Świat

Latos: Żywicielka Leyla

Nasz sklep jest jedynym na starym mieście w Hebronie, który prowadzi kobieta. Dla mężczyzn stąd mój widok jest wciąż bardzo dziwny – mówi mi Leyla.

Gorące lipcowe popołudnie pachnie rozgrzanym piaskiem i potem. Przedzieram się przez tłum ludzi oblegających stare miasto w Hebronie. Kobiece ciała szczelnie spowijają wielobarwne chusty i warstwy grubych ubrań. Na mężczyzn staram się nie spoglądać, zaczepiają mnie, nie potrzebując dodatkowej zachęty. Bez patrzenia na ich twarze wiem jednak, że wszyscy mają spierzchnięte usta i oczy, w których widać zmęczenie. Jest Ramadan, sam środek upalnej soboty. Wyznawcy islamu poszczą. W dodatku w otoczeniu arabskich łakoci, pod których ciężarem uginają się rachityczne bazarowe stoliki. Ponoć jeśli robić zakupy w Palestynie, to właśnie tutaj. Mieszkańcy Hebronu słyną z głowy do interesów. Słodycze kuszą nie tylko swoim wyglądem, ale i zaskakująco niską ceną.

Idę żwawym krokiem, patrząc jedynie pod nogi. Ulegam urokowi brukowanych uliczek, ale męczy mnie omijanie kolejnych brudnych kałuż i mało przyjemnych odpadów. Zwalniam tylko raz, na moment, i już czuję rękę na swojej głowie. Odwracam się i z ulgą dostrzegam małą grupkę kobiet. Są zafascynowane jasnym kolorem moich włosów. Jeśli dobrze zrozumiałam, chciały sprawdzić, czy nie są przypadkiem peruką. Wymieniamy uśmiechy. Ich są jeszcze bardziej nieśmiałe od mojego. Idę dalej. Mam jasno postawiony cel. Dotrzeć do stoiska Leyli. Jedynej kobiety-sprzedawczyni w Hebronie, jedynej sprzedawczyni ze stoiskiem na bazarze w Palestynie. Niemal nie wierzę, że jeszcze kilka dni wcześniej w ogóle nie wiedziałam o jej istnieniu. Dziś czuję się jakbym zmierzała na spotkanie z legendą. Ta myśl wywołuje lekki ścisk w żołądku. Szybko od niej uciekam wprost do mijanego po drodze kolorowego lokum.

O Leyli po raz pierwszy usłyszałam od Wioli Myszkowskiej, dziennikarki polskiego radia, którą gościłam przez kilka dni w wynajmowanym przeze mnie domu w Betlejem.

– Nasza pierwsza rozmowa trwała kilka godzin. Pytałam ją o życie w palestyńskiej części Hebronu, regularne starcia z wojskiem i ortodoksyjnymi osadnikami żydowskimi. Leyla powiedziała wtedy coś, co wywarło na mnie duże wrażenie: „Żydzi? Nie miałabym nic przeciwko, żeby mieć ich za sąsiadów. Pod warunkiem, że traktowaliby nas dobrze” – opowiadała mi Wiola.

To ona podsunęła mi zamieszczony w „Wysokich Obcasach” artykuł Żywicielki. Dzięki niej dowiedziałam się o kolektywie Kobiety w Hebronie ( Women in Hebron) oraz Stowarzyszeniu Kooperatyw Haftu i Rękodzieła Idna, w którego skład wchodzi organizacja Leyli. W artykule przeczytałam o kobiecej walce o niepodległość Palestyny oraz niepodległość od mężczyzn. Zobaczyłam także hasło wyszywane m.in. na niewielkich torebeczkach – „Men can do something, women can do anything” (Mężczyźni mogą zrobić coś, kobiety mogą robić wszystko). Momentalnie stało się dla mnie jasne, że po prostu muszę do nich dotrzeć.

I tak zaledwie kilka dni później idę brukowanymi uliczkami w centrum starego miasta. Z jasnej, otwartej przestrzeni kieruję się ku wąskiemu przejściu. Skręcam lekko w lewo. Iskrzący się w słońcu kamień o ciepłym piaskowym odcieniu teraz wydaje się nieco ciemniejszy. Mijam kilka stoisk i jestem na miejscu.

Stoisko Leyli mieści się po dwóch stronach alejki. Pierwsze, co zauważam, to kolorowe kolczyki z palestyńskimi monetami, wywieszone na tablicach korkowych tak, by idący przez targowisko turyści nie mogli ich przegapić. W drugiej kolejności swoje spojrzenie kieruję na kolorowe hafty zdobiące chusty, torebki, portfele i poszewki. Leylę dostrzegam jeszcze później. Stoi po prawej stronie swojego stosika, rozmawiając przez telefon. Zanim się przedstawię, mam więc jeszcze moment na zapoznanie się z asortymentem.

Sklep Leyli ujmuje nie tylko wyrobami, ale także swoją przytulnością. Zawieszone na ścianach tkaniny w kolorze kawy z mlekiem dodają wnętrzu ciepła. Spory stół zasłonięty tradycyjnie zdobionym obrusem i stabilnie wyglądające krzesła zachęcają do odpoczynku. Szybko postanawiam poddać się sile ich przyciągania i spocząć. W cieniu obserwuję drugą część sklepu z wciąż głośno przemawiającą do słuchawki Leylą.

– Nasz sklep jest jedynym sklepem na starym mieście w Hebronie, który jest prowadzony przez kobietę. Zdaje się, że dla mężczyzn stąd mój widok jest wciąż bardzo dziwny – mówi mi Leyla, kiedy już zdążę jej opowiedzieć o swoim zainteresowaniu sytuacją kobiet w Palestynie.

Kiedy Leyla zaczyna swoją opowieść, uważnie przyglądam się jej twarzy. Nie muszę się krępować, ponieważ moja rozmówczyni rzadko patrzy mi w oczy. Teraz obie zasiadamy za stołem. Ja dodatkowo przed swoim notesem, Leyla przed miseczkami z kolorowymi koralikami oraz moim dyktafonem. Odpowiada na pytania, jednocześnie nawlekając koraliki na żyłkę. Nie lubi tracić czasu. W ciągu całej naszej rozmowy zaledwie kilka razy patrzy na mnie, wstrzymuje prace i zastanawia się nad kolejnym zdaniem. W tych rzadkich momentach ciszy w jej oczach widzę to coś, co sprawia, że uwierzę w każde cierpienie, o którym mi opowie.

Cera Leyli jest szara, rysy twarzy grube, nos potężny, włosy schowane pod chustą. Cała ubrana jest na czarno. Uwagę przyciąga kilka błyszczących kamyków, zdobiących wykończoną haftem suknię. Nie ma w niej nic z delikatności. Jest siła, która umożliwia jej przetrwanie tego wszystkiego, z czym wciąż musi się mierzyć.

Leyla ma szóstkę dzieci – czterech synów i dwie córki. Niedawno otworzyła pensjonat, który ma jej pomóc w byciu niezależną. Kiedy przyjeżdżają większe grupy, gotowanie przejmuje córka. Leyla próbowała przekonać także inne kobiety do wspólnej pracy, ale ich rodziny nie wyraziły zgody.

– Wiele kobiet jest kontrolowanych przez rodziny. My z siostrą mamy szczęście – mówi Leyla, a na jej twarzy dostrzegam cień uśmiechu. Sekundę później znów poważnieje. – Męża wybrała dla mnie rodzina. Pewnego dnia wróciłam ze szkoły, a rodzice oznajmili mi, że jestem zaręczona. Miałam wtedy 16 lat. Teraz jest inaczej. Oczywiście część rodzin nadal wybiera mężów dla swoich córek, ale nie stanowi to już normy. Nadal jednak prawa kobiet są dużo bardziej ograniczone od praw mężczyzn. Mężczyźni mogą niemal wszystko, a dla kobiet bardzo wiele rzeczy pozostaje zakazanych i mówią o nich, że to „wstyd”. Kobiety są także bardzo surowo karane za przekroczenie zakazu. Inaczej niż mężczyźni. Kobiety mogą nawet zginąć. Przez „wstyd”, jak mówią…

W sklepie Leyli spędzam kilka godzin. Nie muszę się specjalnie wysilać, żeby zauważyć specyficzny stosunek, jaki mają do Leyli sprzedawcy z okolicznych sklepików.

– Mężczyźni dużo o mnie mówią i obdarzają tym specyficznym spojrzeniem, jakbym robiła coś złego. Codziennie mnie zaczepiają, lubią mnie denerwować. Przychodzą i zadają setki pytań: Co tu robisz? Nie jesteś mężatką? Gdzie twój mąż? Nie masz rodziny? Kto dla ciebie gotuje? Czasem im odpowiadam, a czasem nie mam na to ochoty. Mogą mówić o mnie co chcą, ja znam swoją wartość i choć wiem, że nie jestem idealna, to nie robię też nic złego, czym mogłabym zasłużyć na złe traktowanie. Oczywiście to wszystko nie jest łatwe. Ale ja chcę pracować i nie zamierzam się stąd ruszyć.

Praca w Palestynie jest kwestią niezwykle istotną. W kraju panuje ogromne bezrobocie. Dwóch synów Leyli przebywa w izraelskim więzieniu właśnie z powodu pracy. Bez pozwolenia zatrudnili się w Jerozolimie. Alternatywa, jaką mieli przed sobą, to nie pracować w ogóle, bo w Hebronie nie ma pracy. Wybrali zarobek. Jak wielu innych. W izraelskich więzieniach trzymanych jest zbyt wielu Palestyńczyków, by rodziny mogły żyć wyłącznie z męskich zarobków. Brak społecznego przyzwolenia na pracę kobiet, obowiązujący zwłaszcza w tradycyjnych muzułmańskich wioskach, część organizacji stara się ominąć. W „Women in Hebron” kobiety mogą otrzymywać materiały i pracować we własnych domach. Jest to rozwiązanie, które zwłaszcza w przypadku haftu sprawdza się wyjątkowo dobrze.

Podobnie działającą kooperatywę kobiecą odwiedziłam także w okolicy Betlejem, gdzie w wyniku drugiej intifady sytuacja ekonomiczna mieszkańców pogorszyła się na tyle znacząco, że nawet w bardzo tradycyjnych rodzinach trudno byłoby zrezygnować z kobiecej pracy.

Za pracą kobiet w aglomeracji Betlejem dodatkowo przemawia fakt, że w mieście łatwo jest o kontakt z turystami, a więc i o konkretne zyski finansowe.

Otwartość na pracę kobiet jest różna w różnych regionach Palestyny. Sytuacja w Betlejem i Ramallah jest pod tym względem najbardziej liberalna, jednak nawet tam kobieta handlująca na targowisku jest czymś nie do pomyślenia. Po przeprowadzeniu wielu rozmów w tej sprawie najłagodniejszą opinią, jaką usłyszałam, było warunkowe przyzwolenie na handlowanie, ale wyłącznie przez staruszki.

Dlaczego w przypadku starszych kobiet przyzwolenie jest większe? Czy ich starość staje się swoistą zasłoną dla płci? Czy dlatego jest to bardziej OK? – pytałam znajomego.

– To w ogóle nie jest OK! Ale one są stare, biedne i pochodzą ze wsi, które nie dają im żadnych innych możliwości. To jedyne, co mogą zrobić. Sprzedanie warzyw turystom to ich jedyna szansa na jakieś pieniądze, więc udajemy, że tego nie widzimy.

Ta i inne, podobne rozmowy pozwoliły mi jeszcze bardziej docenić fenomen Leyli.

– Na początku nie było łatwo, zwłaszcza z mężem. O moją pracę kłóciliśmy się niemal każdego dnia. Przychodził tu ze mną i obserwował mnie. W końcu zobaczył, że nic złego się nie dzieje, i teraz mnie wspiera. Czasem otwiera za mnie sklep i siedzi rano jedną lub dwie godziny. Rano i tak nie ma klientów, a ja mogę zrobić coś w domu. Także mąż mojej siostry nas wspiera. Zagląda, pyta, czy niczego nie potrzebujemy – mówi mi Leyla, gdy pytam o początki jej pracy.

Kooperatywę „Women in Hebron” założyła w 2005 roku siostra Leyli, Nawal. W tej chwili organizacja zrzesza ponad 150 kobiet z różnych wiosek. Kobiety mają swoją stronę internetową, oficjalne logo, firmowe metki, fan page na facebooku, a niedawno stworzyły także filmik promocyjny, który wrzuciły na YouTube’a.

Działają bardzo prężnie, współpracują z mediami i organizacjami z zagranicy. Nie poddają się. Poza zaangażowaniem w pracę nie można nie zauważyć ich zaangażowania politycznego. Widać je przede wszystkim na Facebooku, na który poza zdjęciami swoich wyrobów wrzucają np. zdjęcia z mieszkań po wtargnięciu do nich izraelskich żołnierzy. Tak wygląda ich walka o niepodległość.

W rozmowie z Leylą nawet nie próbuję omijać tematu izraelskiej okupacji. To temat istotny zwłaszcza w Hebronie, który w połowie lat 90. podzielono na strefy podlegające Autonomii Palestyńskiej i Izraelowi. Stąd dwie nazwy miasta – arabskie Al-Halil i izraelski Hebron. Społeczność arabska i izraelska żyją tu tak blisko siebie jak w żadnym innym palestyńskim mieście. W ciągłym napięciu.

A jednak dla Leyli długo jasne jest, że świat nie jest czarno-biały. Nie uważa Palestyńczyków za świętych ani też Izraelczyków za zło wcielone. W wyniku zaostrzenia konfliktu, a w końcu także wojny w Gazie, coś jednak w niej pęka. Pewną zmianę relacjonuje mi Wiola.

– Al Jazeera podała informację, że w porannym ataku zginęła setka Palestyńczyów. Leyla bardzo to przeżyła. Później, kiedy emocje już opadły, przypomniałam jej słowa o żydowskich sąsiadach, które wypowiedziała przy naszym pierwszym spotkaniu, i zapytałam, czy nadal nie miałaby nic przeciwko ich sąsiedztwu. Pokręciła głową. Leyla była dla mnie jedną z tych, którzy nie zgadzają się na nienawiść do „tamtych” i są gotowi zaryzykować, być wyrozumiałym. Spotkałam wielu takich ludzi – zarówno wśród Żydów, jak i Arabów. Ale to jedno, krótkie, nieme zaprzeczenie Leyli uświadomiło mi, że trwający konflikt kiedyś może ich złamać, że z dnia na dzień może ich być coraz mniej.

***

W tekście z imienia i nazwiska wymieniam jedynie Wiolettę Myszkowską, ale podczas mojego pobytu w Palestynie otrzymałam wskazówki i konkretne wsparcie od wielu osób. Nie sposób ich wszystkich wymienić, zresztą prawdziwych imion i nazwisk większości z nich po prostu nie mogę ujawnić. Wszystkim im jednak serdecznie dziękuję. W szczególności moim dwóm największym palestyńskim przyjaciołom – Y. i S. oraz całej rodzinie N.

In this text I only mention Wioletta Myszkowska, but during my stay in Palestine I received a lot of support from many different people. It’s impossible to mention by name all of them, and in many cases I simply can’t disclose their real names. However, I would like to thank all of them. In particular, two of my best Palestinian friend Y. and S. and entire N. family.

**Dziennik Opinii nr 75/2015 (859)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij