Czytaj dalej

Wainaina: Kiedyś o tym miejscu napiszę

Budząc nas dziś rano, tata mówi, że niżsi rangą żołnierze z sił powietrznych przeprowadzili zamach stanu. Cały dzień siedzimy w domu.

Lubię chór. Uczniów śpiewających w chórze dwa razy w tygodniu zwalnia się z popołudniowych lekcji, żeby umożliwić im ćwiczenie z dziećmi z innych szkół do występów wielkiej grupy o nazwie „Chór Mas”, obejmującej chórzystów z wszystkich dwudziestu dwóch szkół powiatowych. Zbieramy się na stadionie, gdzie w liczbie ponad tysiąca ćwiczymy śpiewanie pieśni pochwalnych dla prezydenta, skomponowanych przez nauczycieli na okazję Święta Samorządności 1 czerwca. To niezła zabawa. Nauczyciele muzyki z różnych szkół układają pieśni pochwalne, a najlepsi zostają dyrektorami albo nawet dostają pracę w Prezydenckim Komitecie Muzycznym w pobliżu State House – siedziby prezydenta – w Nairobi.

Językiem urzędowym w Kenii jest angielski. Wszystkie dokumenty prawne i urzędowe muszą być napisane po angielsku. Suahili nie jest obowiązkowy w szkołach. To nasz język narodowy. Tak zapisano w konstytucji. Dlatego wiadomości mamy po angielsku i w suahili. Większość Kenijczyków w jakiejś mierze zna suahili. W konstytucji nie mówi się o naszych pozostałych językach. Chyba dlatego, że chcemy wykorzenić trybalizm. W szkole nie wolno rozmawiać w „języku plemiennym”. W szkole pani Gichiri, dyrektorka, surowo rozprawia się z dziewczętami, które zachowują się prrr-etensjonalnie, które pokazują pychę i są prrr-óżne. Niegrzeczni chłopcy dostają cztery razy w pośladki, a próżne dziewczęta cztery razy w dłoń.

„Prrr” – odzywa się gwizdek. Ostrzega, by się nie zagalopowywać. Świat po angielsku ma ostre krawędzie. W języku angielskim słowa na pr wróżą dobrą przyszłość ludziom, którzy trzymają się kruchych granic, a tym, którzy ważą się tańczyć do kimay, słowa na prrrr przepowiadają rozbicie i złamanie. W kenijskiej angielszczyźnie miejsca opatrzone są gwizdkami z nierdzewnej stali, które mówią człowiekowi, którędy ma chodzić – kiedy przekracza jakąś wytyczoną linię, przeraźliwie gwiżdżą. Dzwonki, parady, regulaminy, szklanki, kubki – wszystko to można złamać, rozbić. Ludzie, którzy nie mówią w suahili, używają kubków emaliowanych.

Prrr-etensjonalny. Lubię te ostre, przeraźliwe, kontrolne słowa, które brzmią, jakby dobywały się z policyjnego gwizdka. Prawy. Pruderyjny. Prawidłowy. Premia. Próba. Prym. Próżny. Prrr-óżny. Tata mówi, że funt umacnia się w stosunku do szylinga. Z Kenii wyjeżdża coraz więcej białych, coraz więcej Indusów. Drożeją sklepy, w których zaopatrywaliśmy się w książki, zabawki i brytyjskie komiksy, jak Beezer, Beano i Topper.

Kiedy jestem u kogoś w domu i jego matka w mojej obecności odzywa się do niego w jego języku, wtedy on wywraca do mnie oczami i odpowiada jej po angielsku albo w suahili. Jesteśmy zgodni co do tego, że rodzice się w ten sposób ośmieszają.

Najbardziej z wszystkiego śmieszą nas i odstręczają dzieciaki, które nie potrafią wyzwolić się ze swojego plemienia.

Co jakiś czas ćwiczymy tradycyjne pieśni na międzyszkolny festiwal muzyki. Staramy się nie za bardzo trząść ciałem, bo przez to można wypaść z szeregu i stracić miejsce. Należy jednakowo ruszać rękami i nogami, nie fałszować i słuchać dyrygenta. Przed rozpoczęciem próby dyrygent, nasz nauczyciel muzyki pan Dondo, harmonijką ustną wprowadza nas w tonację do-re-mi–fa. „Przestańcie się ruszać jak wieśniacy” – powtarza często. Znaczenia wielu pieśni, które śpiewamy, nie rozumiemy, ale słów uczymy się prawidłowo. Pan Dondo dostał awans. Jest teraz wicedyrektorem.

Raz dwaj chłopacy przyszli do szkoły spaleni słońcem i śmierdząc wioską, w której byli na pogrzebie. I pożegnali się z włosami: wygolono ich brzytwą na zero tak, że głowy świeciły im zwierzęcym tłuszczem.

Są toksyczni. Nie przychodzą na próby.

Z uwagi na coraz bardziej skąpe fundusze rodzice z klasy średniej wolą, żeby ich dzieci dostawały się do szkoły na własnych nogach, i nie mają nic przeciwko chodzeniu na skróty. Niedługo potem uczniowie zaczynają kupować obiady w nielegalnych budkach poza terenem szkoły. Wkrótce odkrywamy inny świat: od dzieciaków, które mówią dziwnymi językami i śmieją się, kiedy ktoś używa angielskiego – rozumieją go, ale brzmi dla nich pretensjonalnie – kupujemy ręcznie robione druciane samochody i wymieniamy się z nimi gołębiami pocztowymi. Te dzieci nie noszą butów, dużo wagarują, bardzo szybko same mają dzieci, śmierdzą węglem drzewnym i w lesie nad naszym domem polują z psami i procami na antylopy, króliki i gołębie, dla zabawy.

Z dziur w niegdyś zadbanym żywopłocie otaczającym szkołę wychodzą zygzakowate ścieżki, które docierają do każdego zakątka w mieście. Andazi, szkolny ogrodnik, się starzeje. Pracuje w tej szkole od czasów, gdy byli tu biali, i mówi, że ją zepsuliśmy.

Urosłem w tym półroczu pięć centymetrów, właśnie zacząłem przechodzić mutację i wyrzucili mnie z chóru, bo strasznie skrzeczę. Wśród ciernistych żywopłotów, z wolna zaczynających dziczeć w anglojęzycznym Nakuru, gdziekolwiek spojrzeć, wyrastają prowizoryczne budki, w których sprzedaje się wszystko: od baterii po świeże warzywa. Jest mnóstwo towarów sprowadzanych z Tajwanu, mniej z Wielkiej Brytanii.

Tata mówi, że Brytyjczycy produkują dobre rzeczy, ale nigdy się nie nauczyli dbać o ich zbyt, bo mieszkańcy kolonii i tak musieli je kupować.

Pojawili się domokrążcy, którzy chodzą po ulicach i sprzedają produkty z Tajwanu. Likwiduje się coraz więcej sklepów.

Patrzcie, jak się rusza Michael Jackson! Jakby nie groziło mu pęknięcie i złamanie! Próbujemy tańczyć tak jak on.

Budząc nas dziś rano, tata mówi, że niżsi rangą żołnierze z sił powietrznych przeprowadzili zamach stanu. Wszędzie w kraju słychać strzały. Cały dzień siedzimy w domu. Władzę przejął jakiś szeregowiec z lotnictwa. W Nairobi strzelają bez przerwy, krążą pogłoski, że na ulicach leżą stosy ciał. Że plądrowane są indyjskie sklepy. Że zgwałcono wiele kobiet. Władze wprowadzają godzinę policyjną – która będzie obowiązywać przez kilka miesięcy – i aresztują ludzi. Część gudżaracko-języcznych uczniów z mojej szkoły wyjechała do Londynu i Toronto. Nikt tak naprawdę nie potrafi zatkać tych dziur w żywopłotach.

Kenia to nie Uganda. W Kenii są długie drogi, kolej, wysokie budynki, mamy naukę i technologię, badaczy, wielkie samoloty i tysiące wojskowych, karabinów maszynowych i pocisków. Szeregowy lotnictwa Ochuka, dzięki kilku karabinom i garstce skrzykniętych żołdaków, zostaje – na sześć godzin – prezydentem Kenii (1). Po południu próba puczu zostaje udaremniona. Są tysiące zabitych. W całym Nairobi leżą trupy.

(1) Pucz, na którego czele stał Hezekiah Ochuka, miał miejsce 1 sierpnia 1982 roku.

Frgment książki Binyavangi Wainainy Kiedyś o tym miejscu napiszę, przeł. Marcin Michalski, Wydawnictwo Karakter 2014

 

Binyavanga Wainaina (ur. 1971) kenijski pisarz, dziennikarz i intelektualista, założyciel pisma literackiego „Kwani?” („Bo co?”), autor słynnego tekstu Jak pisać o Afryce („W swoim tekście traktuj Afrykę jakby była jednym krajem. Jest gorąca i pylista, porośnięta trawami i pełna potężnych stad zwierząt oraz wysokich, chudych, głodujących ludzi (…)”). W 2001 roku zdobył nagrodę Cain Prize for African Writing.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij