Czytaj dalej

hooks: Gdy praca wcale nie wyzwala

Wiele czarnych kobiet uznało fakt, że zawsze pracowały poza domem, za dowód swego wyzwolenia i doszło do wniosku, że ruch feministyczny nie jest im potrzebny.

Utrwalona w początkach ruchu feministycznego koncepcja, że „praca wyzwala kobiety”, z wielu powodów oddaliła od ruchu wiele kobiet klas ubogich i pracujących, zwłaszcza kobiety kolorowe. Kampaniom takim, jak „płaca za pracę domową”, których organizatorki równocześnie podważały seksistowskie sposoby definiowania pracy i ekonomiczne struktury kapitalizmu, nie udało się zradykalizować obrazu, jaki opinia publiczna wytworzyła sobie na temat feministycznego rozumienia pracy. Barber miał rację, kiedy pisał, że uboższe kobiety często pragną porzucić pracę, ponieważ to, co robią, wcale ich nie wyzwala:

Dla wielu biednych Amerykanek wyzwolenie oznacza, że matka może wreszcie przestać pracować zawodowo i zacząć życie kapitalistycznej pani domu. Oczywiście praca oznacza w tym wypadku szorowanie podłóg czy mycie toalet albo przyszywanie niezliczonych guzików do koszul z przeceny i ma więcej wspólnego z samo-zachowaniem niż z samorealizacją. Nie da się ukryć, że nawet najbardziej ogłupiające formy pracy fizycznej mogą faktycznie być postrzegane jako ucieczka od wskazanych wcześniej dylematów próżnowania – pod warunkiem, że nie jest się do nich zmuszoną. Móc pracować i musieć pracować to jednak dwie różne rzeczy.

Jako pracownice biedne kobiety poznały na własnej skórze, że praca nie jest ani rozwijająca, ani wyzwalająca – jest przez większość czasu wyzyskiem i dehumanizacją. Kobiety te były podejrzliwe wobec przekonań kobiet z klasy średniej, według których praca wyzwoli kobiety, i czuły się tym myśleniem zagrożone. Czuły się tak dlatego, że wiedziały, iż nie zostaną stworzone nowe miejsca pracy dla tych mas białych kobiet, które zapragną wejść na rynek pracy, i bały się, że one i mężczyźni z ich klas stracą pracę. Benjamin Barber w pełni się z nimi zgadza:

Kiedy duża liczba względnie dobrze wykształconych kobiet wchodzi na sztywny rynek pracy, na którym już jest sporo bezrobotnych, nisko wykwalifikowanych pracowników, zatrudnienie ich przyniesie najprawdopodobniej jeszcze większe bezrobocie wśród tych na samym dole drabiny społecznej. Kolorowi młodzi mężczyźni w wieku 16–30 lat, którzy już dziś stanowią znaczną część bezrobotnych, będą mieli jeszcze większy problem ze znalezieniem pracy. W tym momencie nadrzędna staje się potrzeba ustalenia priorytetów opartych na jakimś obiektywnym szacunku prawdziwego cierpienia, ucisku i niesprawiedliwości, a koszt upierania się przez feministki przy kategorii „opresji” staje się widoczny. Seksizm istnieje wraz z rasizmem i wyzyskiem, a nie zamiast nich. Kobiety działające na rzecz wyzwolenia nie mogą oczekiwać, że biedni spojrzą z aprobatą na to, co wydaje się kampanią klasy średniej na rzecz pozbawienia ich jeszcze większej liczby miejsc pracy niż dotąd.

Czarne kobiety i czarni mężczyźni to jedne z pierwszych grup, które wyraziły obawy w związku napływem białych mężatek na rynek pracy. Lękali się, że ze względu na stopień, w jakim supremacja białych utrudnia lub wręcz uniemożliwia kolorowym podejmowanie pewnych zajęć, spowoduje to jeszcze niższe zatrudnienie wykwalifikowanych czarnych pracowników. Umieszczając białe kobiety z wszystkich klas w tej samej grupie co kolorowych, w ramach akcji i programów afirmatywnych skutecznie wypracowano system, który umożliwił pracodawcom kontynuację dyskryminacji kolorowych i podtrzymanie białej supremacji przez zatrudnianie białych kobiet. Pracodawcy mogli realizować wytyczne akcji afirmatywnych, nie zatrudniając żadnych kolorowych.

Kiedy pracowałam nad doktoratem z literatury angielskiej, moi biali profesorzy i koledzy ciągle powtarzali, że jako pierwsza dostanę pracę, że mój kolor skóry mi to ułatwi. Zawsze mnie to zastanawiało, bo większość miejsc pracy, na których podczas studiów doktoranckich zatrudniono kogoś w ramach akcji afirmatywnych, przypadła w udziale białym kobietom. Kiedy ktoś czarny, albo inna kolorowa osoba, dostawał pracę, uznawano, że żaden inny kolorowy nie będzie nawet brany pod uwagę w przypadku innych stanowisk. Nigdy nie zakładano czegoś takiego w odniesieniu do białych kobiet.

Niestety feministyczne działaczki, które przekonywały, że białe kobiety są mniejszością, doprowadziły do sytuacji, w której na stanowiskach niegdyś tworzonych z myślą o wykwalifikowanych kolorowych można było zatrudnić białe kobiety. W związku z tym wielu kolorowych sądziło, że ruch feministyczny stanowi zagrożenie dla ich walki o wyzwolenie. Gdyby białe feministki działały na rzecz uwzględnienia w programach i akcjach afirmatywnych obu kategorii ludzi ubiegających się o równość w zatrudnieniu – kobiet i uciskanych grup etnicznych – nie powstałoby wrażenie, że białe działaczki ruchu wyzwolenia kobiet walczą o swoją sprawę kosztem kolorowych kobiet i mężczyzn.

Nacisk na pracę rozumianą jako klucz do wyzwolenia kobiet spowodował, że wiele białych działaczek feministycznych uznało kobiety, które pracowały, za „już wyzwolone”.

Sprawiało to wrażenie, jakby mówiły do większości pracujących kobiet: „Ruch feministyczny nie jest dla was”. Formułując ideologię feministyczną w taki sposób, że zdawała się ona nieadekwatna do sytuacji kobiet pracujących, białe kobiety z klasy średniej faktycznie wykluczyły je z ruchu feministycznego. Mogły dzięki temu ukształtować go tak, by służył ich własnym interesom klasowym, nie konfrontując się z tym, jaki wpływ będą miały proponowane przez feministki reformy na masy kobiet pracujących.

Idąc za wskazaniami białych kobiet, wiele czarnych kobiet uznało to, że zawsze pracowały poza domem, za dowód swego wyzwolenia i doszło do wniosku, że ruch feministyczny nie jest im potrzebny. Powinny były tymczasem zakwestionować pogląd, że każda praca wyzwala kobiety i żądać, by ruch feministyczny odniósł się do potrzeb kobiet pracujących.

Gdyby poprawa warunków pracy kobiet była w centrum zainteresowania ruchu feministycznego, obok starań o lepiej płatne zajęcia dla kobiet oraz miejsca pracy dla bezrobotnych ze wszystkich klas, feminizm zacząłby być postrzegany jako ruch odnoszący się do potrzeb wszystkich kobiet. Feministyczna fiksacja na karierze i zatrudnianiu kobiet na wysoko płatnych pozycjach nie tylko oddaliła masy kobiet od ruchu feministycznego. Pozwoliła również działaczkom feministycznym na ignorowanie faktu, że zwiększony akces kobiet z klasy średniej do siły roboczej nie oznaczał jeszcze, że kobiety jako grupa zdobywały ekonomiczną władzę. Gdyby przyjrzały się sytuacji ekonomicznej kobiet biednych i pracujących, zobaczyłyby rosnący problem bezrobocia i to, że coraz więcej kobiet z wszystkich klas zasila szeregi najbiedniejszych.

Teraz, gdy wiele białych kobiet z klasy średniej rozwodzi się i dostrzega, że zasilają szeregi klas biednych i pracujących, działaczki feministyczne zaczęły mówić o „feminizacji biedy” i zwracać uwagę na sytuację ekonomiczną kobiet w USA. W tekście The Nouveau Poor Barbara Ehrenreich i Karin Stallard podkreślają coraz większy napływ białych kobiet z klasy średniej do grupy biednych i twierdzą, że bieda wśród kobiet ze wszystkich klas społecznych w latach 1967–1978 wzrosła, choć wielu uważało te lata za okres ekonomicznie korzystny dla kobiet:

Ponure informacje gospodarcze przeczą wizji lat siedemdziesiątych jako kobiecej „dekady wyzwolenia”. Dla niektórych kobiet dekada ta faktycznie była czymś takim. Kobiety, które były młode, wykształcone i przedsiębiorcze, wydeptały ścieżkę do niegdyś zamkniętych dla kobiet zawodów, jak medycyna, prawo, szkolnictwo wyższe oraz średnie szczeble zarządzania. W mediach dawny ideał kobiety jako żony z przedmieścia z 2,3 dziecka i samochodem z przyczepą został zastąpiony przez awansującą społecznie kobietę sukcesu z aktówką i w garsonce. Prezenterki telewizyjne stały się równie znane, jak wczorajsze wiadomości, członkowie zarządu stali się „osobami w zarządzie”, w związku z czym czasem wydawało się, że jedyne, co może stanąć na przeszkodzie rozwoju kariery kobiety, to brak „asertywności”. Niemniej pod warstwą tych optymistycznych obrazów kobiety jako klasa – młode i stare, czarne i białe – nieustannie traciły grunt pod nogami, te zaś, które były podwójnie poszkodowane – kobiety czarne i Latynoski, ponosiły największe straty.

Nie jest niestety przypadkiem, że białe kobiety dopiero od niedawna interesują się tymi stratami. Rasizm i uprzedzenia klasowe do tego stopnia ukształtowały ich widzenie świata, że nie dostrzegały potrzeby zwracania uwagi na te straty, gdy same nie były nimi zagrożone. Jednocześnie znaczenie, jakie feministki i polityczna prawica przypisują dziś zagadnieniom kobiet i biedy, sugeruje, że sytuacja jest tragiczna i wymaga zmiany, ponieważ istnieje prawdopodobieństwo, że coraz więcej białych kobiet z klasy średniej może pewnego dnia znaleźć się w szeregach biedoty. Takie podejście do zagadnienia ubóstwa faworyzuje jedną grupę kobiet. Zachęca do analizy wpływu bezrobocia i rozwodów na położenie kobiet z klasy średniej, zamiast skłaniać nas do badania sytuacji ekonomicznej kobiet w ogóle. Gdyby działaczki feministyczne od początku analizowały całościowy obraz, nie byłyby tak zaskoczone tym, że w zakresie ekonomii kobiety jako grupa raczej tracą, niż zyskują, a problemy te można było zauważyć wcześniej.

Uderzenie w ubóstwo – gdyby podejść do niego w odpowiedni sposób – mogłoby stać się jednym z tematów jednoczących kobiety z różnych grup etnicznych i kulturowych. Ehrenreich i Stallard twierdzą, że „feminizacja biedy – albo inaczej: ubożenie kobiet, mogłoby stać się największym wyzwaniem stojącym dziś przed feminizmem”.

Zakończenie ekonomicznego wyzysku kobiet mogłoby stać się celem feminizmu, który zainteresowałby masy kobiet, przełamując dzięki temu bariery oddzielające małe grupki aktywnych uczestniczek ruchu feministycznego od rzeszy kobiet, które nie biorą jeszcze udziału w zorganizowanej walce feministycznej. Mogłoby to przekształcić ruch feministyczny tak, by przestał służyć interesom klasowym konkretnej grupy kobiet. Wspólny wysiłek podjęcia problemu ekonomicznego wyzysku kobiet polegałby na zajęciu się kilkoma kwestiami równocześnie. Część z nich dotyczyłaby zapewne poprawy warunków pracy w ramach istniejącego systemu, choć nie stanowiłoby to radykalnej zmiany kapitalistycznego patriarchatu.

A ta ostatnia kwestia jest dziś kluczowa. Jest to coś, o czym Ehrenreich i Stallard w ogóle nie wspominają. Choć szeroko zarysowują problem, tylko jeden akapit poświęciły propozycjom jakiegoś rozwiązania:

Potrzebujemy feministycznego programu ekonomicznego, i nie jest to mały problem. Programu gospodarczego, który uwzględniałby kilka najgłębiej zakorzenionych niesprawiedliwości zorientowanej na biznes ekonomii i męsko zdominowanego społeczeństwa. Wyznaczenie go pozwoliłoby nam wyjść poza świetnie znany konsensus określany jako żądanie „równych praw” – przejść do nowych zagadnień, nowych programów i może również nowych perspektyw. Czy czekają nas dyskusje czy zbiorowe przełomy – nie ma znaczenia, bo i tak za długo na nie czekamy – feminizacja biedy wymaga feministycznej wizji sprawiedliwego i demokratycznego społeczeństwa.

Ehrenreich i Stallard twierdzą, że kobiety powinny pracować na rzecz stworzenia nowych programów ekonomicznych, ale unikają przy tym w swoim eseju bezpośredniej krytyki kapitalizmu. Musimy przyjąć do wiadomości, że jest to system, który opiera się na wyzysku grup najbiedniejszych. Musimy pogodzić się z tym, że w ramach tego systemu masy kobiet są i będą ofiarami klasowego ucisku.

**
tłumaczyła Ewa Majewska

Jest to fragment książki bell hooks „Teoria feministyczna. Od marginesu do centrum”

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij