło chodzić o coś oczywistego, z pewnością nie była to kolendra ani kurkuma. Krzesło?

– Kontakt?

– Brawo! Nareszcie ktoś kon-tak-towy! Kontakt jest w kuchni, i to jest prawidłowa odpowiedź! Gratuluję i teraz, tadam!, to ja mam do ciebie pytanie. Co zrobisz z wygraną?
– Właściwie to się waham.
– O, pan niezdecydowany! Właśnie, zapomniałam zapytać, jak masz na imię?
– Październik.
– Słucham…? A to mnie zaskoczyłeś, panie niezdecydowany, pan jest pan żartowniś! A więc, panie Październiku Żartowniku, z czego chcesz oskubać biedną Maj? Z tych oto sześciu stówek czy może…

Hmmmm?

– Za te sześć stów może się dla mnie rozebrać kilka panienek.
– No wiesz! Nie jestem byle panienką! Zadzwoniłeś do mnie, więc chyba jednak trochę mnie lubisz, trochę ci na mnie zależy?
– Dlatego się waham.
– Dziwię się. Gdybyś powiedział: „Wezmę te sześćset złotych, zaproszę moją dziewczynę na kolację i kupię jej jeszcze jakąś seksowną bieliznę”, tobym rozumiała, ale tak? Masz dziewczynę, Październiku?
– Może mam…
– … a może nie? Coś czuję, że jednak nie… Dobrze, umówmy się tak… żeby ułatwić ci podjęcie tej trudnej decyzji, coś dla ciebie zrobię. Coś wyjątkowego, bo zdążyłam cię polubić… Nie śmiej się, jesteś trochę trudny, ale ja takich lubię… A więc specjalnie dla ciebie rozepnę ten mały guziczek, o, i jeszcze ten… Widzisz? Może to ułatwi ci decyzję?
– Jeśli tak bardzo chcesz się rozebrać, to się rozbierz. Ale daj mi pieniądze…
– O, nie takie są zasady. I nie bądź taki gburowaty, Październiku, październik to piękny miesiąc.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Dobrze, wybaczę ci to wszystko, te twoje aluzje, jeśli szybko podejmiesz decyzję, nie możemy tak sobie gadać i w nieskończoność blokować linii, następni już czekają.
– Szkoda…
– Wiesz co? Zapnę już te guziki i dam ci sześćset złotych, tak? Weźmiesz je i zrobisz z nimi, co będziesz chciał, na przykład staniesz na rogu i będziesz proponował przechodzącym dziewczynom, żeby się dla ciebie rozebrały. Tego właśnie chcesz, panie Październiku? – powiedziała ostrzejszym tonem, bo zaczął ją już naprawdę wkurzać.

Do końca programu pozostała nieswoja, zdekoncentrowana. Po wyłączeniu kamery prawie wybiegła ze studia.

– Jesteś nowy?

Kamerzysta opuścił swoje stanowisko razem z Maj. Pomiędzy nią a następną dziewczyną dawali długi blok reklam.

– Byłaś jedwabista – odpowiedział, pochylając się nad małą umywalką w korytarzu.

Opłukał spoconą twarz, wytarł ręce i sięgnął po czekoladowego batonika „Pawełek”.

– Popsujesz sobie zęby – pouczyła go.

Z garderoby wyszła Junona. Mijając Maj, dała jej klapsa w pupę.

– Przyniosłaś? – szepnęła Junona do ucha koleżanki.
– Boże… zapomniałam – Maj zrobiło się głupio.
– Przynieś jutro.

Gabinet dyrektora stacji nie prezentował się zbyt okazale. Na ścianach fotki z jego wypraw do krajów Azji i Pacyfiku, amatorskie, wszystkie w tandetnych, udających ludowe rękodzieło ramkach. Na niektórych zdjęciach stał w otoczeniu tubylców – był niski i dość korpulentny, z wyraźnym brzuszkiem.

– Jak się wkurzę, to polecę do Australii – rzuciła od drzwi Maj.
– A co cię tak wkurza, gwiazdeczko? – dyrektora najwyraźniej bawił jej bojowy nastrój.
– Nic.
– Czyli co?
– Nowy kamerzysta. Ten z wczoraj.
– Nie podoba ci się?
– Walił konia. Patrzę, a co on robi? Stoi za kamerą, fiutek na wierzchu i jazda… Świnia, w ogóle nie mogłam się skupić, sam rozumiesz…
– Myślę, że nie on jeden. Działasz na facetów.
– Prosiak. Wylazł jeszcze za mną, dobrze, że chociaż umył ręce… Aż mnie zatkało, nie wiedziałam, co zrobić, chciałam mu coś powiedzieć i nie mogłam…
– Połowa, jeśli nie trzy czwarte widzów wali konia, gdy cię ogląda.
– Ale nie przede mną. Chyba mi nie powiesz, że wszystko jest w porządku i mam się uśmiechać?
– Porozmawiam z nim.
– Ja już go nie chcę widzieć. Nie chcę mieć z nim do czynienia.
– Zobaczymy, nie obiecuję.
– Halo? – Maj spojrzała na szefa zdegustowana, z wyrzutem.
– Syn szefa.
– Ty jesteś szefem.
– Syn szefa szefów.
– Zbokole. Porąbana rodzinka.
– Rodziny się nie wybiera.
– Porozmawiasz z nim?
– Tyle mogę.
– Dziękuję.
– Skoro już jesteś, usiądź na chwilę. Pięć minut.

Maj przez cały czas stała oparta plecami o zamknięte drzwi gabinetu.

– Chcesz o czymś porozmawiać? – dopiero teraz podeszła do biurka szefa i usiadła przed nim na krześle.
– A jesteś już spokojna? – mówiąc to, dyrektor otworzył szufladę i wyjął z niej dużą, pękatą kopertę. Rzucił ją na biurko.
– Jestem.
– To nic poważnego.
– Po takim wstępie…
– Serio. Ale musimy porozmawiać. Widzisz… ostatnio nasiliła się korespondencja widzów, piszą maile do ciebie, do nas, ale na twój temat… Zastanawiamy się, co jest przyczyną…
– Zawsze pisali. Propozycje matrymonialne…
– No właśnie, teraz jest inaczej… – dyrektor wyjął z koperty plik kartek. – Pierwszy przykład, cytuję: „Słuchałem Maj i nagle do mnie dotarło, że robię źle, że powinienem wrócić do żony (ona też chce podziękować tej cudownej dziewczynie!), że wszystko można jeszcze naprawić”. Albo… – dyrektor przerzucił kilka kartek – o, tutaj, inny: „ma boskie ciało, ale jej słowa też pochodzą od Boga, wielbię ją”. To może być klasyczny zbok, ale miałem też taki przypadek, że koleś wysłał pieniądze, pięćset złotych, o jest: „Wszystko robię dla niej, zmieniłem dietę, zacząłem się w końcu zdrowo odżywiać, doszły ćwiczenia, codziennie pół godziny… Swoją postawą dodała mi wewnętrznej siły, pojąłem, że muszę przestać kalkulować, a zacząć działać, rzucić się w wir życia”. I na końcu: „pięćset złotych, niestety, teraz mam tylko tyle, proszę o przekazanie ich Maj, która zasłużyła na wiele więcej”…
– Przesłał mi kasę?
– Tak, proszę, tutaj jest – dyrektor wyciągnął z koperty kilka banknotów.
– Zwariował.
– I najlepsze, słuchaj tego: „Od dziecka byłem głuchy na jedno ucho, lewe, ojciec mnie uderzył, zamachnął się z całej siły, jednak gdy włączyłem telewizor na państwa program, a prowadziła go prezenterka o imieniu Maj, która powiedziała «trzeba mieć uszy otwarte», stało się: odzyskałem słuch, teraz lewe słyszy tak samo dobrze jak prawe”… Facet uważa, że go uzdrowiłaś. Normalnie matka Teresa…
– To przez przypadek.
– W sumie ostatnio przyszło piętnaście takich listów. Masz swoich wyznawców.
– Facet przesłał mi pięć stów? – wciąż nie mogła uwierzyć Maj. – Przecież to głupie.
– Myślisz? Zastanów się, może ostatnio coś zmieniłaś… coś w swoim zachowaniu. Skądś to się musi brać…
– Od dwóch lat nawijam w kółko to samo, przecież wiesz.
– Nie chcielibyśmy, żeby to się nasiliło, stacja nie chce mieć problemów.
– Co ja mam zrobić?
– Spokojnie, nie winię cię za to, nikt cię nie wini… Po prostu chcę, żebyś zawsze trzy razy się zastanowiła, zanim coś…
– Ale co?
– Nie wiem. Bladego pojęcia nie mam. Zmieniłaś ostatnio fryzurę?

Powieść Adama Kaczanowskiego „Topless” ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij