Czytaj dalej

Chutnik: Piosenka dziewczyny prowadzonej na widzenie

Czekam cierpliwie, aż się to wszystko skończy i trzeba będzie znowu kombinować pieniądze.

Cały ranek stałam przed szafą i myślałam: czarna sukienka czy ta niebieska? Bo w czarnym to on mnie nie lubi, ale za to mogłabym pokazać, że jest mi smutno. I ładna ta sukienka jest, z wycięciem. Wcale nie taka zakonnicy, dekolt widać. Niech i on coś ma z tego widzenia. Ale znowu ta niebieska to nam się kojarzy z wyjazdem nad morze wtedy, kiedy mi się oświadczył. Na piasek klęknął i dłonie me w swoje dłonie ujął. „Będziemy razem, na zawsze”. A ja, że „tak, kochanie”. Dwa miesiące później ojca mego zdążył prosić o zgodę, bo my z tradycyjnej rodziny. Rodzice się zgodzili, no i go zaraz aresztowali. Żeby to się wzięli za prawdziwych przestępców, a nie ludzi młodych za błędy młodości ścigać. Sądy, policja – wszyscy oni mają w tym interes. Co on zrobił złego, pytam, przecież raptem ze dwa kioski okradł, no ludzie, bez przesady! Tam mu się odwiesiły jeszcze jakieś rzeczy i sędzina mówi, że nie da rady, że do więzienia. I taki wstyd. Co ja matce miałam powiedzieć? Że narzeczony pod celą gacie na sznurku suszy?

To powiedziałam, że do Londynu pojechał zarobić na ślub, że taki zaradny życiowo i chce z pieniędzmi ogólnie wejść w nowe życie i po prostu dba o rodzinę. A matce się to też spodobało, mówi, że ojciec dumny chodzi i opowiada po osiedlu, że córka męża będzie miała prawie z zagranicy. Oby się nigdy nie wydało, bo dopiero będzie. To tylko półtora roku, to może jakoś przejdzie. 

Chyba jednak ta niebieska kiecka, żeby dać mu sygnał, że to wszystko nadal aktualne. Jak wyjdzie, to ja czekam. Cały czas. 

Stoję czasami pod oknem celi, po drugiej stronie ulicy, i macham. Na migi pokazuję, że kocham i że tęsknię. Że adwokat ma przyjść na kolejne widzenie, przed wokandą. Że nasz pies był chory, ale już wyzdrowiał. Takie tam, ważne i nieważne, jak to w życiu. Stoję pod oknem i wypatruję znajomej twarzy między kratami, a on z kolegami macha. To ja krzyczę: „Tęsknię, Misiu”. Z koleżanką poszłam, to koleżanka też, że pozdrawia się drze. Koledzy jego się śmieją, kopią w kraty, słyszę, jak do niego mówią: „Fajna laska” i do mnie odkrzykują: „E, tęsknimy”. Macham z krawężnika, aż mnie ręką boli. Potem idę do kościoła na popołudnie.

Tylko tak myślę sobie, że jak on wyjdzie, to skąd my forsę weźmiemy, żeby rodzicom pokazać, że on jednak zarobił?

Chyba będzie musiał znowu iść coś ukraść.

Widzenia są w różne dni, w zależności od tego, czy więzień pracuje, czy nie. Należy być na liście osób, które więzień do siebie zaprasza. Jak już zdecyduje się na odwiedziny, to należy pamiętać, że mogą wejść tylko dwie osoby jednego dnia. Dzwoni się do wielkiej bramy w kolorze niebieskim. Za chwilę strażnik łypie okiem w okrągłym wizjerze i otwiera bramę. 

W niedziele jest najmilej. Przychodzą kobiety z dziećmi, zamawiają obiad w kantynie, piknikują na sali widzeń. Ale zanim się tam dostaną, muszą wypełnić kwitek z danymi, zostawić strażnikom i usiąść w oczekiwaniu na wywołanie. W trakcie można w specjalnym okienku nadać paczkę żywnościową lub higieniczną. Kobiety wnoszą tekturowe pudła z wypisanym nazwiskiem. Ktoś tam, ktoś tam, syn kogoś tam. Markerem. Wszystko jest szczegółowo sprawdzane, jak na lotnisku przy wylocie do krajów zagrożonych konfliktem zbrojnym. W końcu do paczki można włożyć tak wiele: narkotyki, grypsy, alkohol, cokolwiek. Paczka jak pękaty list ze świata zewnętrznego, z jego całym dobrobytem. Gdzie mydło znaczy pachnący obły kształt, a nie zdechłą kostkę koloru kupy. Gdzie serek to serek, a nie biała breja. Na luksus ładnych przedmiotów trzeba sobie zasłużyć, czasami paczki są długo przechowywane w składziku. Kiedy już strażnik wyjmie te kotlety mielone w srebrnej folii, smażone z miłością, kiedy przetrząśnie czekoladowe cukierki i prześwietli jajka na twardo, to można już iść. Albo czekać na widzenie. 

Obleśna sala z drewnianymi stołami i krzesłami, które są już tak zniszczone, że ich nogi powykrzywiały się we wszystkie strony. Na ścianach porady postpenitencjarne, o szansach po wyjściu z tego miejsca. Skserowane na szaro, krzywo wycięte, jakby się nikomu nie chciało pomagać i z obowiązku tylko ktoś to zawiesił, z przypływu jakichś uczuć. 

Za pierwszym razem wchodzi za mną potężna dziewczyna w turkusowej bluzce z cekinami. Rozmawia przez telefon, jak się potem okazuje z chłopakiem, z którym zaraz się zobaczy. Trzyma w dłoni oblepionej tipsami komórkę i tylko: „Ja też cię kocham, Dzióbku, zaraz się zobaczymy, jestem już na dole”. Tak za sobą tęsknią, że nie mogą poczekać na oficjalne widzenie, jeszcze do niego się umawiają. Obok, w poczekalni, siedzi skromna pani w słomkowym kapeluszu, która wygląda jak katechetka. Wygładza nieistniejące fałdki lnianej sukienki, poprawia włosy. Jeśli przyszła tu do męża, to nie powinien on wyglądać jak większość: w dziarach i dresach. Jeśli jednak odwiedza syna, to biedna ta matka jest, daleko pada jabłko od jabłoni, metody wychowawcze zawiodły. Albo inaczej: może jej syn jest jedynym osadzonym niesprawiedliwie, przez błąd sądów polskich, błąd wymiaru sprawiedliwości?

Zawsze znajdą się tutaj tacy, którzy domagają się zadośćuczynienia. Ślą pisma, gromadzą dokumenty. Chcą, aby spotkać się z kimś na zewnątrz i pomóc. Większość jednak doskonale wie, za co odbywa karę, która jest przecież wpisana w zawód podniesionego ryzyka. Wpadniesz – trudno, następnym razem ci się poszczęści. To, co denerwuje, to nielogiczna wysokość wyroku, nieproporcjonalna do szkodliwości danego czynu. Mówią: 

„Czy to nie jest chory kraj, chore prawo, żeby za kradzieże samochodów dostawać 15 lat? Przepełnione są wszystkie więzienia w Polsce, zamykają rowerzystów, drobnych złodziei, za grzywny i tak dalej. A prawdziwi przestępcy zasiadają na eksponowanych stanowiskach. Ja się nie żalę, stwierdzam albo potwierdzam starą prawdę, że jak już kraść, to miliony, wtedy zostaniesz nazwany w Polsce biznesmenem, ale jak ukradniesz samochód, to jesteś złodziejem”.

Nie są prawdziwymi przestępcami, nie są biznesmenami. Są osadzonymi zbyt długo.

Po jakimś czasie wyczytują nazwiska i można zejść do sali na dole. Krata jedna, krata druga, odhaczenie na liście i nadanie numeru stolika. Otwarta kantyna, z której pachnie stołówką. Kobiety od razu stają w kolejce, zamawiają obiady, desery, lody. Dzieci siadają przy stole lub biegną do kącika zabaw. Wreszcie wprowadzają po kilka osób. Uściski, przywitania, zajmowanie stolików. Straszny gwar, zupełnie inna atmosfera niż dotychczas w tym miejscu.

Dla osób, które są tu po raz pierwszy, sytuacja jest dość krępująca, ponieważ nie wiadomo, co można, a co nie. Ci, którzy są tu często, patrzą z pogardą na nowych. Ale i ci się wyrobią.

Mi to zajęło trochę czasu, ale ja z natury nieśmiała jestem. Wstydziłam się tego miejsca, ale chłopak mój mówi, że nie ma czego.

Przy stoliku cztery krzesła, wejść mogą równocześnie dwie osoby odwiedzające. Nie licząc dzieci. Na środku sali przeszklony boks, w którym siedzą strażnicy obserwujący teren. Czasami pokazują ludzką twarz i przedłużają widzenie o dziesięć – piętnaście minut. Zazwyczaj kosztem czegoś, czasami bezinteresownie. 

Wchodzi on, mój Miś. 

Rozbudował się strasznie, w liście napisał „czterdzieści centymetrów”, a ja aż się zaczerwieniłam, ale potem doczytałam, że to chodzi o mięśnie gdzieś tam na ręku. Ćwiczy na celi baniakami z wodą, krzesła sobie kładzie, pompki wykonuje. 

Miś ćwiczy dla swojej Myszki. Jak wyjdzie, to mnie będzie nosił na rękach, tak mi mówi. Chyba że go zdradzę, to wtedy zabije mnie tymi samymi mięśniami. Tak mówi. 

Ale ja na niego czekam, nie chcę słyszeć o innych, czekam cierpliwie, aż się to wszystko skończy i trzeba będzie znowu kombinować pieniądze.

Kiedy siedzi się na sali widzeń i ma nad głową tykający zegar, słowa płyną szybko, myśli są bardzo  skupione. Darowany czas kontaktu ze światem zewnętrznym należy wykorzystać maksymalnie, potem jest o czym myśleć przez najbliższy tydzień. Jest na czym zawiesić myśli. 

Na białym blacie podwójnego stolika splatają się dłonie niczym w jakiejś kawiarni nad morzem. Tak sobie czasami wyobrażam, że jestem na wakacjach z Misiem, że zamawiamy kawę i lody.

Idę więc do kantyny i proszę panią Halinę o lody i kawę. Kawa w plastikowych kubeczkach parzy skórę. Stawiam to wszystko przed nami i mówię, napijmy się. Pachnie bryzą, pachnie rozgrzanym piaskiem. A Miś na to: „Pojebało cię, co ty pierdolisz? Jaki piasek?” Patrzy na mnie podejrzliwie, bo nie rozumie. Cały czas się boi, że go zdradzam. Nie zawsze taki był, w więzieniu przejął język od kolegów. Rodzicom by się to nie podobało.

Muszę więc przysięgać co chwilę na wszystko, co dla mnie ważne. Przysięgaj na matkę, on mówi, kiedy coś mu się nagle przypomni. Przysięgaj na Sabę. Saba to mój pies. To przysięgam, już mówię po godzinie znudzona: „Misiu, uwierz mi”. A on nerwowo stuka butem o posadzkę. 

Kiedy kończy się widzenie, to podchodzi do stolika strażnik i rzuca: kończymy. To my się wtedy zaczynamy całować. Ale trochę na smutno, nagle poruszeni faktem rozstania. Tym, że nam się to życie tak nie chce ułożyć. Ja mu mówię: czekam na ciebie, wiesz o tym. Wrócisz, to się pobierzemy. Będę miała piękną sukienkę, całą dla ciebie. Kupimy dom, wielki dom i będziemy mieć gromadę dzieci i werandę, na której wieczorami będziemy sobie siadali i pili wino. Będę ci trzymała głowę na ramieniu, a ty będziesz mnie po tej głowie gładził. Chcesz? A on smutny, zrezygnowany: ty mnie jednak zdradzasz.

To ja już zdenerwowana, że chyba tego chce, bo tak często o tym mówi. To on, że zabije tego drania i mnie. To ja, że więcej tu nie będę przychodzić, skoro on mnie tak obraża. A on, że mogę do niego nie pisać, bo wszystko między nami skończone. A ja, że dobrze, niech tak będzie, jak on tak chce, ale ja go kocham.

Przychodzi strażnik, otwiera kratę i można wyjść na zewnątrz. Idę do góry schodami i za chwilę mrużę oczy na słonecznym placu. Otwierają się drzwi wielkiej bramy, która wygląda teraz jak furtka na działce. Trzask za plecami. Przechodzę ulicą na przystanek tramwajowy i czekam na trzydzieści trzy. On dzwoni za dwa dni, że już dobrze. 

Bardzo na niego czekam, gdyż uważam, że jest uczciwym człowiekiem.
 

Fragment książki Sylwii Chutnik i Mikołaja Długosza, Proszę wejść, Nowy Teatr 2012

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij